Wczorajsza opowiastka z Kamienia Pomorskiego to tylko wstęp, introit do spotkań z gatunku tych, po których nic już nie jest takie samo.
Nie wszystko mogę opowiedzieć "ze względu na wzgląd" dyskrecji, ale posłuchajcie...
Inna część Polski i inne środowisko. Ośrodek "Monaru" konkretnie. Pojechałam tam, bo znam szefową - Hanię oraz Pawła, Rafała i Gosię - dawnych pacjentów tego ośrodka. Już od kilku lat Bóg w swoich nieodgadnionych planach spotkał nas i wyraźnie ma dla nas jakiś wspólny ciąg dalszy.
Otóż, ponad trzy lata temu, Hania przeczytała w "Gościu Niedzielnym" wywiad z moja osobą i tknęło ją, żeby przyjechać z dwoma chłopakami, którzy już byli po terapii na rekolekcje do Siedlca.
Szczerze powiedziawszy, przywitałam ich z obawą. Byli trochę z innego świata, w dodatku jeden z nich chory...
Nie zapomnę tej chwili, gdy Paweł przyszedł w czasie rekolekcji pogadać i powiedział: "I co ze mnie zostanie? Przedtem narkotyki, a teraz choroba..." Paweł miał zniszczoną wątrobę. HCV i guz na dodatek. Był chudy i lekarz nie dawał mu zgody na podjęcie pracy. Mimo tego, że wyszedł z nałogu, nie mógł się usamodzielnić, bo nie mógł pracować.
Rekolekcje "W Duszy Jezusa uzdrowienie naszych dusz" były skoncentrowane wokół tematu uzdrowienia wewnętrznego, ale modliliśmy się za Pawła także o uzdrowienie fizyczne. Paweł otrzymał także sakrament namaszczenia.
Po czasie dowiedziałam się, że Bóg go tam, w Siedlcu uzdrowił. On sam nie dowierzał. Gdy pierwszy raz po rekolekcjach robił badania, to wrócił się do przychodni, żeby powiedzieć, że pomylono wyniki, bo te na pewno nie są jego...
Zniknął guz i zniknęło HCV.
Obecnie Paweł ożenił się i pracuje, ma mieszkanie...
Kilka dni temu pojechałam razem z Mariolą, z którą prowadzimy rekolekcje w Siedlcu do Pawła i Gosi oraz odwiedzić Hanię. Kiedy Hania zaproponowała, żebyśmy się spotkały z pacjentami z ośrodka, pomyślałam sobie, że coś tam im powiem, ale wiecie, rozumiecie... co ja mogę im powiedzieć? Zakonnica wobec 25 facetów z przeszłością. Mimo pamięci cudu jakiego dokonał Bóg dla Pawła, nie dowierzałam w Bożą moc.
Spotkaliśmy się razem wieczorkiem, siedząc w kole na fotelach. Powiedziałam coś o Bogu, który nie przychodzi, by jedynie od nas wymagać, ale by dać łaskę... a potem po prostu oni zaczęli opowiadać o swojej religijności, o tym co mają do Kościoła, do księży...
I tak się zaczęło. Jak w rodzinie. Szczerze.
I wiecie co? Jakoś się nie dziwię, że Pan Jezus lubił głosić ewangelię celnikom i jawnogrzesznicom. To jest naprawdę żyzna gleba.