Jeśli Słowo Jezusa jest dla Ciebie obojętnym, szatan porywa je jak ptak bezbronne ziarno. Ale gdy przyjmiesz Słowo z wiarą, ono rzuca na kolana cały legion złych duchów.
wtorek, 31 stycznia 2017
poniedziałek, 30 stycznia 2017
All for soul
Minął weekend. Pogoda cudna. Biada tym, którzy w tym czasie nie ruszyli się z domu, chociaż na spacer (oczywiście, myślę o terenach poza strefą ziania smoga). Bo o ciało trzeba dbać. Sport i odpoczynek, spa i spanie, zdrowe jedzenie i zdrowe niejedzenie i te wszystkie inne sprawy, które służą naszemu ciału...
Sądząc chociażby po ilości ludzi, którzy w moich okolicach biegają, chodzą, jeżdżą na rowerach (teraz mniej, ale i o wszem :-), oraz po ilości reklam dotyczących zdrowia (swoją drogą to bardzo ciekawe, że handel zdrowiem, czyli czymś co obiektywnie nie istnieje, to dziś najlepszy biznes), to świadomość w tej kwestii jest spora.
Niemało też rozumiemy w dziedzinie potrzeb psychiki. Dbamy o to, by się odstresować (jak to realizujemy to już inny temat). Wiemy, że potrzebujemy akceptacji i wsparcia. Ogłaszamy dzień przytulania, a nawet czasem patrzymy w lustro, mówiąc do siebie: "Tak, to ty jesteś tym człowiekiem, który dzisiaj może wiele zrobić dla świata. Jesteś ok!" (nawet jeśli troszkę z tego śmieszkujemy na tym blogu, to bez złośliwości :-)
Ale ciało i psychika, to jeszcze nie wszystko.
Dusza ludzka to psyche i pneuma (psychika i duch) i ten duch też ma swoje potrzeby. Jeśli nie chcemy, by nasz rozwój był niezrównoważony, to zadbajmy również o swojego ludzkiego ducha, czy mówiąc inaczej, o wymiar duchowy.
Jakieś ćwiczenia dla utrzymania dobrej kondycji ducha? Proszę bardzo. Pierwsze z brzegu: Kiedyś zobaczyłam napisane wielkimi literami sprayem na ścianie bloku: "Ludzie myślcie, to nie boli!" I już mamy zachętę do treningu :-). Myślenie, rozumiane nie tyle jako gromadzenie wiadomości, ale szukanie mądrości, refleksja, czyli po chrześcijańsku medytacja. Pytanie o sens życia, autorefleksja, czyli rachunek sumienia, dobra lektura, a nade wszystko relacje (bo relacyjność to nasza najgłębsza natura), czyli modlitwa - spotkanie z Bogiem, więzi z ludźmi i spotkanie z samym sobą (świadomość siebie to piękna ludzka cecha). To wszystko rozwija naszego ducha, rozwija nasze człowieczeństwo. Bo, o ile posiadanie ciała, a nawet psychiki jest wspólne nam i zwierzętom, to duch jest specyficznie ludzki.
Oczywiście, wszystkie wymiary naszego istnienia (cielesny, psychiczny, duchowy) wzajemnie się przenikają. I właśnie tym bardziej trzeba nam dbać o całość.
A zatem, pytam Was, co w ten weekend zrobiliście dla swojej duszy? :-)
Sądząc chociażby po ilości ludzi, którzy w moich okolicach biegają, chodzą, jeżdżą na rowerach (teraz mniej, ale i o wszem :-), oraz po ilości reklam dotyczących zdrowia (swoją drogą to bardzo ciekawe, że handel zdrowiem, czyli czymś co obiektywnie nie istnieje, to dziś najlepszy biznes), to świadomość w tej kwestii jest spora.
