Nie da się ukryć, prawie na śmierć ususzyłam mojego bloga. Ani kropelki słowa od wielu dni. Jako pośmiertne epitafium, ma wyjść wkrótce w wydawnictwie "Zacheusz" książka z zebranymi postami z kilku lat pt. "Blogostan".
Ale zmartwychwstanie jest bardzo mile widziane w społeczności chrześcijańskiej, więc wracam do pisania :-)
Wróciłam niedawno z "Trzeciego Nieba" (to nie tylko nazwa forum liderów organizowanego corocznie w Zembrzycach, ale i stan!) i wpadłam od razu, bez ostrzeżenia czy strefy przejściowej w tzn. rzeczywistość, czyli wojna, inflacja, Kościół w kryzysie, będzie zimno, grożą bronią jądrową i tak dalej, i tak dalej, a ja też w nienajlepszej wersji. Jednym słowem twarde lądowanie.
Znacie to uczucie? Jesteście na uwielbieniu, takim jak np. "Chwała Mu" (to były piękne chwile), a potem wsiadacie do auta i wracacie na planetę ziemia.
Czy to znaczy, że całkowicie odlatujemy, gdy uwielbiamy Pana? Czy tracimy kontakt z rzeczywistością i, że na szczęście, realność upomina się o nas, byśmy całkiem nie zwariowali? Czy chrześcijanie modlący się z wyciągniętymi rękoma, szczęśliwi swoim Bogiem są tylko najarani duchowo i wszystko i tak musi kiedyś się skończyć bólem głowy i smutnym powrotem do codzienności?
A propos, skończyć. Skończy to się kiedyś wojna, inflacja i lęki przed przyszłością. Najpóźniej z końcem świata. A uwielbienie zostanie. Więc jeśli coś jest tu chwilowe to właśnie rzeczy doczesne.
Ale ta eschatologiczna pociecha nie rozwiązuje naszego dylematu: jak żyć pośród tego wszystkiego? Uśmiechać głupkowato i mówić, że wszystko będzie dobrze? Pogrążyć się w beznadziei i czekać końca świata? Wiele rzeczy jest naprawdę trudnych i smutnych. A prawdziwa wiara nie jest opium dla ludu, by znieczulić w bólu.
Jezus mówi, że kto chce iść za Nim, musi wziąć swój krzyż. I to nie jest przekaz typu: "Halo, ludzie, ma być ciężko i jeśli jest źle, to dobrze". To wezwanie, by nie bać się wziąć za bary z życiem. Mamy nieść "swój krzyż", czyli ciężar swojego życia. Nie szukać cierpień, ale nie uciekać od realności ze wszystkimi jej bólami. M. Paula Tajber Założycielka mojego Zgromadzenia, mówiła, że Siostry Duszy Chrystusowej nie mają sobie wyszukiwać umartwień i postów, ale mają dobrze przyjąć to co dzień niesie. To jest prawdziwa asceza!
Tak więc mamy twardo stąpać po ziemi. Nie szukać guza, ale i nie traktować duchowości jako taniej podróbki zioła.
Jest to jednak dopiero część tej lekcji. Ta Ewangelia ma ciąg dalszy. Nie zaskoczę Was, gdy powiem, że potem Jezus zmartwychwstał.
Ale co to znaczy dla nas? Kiedy zmagamy się z życiem, wiara daje nam moc, która może przemieniać rzeczywistość duchowo. Kiedy żyjemy "według Ducha" nie według ciała" wprowadzamy nową jakoś w otoczenie. Zamiast śmierci, przynosimy plon życia. Skutki nie są widoczne od razu. Ale plon jest pewny. Poczytajcie sobie w 8 rozdziale Listu do Rzymian.
"Stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych" Rz 8,19. Cały świat potrzebuje takich ludzi, którzy wchodząc w przestrzeń, która po ludzku wygląda jak jeden wielki lej po bombie, wierzą, że Bóg może tu stworzyć piękny ogród. I wtedy Bóg zaczyna to robić.
Nie my! My mamy wierzyć. Mieć nadzieję. Dalej kochać.
A Jezus, który jest obecny w nas, wchodzi w te miejsca i zaczyna czynić wszystko nowe. Amen
Amen .
OdpowiedzUsuńAmen! Chwała Panu! Super, że siostra powróciła.
OdpowiedzUsuńTrudne treści. Idę myśleć.
OdpowiedzUsuń