Jest w Ewangelii taka przypowieść, której pozytywnym bohaterem jest szuja, oszust i złodziej. Facet nie dość, że za jakieś przekręty został zwolniony z pracy, to jeszcze zanim z niej odszedł wyprowadził majątek z firmy, żeby się ustawić na przyszłość. A Jezus go chwali! :-o (por. Łk 16, 1-8)
Chwali go za zdolność radzenia sobie z zmieniających się okolicznościach, za zmysł twórczego rozwiązywania problemów i za determinacje w dążeniu do celu.
I to jest godne pochwały. Tak, cel miał przyziemny i metody niecne, ale był twórczy, pomysłowy i oryginalny. Nie siadł na ziemi i nie zaczął biadolić, jaki to los okrutny, że go z roboty wylali, ale zaczął kombinować jak sobie w tej sytuacji poradzić.
I o to chodzi.
O innowacyjność. Nieschematyczność myślenia. Zdolność do zmiany wobec zmieniających się warunków.
I nie mam tu na myśli słynnego już powiedzenia P. B. Komorowskiego, że "trzeba zmienić pracę i wziąć kredyt". Jezus tę przypowieść mówi w kontekście celu ostatecznego - zdobycia Królestwa Bożego. O to trzeba powalczyć. Nie siłą mięśni, ale właśnie strategią. Własną, osobistą strategią, która zmienia się wobec zmieniających się okoliczności życia. Bo każdy jest inny i musi znaleźć swój sposób.
Owszem, można sobie narzekać, że świat okrutny i laicyzowany, albo marzyć, że gdybym żyła gdzie indziej i kiedy indziej i w ogóle indziej (fajny wyraz, nieprawdaż?), to bym mogła zostać święta, a tak, to kicha. Szału nie ma.
Ale to do niczego nie prowadzi.
Wszystko trzeba wykorzystać jako potencjalną szansę, okazję. Wystarczy trochę innowacyjnego zmysłu, by popatrzeć na te same okoliczności od innej strony. Bo wszystko ma tę lepszą stronę. Jestem tego pewna. Gdyby jej nie było, Bóg zorganizowałby to inaczej. On liczy na naszą innowacyjność.
To co? Marzymy o indziejszości czy bierzemy się za innowacyjność?
O żeż, a tu już wtorek... :-/