Niemało też rozumiemy w dziedzinie potrzeb psychiki. Dbamy o to, by się odstresować (jak to realizujemy to już inny temat). Wiemy, że potrzebujemy akceptacji i wsparcia. Ogłaszamy dzień przytulania, a nawet czasem patrzymy w lustro, mówiąc do siebie: "Tak, to ty jesteś tym człowiekiem, który dzisiaj może wiele zrobić dla świata. Jesteś ok!" (nawet jeśli troszkę z tego śmieszkujemy na tym blogu, to bez złośliwości :-)
Ale ciało i psychika, to jeszcze nie wszystko.
Dusza ludzka to psyche i pneuma (psychika i duch) i ten duch też ma swoje potrzeby. Jeśli nie chcemy, by nasz rozwój był niezrównoważony, to zadbajmy również o swojego ludzkiego ducha, czy mówiąc inaczej, o wymiar duchowy.
Jakieś ćwiczenia dla utrzymania dobrej kondycji ducha? Proszę bardzo. Pierwsze z brzegu: Kiedyś zobaczyłam napisane wielkimi literami sprayem na ścianie bloku: "Ludzie myślcie, to nie boli!" I już mamy zachętę do treningu :-). Myślenie, rozumiane nie tyle jako gromadzenie wiadomości, ale szukanie mądrości, refleksja, czyli po chrześcijańsku medytacja. Pytanie o sens życia, autorefleksja, czyli rachunek sumienia, dobra lektura, a nade wszystko relacje (bo relacyjność to nasza najgłębsza natura), czyli modlitwa - spotkanie z Bogiem, więzi z ludźmi i spotkanie z samym sobą (świadomość siebie to piękna ludzka cecha). To wszystko rozwija naszego ducha, rozwija nasze człowieczeństwo. Bo, o ile posiadanie ciała, a nawet psychiki jest wspólne nam i zwierzętom, to duch jest specyficznie ludzki.
Oczywiście, wszystkie wymiary naszego istnienia (cielesny, psychiczny, duchowy) wzajemnie się przenikają. I właśnie tym bardziej trzeba nam dbać o całość.
A zatem, pytam Was, co w ten weekend zrobiliście dla swojej duszy? :-)
poniedziałek, 23 stycznia 2017
Odrodzenie/uzdrowienie duszy - C.D.
Taki komentarz znalazłam pod tekstem otwierającym temat odrodzenia duszy: "Przyjąć wzór i łaskę to w pewnym sensie zakwestionować siebie, a to już nie jest takie fajne." Bardzo mi się to komponuje z wątkiem, od którego chciałam zacząć kontynuację rozważań.
Otóż, pomyślałam sobie, że proponowana tutaj droga odrodzenia jest adresowana wyłącznie do tych, którzy albo dzięki logice połączonej z uczciwością albo z powodu życia, które odarło ich ze złudzeń, dotarli już pod mur z napisem: "Dalej o własnych siłach nie pójdziesz". Tu nie ma wstępu dla "sprawiedliwych", którzy zdobywszy uprzednio wszystkie mieszkania św. Teresy i wspiąwszy się na szczyty drabiny mistycznej, pobrzękując orderami, przebywają w oparach własnej nieomylności i doskonałości (trochę to zgryźliwe, wybacz ,Panie!).
Rzeczywiście, żeby otworzyć się na łaskę płynącą z Najśw. Duszy Jezusa, trzeba uczciwie spojrzeć na własną duszę, a wtedy widzi się różnice. Jednak to nie prowadzi do przygnębienia. Wprost przeciwnie, jest punktem startowym na naszej drodze odrodzenia.
Jak to wygląda w praktyce?
