Skończyło się błogie lenistwo i trzeba wziąć się do pracy.
Nie zawsze pracujemy z zapałem i poczuciem misji.
Rzadko nawet...
Nigdy???
No, tak źle nie jest. Dla mnie np. prowadzenie rekolekcji jest, owszem wysiłkiem, ale połączonym z pasją. Ale jest prawdą, że wiele innych spraw jest... też pasją. Tyle że w znaczeniu męki lub przynajmniej nuuuudy.
Na szczęście jest na to sposób.
M. Paula mówiła, żeby podnosić każdą, nawet najprostszą pracę do godności nabożeństwa.
Cała rzecz opiera się na tej prawdzie, że Jezus żyje w naszych duszach. A skoro tak, to każdą czynność można wykonywać razem z Nim, w łączności z Jego zbawczą mocą. W ten sposób można nasze nudne obowiązki przemienić w Boży kult, a także sprawić, że będą one miały wartość zbawczą. Sprzątasz - a tu się dokonuje zbawienie świata. Siedzisz w papierach, które doprowadzają cię do pasji - możesz przyczynić się do czyjegoś nawrócenia. Wściekasz się na swoje obowiązki i na przeszkody w ich realizacji - wystarczy, że zaprosisz do tego Jezusa i ofiarujesz Mu swój wysiłek.
I to ma sens. Ma sens, nawet, jeśli to co robisz, samo w sobie jest według ciebie niepotrzebne, a musisz to robić.
Bo zarabiać pieniążki, to ważna motywacja, ale nie wystarczy, żeby mieć poczucie misji.