Najgorsza jest chyba bezradność. Tak wiele dzieje się ważnych rzeczy, a ty nie możesz nic. Wiele jest stopni tej bezradności. Nie możesz dogadać się spokojnie z kimś, kto wykrzykuje swoje racje i bezradnie patrzysz na podziały i konflikty w rodzinach, pomiędzy przyjaciółmi, we wspólnotach. Nie możesz pomóc i patrzysz jak wiele ludzi choruje, czy zwyczajnie podłamuje się i możesz tylko stać obok, może sam już trochę osłabiony i bezbronny. I patrzysz na słabość i grzech w Kościele i milczysz ze zwieszoną głową. Bezradność.
Mnie dopadł jeszcze i ten poziom bezradności, że nie byłam w stanie ogarnąć nawet własnego życia zmagając się z Covidem.
Nie zamierzam tu tworzyć covidocelebryckich opisów swoich przeżyć w chorobie, ale przy tej okazji chcę tylko dać jedno jasne świadectwo: Nie, to nie jest "lekka grypka". Przeczołgało mnie porządnie. Bez szpitala na szczęście, chociaż nie bez epizodu, gdy powinnam już wezwać karetkę. A przecież nie jest ani wiekowa, ani obciążona chorobami.
Ale nie o tym chcę pisać, a o rzeczy o wiele bardziej uniwersalnej. O tej bezradności.
Bezradność jest przeklęta, bo narusza nasze poczucie sprawczości, możliwości tworzenia, wpływania, kontrolowania. Bez tych umiejętności czujemy się pozbawieni mocy. Bezradność wciąga jak wir i wywołuje lęk, bo nie wiesz, czy istnieje dno, czy też będziesz tak spadać bez kontroli nad własnym życiem bez końca.
I właśnie wszystko zależy od tego dna. To może być największy przełom w życiu. Ono może zmienić doświadczenie bezradności w źródło niezniszczalnej siły. Mała śmierć, która prowadzi do pełni życia. Wąska brama.
Tym dnem są Ręce Boga. To właśnie w nie wpadasz, lecąc na z przerażeniem na złamanie karku.
Po drodze, wydaje ci się, że tracisz wszystko, ale tracisz jedynie iluzje i pozory mocy sprawczej. Czepiając się ich rozpaczliwie, opóźniasz wyzwolenie. Bo doświadczenie bezradności w Rękach Boga jest początkiem życia bez lęku.
Jeśli Bóg prowadzi cię przez takie doświadczenie, to nie po to, by cię zniszczyć, ale przeprowadzić cię na nowy poziom.
Tak się składa, że za kilka dni, 18 listopada moje Zgromadzenie będzie obchodzić 100-lecie ważnego wydarzenia z życia naszej Założycielki, M. Pauli Tajber. Właśnie takiej małej śmierci.
W listopadzie 1920 roku M. Tajber opuściła w ciemno ogarnięty wojną i rewolucją Żytomierz, by na lewo, bez zabezpieczeń przedostać się z Wołynia do Krakowa. O mało co straciłaby w drodze życie. A do Krakowa, ona córka bogatego fabrykanta, przybyła nie mając dosłownie nic. Całkowite ogołocenie.
Z tego ogołocenie powstało nasze Zgromadzenie Sióstr Duszy Chrystusowej. A raczej z zaufania, które przeszło przez taką próbę.
Dzisiaj to my tworzymy dalszy ciąg tej historii trudnych doświadczeń i nowej nadziei.
Bóg zapłać za te słowa, są czymś czego lepiej ująć się nie da.. Amen.
OdpowiedzUsuńNiestety coraz częściej rzesze ludzi skupiają się na udawadnianiu swoich subiektywnych racji (w danym momencie) zamiast skupić się na Bogu i drugim człowieku, czyli być ponad podziałami.. ponad swoim ego,ale gdy doświadcza bezradności wszystko się zmienia.. Niezawsze na lepsze, grunt żeby nie tracić nadzieji i odnaleźć Boga w Sercu.. Nie w TV, czy ulicy...
<3
OdpowiedzUsuńNie raz tak bywa że jesteśmy bezradni w różnych sytuacjach. Ja ciągle myślę o naszych kapłanach po programie Marcina Gutowskiego "Don Stanislao. Druga twarz kardynała Dziwisza” na tvn 24.
OdpowiedzUsuńKościół sam stracił wielu wiernych i u mnie stoi pytanie czy kościół odbuduje stratę, gdzie wielu straciło zaufanie i chęci do kościoła. Jest to bardzo smutne co się wydarzyło.
Trzeba się modlić:
Za nasz kościół, aby kapłani dobrze świadczyli w wierze wobec wiernych.
Za nas abyśmy jeszcze potrafili być blisko Kościoła
O pokój i ład społeczny, abyśmy potrafili sobie wzajemnie podać ręce.
Piękne słowa - dziękuję ...
OdpowiedzUsuń