Np. ostatnio odkryłam (trochę późno, ale lepiej tak niż wcale. Nawet, jeśli ktoś powie, że jestem opóźniona w rozwoju duchowym, to trudno :-), że Jezus umarł na krzyżu, żebym miała dostęp do Ojca, żebym mogła czerpać z tego szczęścia jakim jest przebywanie w bliskości Boga, w tej życiodajnej atmosferze miłości i łaski Ojca. Skoro oddał za to życie, to znaczy, że jest to coś niesamowicie cennego w Jego oczach. A ja? No, cóż... Odmawiam "Ojcze nasz", staram się być grzeczną..., ale nie przeżywam więzi z Ojcem tak jak Jezus. Wiele spraw (wybaczcie ten ekshibicjonizm. Jedyne co ma na usprawiedliwienie, to fakt, że z zawodu jestem plastykiem-wystawiennikiem, czyli po angielsku... :-). No, dobrze, wróćmy do tematu, zatem wiele spraw wydaje mi się ważniejszymi, bardziej pilnymi niż siedzenie przez Bogiem, uwielbianie Go i takie tam. A Jezus oddał życie, żebym mogła to robić... Zgrzyt.
I co? Można próbować się wziąć w garść i postanowić, że będę bardziej kochać Boga, uwielbiać Go i w ogóle. Ale zważcie, że mówimy tu o czymś więcej niż tylko o zewnętrznych postawach czy dobrych uczynkach. Tu chodzi o głębię ludzkiej duszy, o pragnienia, myśli, porywy serca. Tego się nie da spreparować siłą woli.
Sytuacja wyglądałaby nieciekawie, gdyby nie Jezus i Jego człowieczeństwo, które jest tak ważne w dziele zbawienia.
Według przedstawianej tu drogi odrodzenia, rozwiązanie polega na tym, by, mówiąc językiem M. Pauli Tajber (przewodniczki na tej drodze) "przyoblekać się w cnoty Duszy Jezusa". Czyli w przytoczonym wyżej przypadku, zaczęłam skarżyć się Jezusowi, że nie umiem kochać Ojca tak jak On, ale bardzo bym chciała, więc proszę Go, bo On sam kochał Ojca we mnie i przeze mnie. I tak, gdy idę na modlitwę i w innych chwilach dnia, gdy sobie to przypomnę, mówię: "Jezu, z Tobą uwielbiam Ojca". Ofiaruję Bogu uczucia, pragnienia, zażyłość, zaufanie i posłuszeństwo Jezusa. Bo taką chciałabym być.
Efekty?
Kurtyna zapada. Koniec zwierzania się :-)
Spróbujcie sami.
Może ktoś powie, że, jak na "super program odnowy świata", to jest to dość niepozorne. Tak, jest niepozorne. Tak jak niepozorne jest ziarnko gorczycy lub niemowlę leżące w zżobie, gdzie w małym miasteczku na krańcu świata... A właśnie to Niemowlę jest Panem, którego dziś wyznaje ponad 2 mld ludzi na świecie....
I co? Można próbować się wziąć w garść i postanowić, że będę bardziej kochać Boga, uwielbiać Go i w ogóle. Ale zważcie, że mówimy tu o czymś więcej niż tylko o zewnętrznych postawach czy dobrych uczynkach. Tu chodzi o głębię ludzkiej duszy, o pragnienia, myśli, porywy serca. Tego się nie da spreparować siłą woli.
Sytuacja wyglądałaby nieciekawie, gdyby nie Jezus i Jego człowieczeństwo, które jest tak ważne w dziele zbawienia.
Według przedstawianej tu drogi odrodzenia, rozwiązanie polega na tym, by, mówiąc językiem M. Pauli Tajber (przewodniczki na tej drodze) "przyoblekać się w cnoty Duszy Jezusa". Czyli w przytoczonym wyżej przypadku, zaczęłam skarżyć się Jezusowi, że nie umiem kochać Ojca tak jak On, ale bardzo bym chciała, więc proszę Go, bo On sam kochał Ojca we mnie i przeze mnie. I tak, gdy idę na modlitwę i w innych chwilach dnia, gdy sobie to przypomnę, mówię: "Jezu, z Tobą uwielbiam Ojca". Ofiaruję Bogu uczucia, pragnienia, zażyłość, zaufanie i posłuszeństwo Jezusa. Bo taką chciałabym być.
Efekty?
Kurtyna zapada. Koniec zwierzania się :-)
Spróbujcie sami.
Może ktoś powie, że, jak na "super program odnowy świata", to jest to dość niepozorne. Tak, jest niepozorne. Tak jak niepozorne jest ziarnko gorczycy lub niemowlę leżące w zżobie, gdzie w małym miasteczku na krańcu świata... A właśnie to Niemowlę jest Panem, którego dziś wyznaje ponad 2 mld ludzi na świecie....
niedziela, 22 stycznia 2017
Przed konkursem indywidualnym w Zakopanem...
Maciej Kot i Piotr Żyła pozdrawiają dzieciaki z naszego przedszkola :-)
tylko głośniki podkręćcie, bo jakoś cicho się nagrało :-)
tylko głośniki podkręćcie, bo jakoś cicho się nagrało :-)
piątek, 20 stycznia 2017
Droga odrodzenia
Przyszły mi dziś do głowy te gorzkie słowa Jezusa: "Wzięliście klucze poznania, sami nie weszliście, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli".
I poczułam, że do mnie te słowa się odnoszą. Bo, rzeczywiście, mam klucz do drzwi tak ważnych jak droga ewakuacyjna w czasie pożaru. I trzymam go sobie w kieszeni, zamiast użyć go, wejść i innym wskazać drogę.
Czym jest ten klucz, zaraz wyjaśnię.
Najpierw o pożarze. Nie wszyscy tak rzecz postrzegają, ale, jeśli spojrzeć na sprawy uczciwie, to niewątpliwie dusimy się w dymie czy raczej zadymie konfliktów, agresji, egoizmu, a w związku z tym podtruwamy się także zniechęceniem i brakiem wiary w drugiego człowieka i samego siebie. Zawodzą ludzkie instytucje, umowy i zasady. Zwierz, pomimo eleganckich strojów, wychodzi z bliźnich i, żeby być uczciwym, z nas również. Zgadza się? Może nie chcemy o tym myśleć, ale jest to bardzo przygnębiające. Tym bardziej, gdy wyczerpały się różne pozytywistyczne pomysły na rozwój człowieka. Którędy do wyjścia?
Tę sytuację już dawno (w czasach, gdy wielu jeszcze wierzyło, że komunizm przywróci nam raj na ziemi) przenikliwie oceniła M. Paula Tajber, gdy mówiła, że ludzie odwracając się od Boga, nie tylko stają się jak zwierzęta, ale wprost szatanieją. Mocne słowa!
I właśnie wtedy otrzymała ona klucz do wyjścia z tej sytuacji. Klucz nie całkiem nowy, bo stary jak ewangelia, a równocześnie taki specjalny na nowe czasy.
Klucz ten nam przekazała, zakładając Zgromadzenie Duszy Chrystusowej, a ja... zamiast go używać, piszę tu na blogu o głupotach.
Koniec z tym!
Zatem do dzieła otwierania!
Klucz ten to Dusza Jezusa, która jest jedynym źródłem odrodzenia ludzkich dusz. Nie możemy bowiem sami siebie zmienić, udoskonalić. Nawet przy najlepszych chęciach możemy jedynie poprawić nasze zewnętrzne zachowanie, a i to, kosztem ciągłego napięcia woli i kontroli. Ale wtedy nie jest się zbyt szczęśliwym.
Dusza Jezusa jest źródłem prawdziwej świętości, rozumianej jako dobroć, zdolność do miłości, wrażliwość na piękno i prawdę. Czyli jednym słowem, jest to dusza prawdziwie ludzka w pełnym tego słowa znaczeniu. Taka, jakimi mogą i powinny stać się nasze dusze. Ponieważ to ona jest wzorem naszego człowieczeństwa. "Albowiem tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna, aby On był pierworodnym między wielu braćmi." Rz 8,29 - pisze św. Paweł.
Nie zostaliśmy skazani na bycie troglodytami, tęskniącymi jedynie za arystokracją duszy. Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo. A skoro grzech zniekształcił to piękno, trzeba nam powrócić do źródła - do Duszy Jezusa, żeby przypomnieć sobie, co to znaczy być człowiekiem.
I więcej! W duszy Jezusa odnajdujemy nie tylko wzór (bo dalej bylibyśmy skazani na upodabnianie się o własnych siłach), ale także łaskę, która stopniowo, krok po kroku przybliża nas do wzoru.
Jak to się może stać?
Po pierwsze według starego polskiego powiedzenia "kto z kim przestaje, takim się staje". Droga odrodzenie jest drogą przyjaźni z Jezusem, przebywania w Jego obecności. M. Paula do znudzenia powtarzała: "Żyć z Jezusem, żyć Jezusem, żyć w Jezusie, żyć przez Niego..."
On stał się człowiekiem. Ma ludzką duszę i dlatego możemy z Nim nawiązać relację przyjaźni. Właśnie dlatego w Ewangelii Jezus wzywa, by "pójść za Nim", czyli uczyć się chodzić po Jego śladach, naśladować Go. Nie musimy od razu być idealni (apostołowie nie byli i Jezus cierpliwie ich uczył), ale nie wolno nam "wypaść" poza krąg obecności Jezusa, poza krąg Jego światła. Wtedy stopniowo, tak jak ktoś kto dłuższy czas opala się w promieniach słońca, będzie po nas widać skutki działania Boskiego Słońca - Jezusa.
Że to dosyć powolny proces? No cóż, katedry budowano latami, a tu jest budowana świątynia Boga na wieczność...
P.S. Oczywiście, to tylko mały jeden zameczek do drzwi odrodzenia. Więcej o kulcie Duszy Jezusa, następnym razem...
środa, 18 stycznia 2017
Setne urodziny s. Laurencji
"Zasadzeni w domu Pańskim rozkwitną na dziedzińcach naszego Boga. Wydadzą owoc nawet i w starości, pełni soków i zawsze żywotni, aby świadczyć, że Pan jest sprawiedliwy" Ps 92
Dzisiaj w naszej wspólnocie obchodzimy 100. urodziny S. Laurencji Kaczor.
Urodziła się w czasie I wojny światowej i została przyjęta do Zgromadzenia Sióstr Duszy Chrystusowej jeszcze za życia Założycielki Sł. B. Matki Pauli Tajber. Przez większość życia zakonnego pracowała jako przedszkolanka. Stąd nieraz wspominała prowadzone przez siebie lekcje rytmiki, z nostalgią wspominając te czasy.
Życzymy Jej wiele łaski w nowym wieku życia :-)
sobota, 14 stycznia 2017
Przy stole grzeszników
Cały drugi rozdział Ewangelii według św. Marka i jeszcze kawałek trzeciego (Mk 2,1-3,6), to jedna wielka dyskusja Jezusa z faryzeuszami na temat prawa i jego roli w kontekście misji Jezusa. Jak wiemy, nie kończy się ona porozumieniem, gdyż oponenci Jezusa, gdy brakuje im argumentów, przechodzą do użycia siły i planują "jakby Go zgładzić".
Starcie zaczyna się mocnym wejściem: Jezus odpuszcza grzech paralitykowi. Potem powołuje celnika i siedzi przy stole z grzesznikami. Nie narzuca swoim uczniom postów i akceptuje, gdy, wbrew przepisom prawa o szabacie, zrywają kłosy. W końcu sam uzdrawia człowieka w szabat. To wszystko bulwersuje strażników prawa.
Jak to tak? Bóg dał Prawo i porządek w świecie zależy od jego przestrzegania, czyż nie?
Czy Jezus przyszedł zburzyć ten ład? Czy jest wywrotowcem, anarchistą? Czy lekceważy prawo Boże? A może dobrze, że rozwala zastarzały system i tworzy coś nowego?
Echa tej dyskusji rozbrzmiewają także dzisiaj.
Dzisiaj także spotykamy zapalonych obrońców prawa, którzy drżą ze strachu, że świat pozbawiony czytelnych granic dobra i zła (najlepiej chronionych przez prawo stanowione) rozpadnie się z hukiem. Czy mają rację? W pewnym sensie, tak. Jednak, gdy prawo jest najwyższym dobrem, to z lęku o jego zachowanie często rodzi się przemoc, by ten ład podtrzymywać, nie licząc się z wolną wolę tych, którzy myślą inaczej. Wtedy zaczyna się już nie tyle mówienie o dobru i złu, ale podział na "dobrych i złych" i budowanie barykad. A grzech, w tej walce o dobro, ma się świetnie i opanowuje coraz większe obszary ludzkiego serca.
Spotykamy także "chrześcijańskich anarchistów", którzy chętnie odnoszą się do przytoczonych wyżej zachowań Jezusa, legitymizując nimi swoje lekceważenie prawa i łamanie zasad. Wszak Augustyn powiedział: "Kochaj i rób, co chcesz", a ponieważ miłość nie jedno ma imię, to w sumie wychodzi im z tego: "Róbta, co chceta".
A co tak naprawdę chce nam powiedzieć Jezus?
Wbrew pozorom, meritum sprawy nie dotyczy napięcia: prawo czy wolność, ale dotyczy pytania kim jest Jezus.
Wszystko, co robi: odpuszcza grzech, zniża się do grzeszników, deklarując, że jest dla nich lekarzem, bezpośrednio do swojej osoby odnosi potrzebę lub brak postu i w końcu nazywa siebie panem szabatu, to wszystko ma skłonić otaczających do ludzi do zadania sobie pytania: kim On jest?
W stosunku do prawa, można powiedzieć o Nim: "Oto tu jest ktoś więcej niż prawo".
Prawo dla Izraelity było święte. Było napisane palcem Boga i w tym znaczeniu było Jego śladem, Jego objawieniem. Ale nie było ono Bogiem. Ono nie może człowieka zbawić. Gdy pokłada się w nim całą nadzieję, staje się okrutnym bożkiem, który przygniata człowieka swoim ciężarem nie do uniesienia.
Tylko Jezus jest pełnym objawieniem Boga. Boga, który pragnie zbawienia każdego człowieka. Dlatego "schodzi" w dół, aż na samo dno ludzkiej biedy, grzechu i choroby. Nie pozostaje w należnej Mu przestrzeni doskonałości i niedostępnej świętości i w ten sposób rzeczywiście, przekracza granice sprawiedliwości.
Prawo miało i ma nadal do spełnienia ważną rolę. Określił ją św. Paweł mówiąc, że jest ono "pedagogiem" - niewolnikiem którego zadaniem jest sprawować nadzór nad uczniem (także karcić) i prowadzić go do nauczyciela. Prawo nas prowadzi do Jezusa, gdyż uświadamia nam potrzebę zbawienia. Karci nas w powodu naszych grzechów, jednak nie potrafi nas "nauczyć" żyć inaczej. Jedynie uświadamia nam nasz stan.
Jezus zaś przychodzi jako nauczyciel i lekarz. Jedyny zbawiciel. Siada do stołu z grzesznikami i nie staje się przez to "gorszy", bo to oni uświęcają się Jego obecnością. Ma moc odpuszczania grzechów i uzdrawiania, przełamując w ten sposób tragizm skutków naszych złych wyborów, ale nie neguje ich istnienia. Przemienienia serce celnika w serce ucznia, nie tylko pokazując kim powinniśmy się stać, ale uzdalniając nas do tego. Dlatego Jego przyjście jest weselem, w czasie którego nie wypada pościć. To jest czas zbawienia. Pełnia czasu.
Ten czas trwa. Więc porzućmy próżne spory i przyjmijmy Boże zbawienie.
czwartek, 12 stycznia 2017
Sprawy ważne i ważniejsze...
5-latka wraca do domu po wizycie u koleżanki.
"A wiesz, Mamo, ta Ola to ma w domu wszystko! Ale świętego obrazeczka nie widziałam ani jednego..."
Bo nie samym chlebem żyje człowiek...
"A wiesz, Mamo, ta Ola to ma w domu wszystko! Ale świętego obrazeczka nie widziałam ani jednego..."
Bo nie samym chlebem żyje człowiek...
wtorek, 10 stycznia 2017
Głód nie jedno ma imię...
Ja wiem, że porównywanie nie jest dobre, ale kiedy człowiek wraca po dłuższym czasie z kraju o innej kulturze, klimacie i w ogóle o innym wszystkim, to tak jakoś odruchowo porównuje.
Pamiętam, że, kiedy pierwszy raz, przed sześciu laty wróciłam do Polski po prawie dwóch miesiącach spędzonych w Kamerunie, to moje pierwsze, szokujące spostrzeżenie w autobusie linii miejskiej, było następujące: "O żeż, wszyscy biali...". Ale to było do przewidzenia :-). I drugie wrażenie: "Co oni tacy drętwi? Jakby mieli na twarzy maski. Niby siedzą razem, stłoczeni na małej powierzchni (autobus), a każdy sam i jakoś tak niezręcznie, gdy czyjś wzrok się spotka..."
Tym razem po powrocie (to już trzecia wyprawa w rejon Afryki subsaharyjskiej) nie dziwiłam się kolorowi skóry (nawet teraz nie wypada, bo wiecie, rozumiecie...), ale ta dziwna samotność w tłumie ciągle robiła na mnie duże wrażenie. Te ogromne bańki - dystanse personalne (jak my się źle czujemy stłoczeni, prawda?), te monady chodzące po chodnikach, te niemalże osobne światy jeżdżące samochodami.
Prawdę mówiąc, brakuje mi uśmiechniętych / gniewnych / smutnych / itp. Kameruńczyków, którzy bezpośrednio objawiają swoje emocje z wszystkimi ich dobrymi złymi skutkami (nie jestem naiwna i nie hołduję ekologicznemu kultowi ludów nieskażonych zachodnią cywilizacją. Wiem jak różne bywają skutki owej "bezpośredniości"). Oni, gdy się cieszą to całym sobą, jak kłócą to aż po sztachety w płocie lub maczety... Ale razem. Bo tam osobno się nie da żyć.
Wszystko opiera się na związkach. Rodziny, wsi, plemienia...
Poza tym Afryka jest młoda. I tę różnicą także bardzo widać po przyjeździe do Europy. Coraz bardziej, niestety. Tam w każdej wiosce wybiega na spotkanie cała horda dzieciaków, a w mieście w godzinach, gdy kończy się szkoła, ulice są pełne młodzieży. To też pomnaża witalność i emocjonalność wyrażaną na każdym kroku.
Oczywiście, średniej wieku sobie nie zmienimy, ale jeśli chodzi o relacje, to coś można by w tej kwestii zrobić. Ceńmy sobie spotkanie, choćby przelotne z drugim człowiekiem. Może czasem warto przełamać lody (nawet wyjść na głupca) i uśmiechnąć się do nieznajomego (mam wrażenie, że to potrafią czasem jeszcze starsze panie, wychowane przed epoką "nos w ekranie"). To są małe rzeczy, ale strasznie ważne. Bo może Afryka ma różne braki, ale my najwyraźniej cierpimy na duży brak relacji. A czy to jest mniej dokuczliwy głód niż brak chleba? Śmiem twierdzić, że nie.
poniedziałek, 9 stycznia 2017
Niebezpieczna modlitwa
"Jeśli zaobserwujemy, że ktoś się zaczął dziwnie zachowywać, nagle zaczął się bardzo często modlić, to powinniśmy zawiadomić o tym służby" - radzi dyrektor Centrum Badań nad Terroryzmu Collegium Civitas. ("Do rzeczy" NR 1/203)
Czyli, że jak mnie ogarnie gorliwość i zacznę się więcej modlić, to mogę się spodziewać, że wpadną do mnie antyterroryści? :-)
Rzecz by była śmieszna, gdyby nie chodziło o tak poważne i tragiczne w skutkach sprawy jak terroryzm. Ale warto się przy tej okazji zastanowić, czy można wszystkie religie wrzucić do jednego worka?
niedziela, 8 stycznia 2017
Zobaczyć niebo otwarte...
Taki obrazek: rozmawiamy o miłosiernej miłości Boga, a tu ktoś: "Siostra tu ściemnia, że Bóg za darmo kocha, że bez warunków, że przebacza i takie tam, a w katechizmie wyraźnie jest napisane: "Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze", jednym słowem szach-mat i po dyskusji..." Ta katechizmowa prawda wiary nie po raz pierwszy jest mi podstawiana w charakterze miny, na której moje argumenty o miłosierdziu Boga mają wylecieć w powietrze. Jest też prawdą, że wielu ludzi dobrej woli na tej pamiętanej z lekcji religii regułce grzęźnie w swojej drodze do Boga miłosiernego.
Czemuż tak się dzieje?
Trochę w tym naszej, katechetów i ludzi Kościoła, winy. Prawdy wiary i inne katechizmowe regułki wykuwane na pamięć to prosty i łatwy do zweryfikowania sposób katechizacji. Jednak abstrakcyjne pojęcia krzywo wchodzą do dziecięcych głów i po latach kształtują fałszywe wyobrażenia o Bogu. Taki los spotkał i tę przytoczoną prawdę wiary.
W założeniach nie jest ona w żaden sposób sprzeczna z wizją Boga miłosiernego. Ale w głowach ludzi funkcjonuje jak wyrok: "Nie ma co liczyć na litość. Każde potknięcie zostanie rozliczone". To straszny wyrok. Budzi przerażenie.
A jak jest naprawdę?
Bóg jest, rzeczywiście, sędzią sprawiedliwym. I całe szczęście, że nim jest. Nie jest jednak policjantem czy prokuratorem. Nie oskarża, ale chroni porządek moralny świata. Czyli jest gwarantem tego, że niezmiennie zło jest złe, a dobro jest dobre. I niezmiennie to pierwsze rodzi nieszczęście i straty (kara), a to drugie daje pozytywne skutki (nagroda). Bóg nie musi tworzyć specjalnego systemu kar i nagród. On jest wpisany w naturę świata. To daje poczucie bezpieczeństwa i stałe punkty odniesienia w życiu. Popatrzcie co się dzieje, gdy ludzie nie uznają Boga nad sobą i próbują sami budować ład świata. Zaciera się różnice pomiędzy dobrem i złem i w końcu nic nie jest białe czy czarne, a wszystko niejakie, szare. Co więcej, zamieszanie w tej dziedzinie sprawia, że ludzie bezwiednie sięgają po zło, nie zdając sobie sprawy, że ściągają na siebie nieszczęście. Bo zło rodzi złe skutki, nawet wtedy, gdy nazwiemy go dobrem.Zatem ta prawda wiary mówi nam, że istnieje pewien obiektywny porządek moralny i Bóg jest jego stróżem. To bardzo pozytywne przesłanie.
Ciąg dalszy znajdujemy w kolejnych prawdach wiary: "Syn Boży stał się człowiekiem i umarł na krzyżu dla naszego zbawienia" oraz "Łaska Boska jest do zbawienia koniecznie potrzebna". Człowiek, z racji swej zranionej grzechem natury, popełnia zło, które niesie nieszczęście i rodzi złe skutki. Co więcej, nie umiemy ich naprawić o własnych siłach. Dlatego ten Bóg (ten sam, który jest Sędzią sprawiedliwym), stał się człowiekiem i umarł na krzyżu, by naprawić to, co popsuliśmy. I dzieje się to z ŁASKI, czyli za darmo! Z inicjatywy Boga.
Niebo, to nie nagroda za dobre sprawowanie. To łaska, która została nam dana w chwili, gdy Jezus zszedł do rzeki Jordan i zanurzył się w jej wodach. On dosłownie zanurzył się w naszym grzechu i nieprawości. Zbratał się z nami w tym, co w nas najsłabsze i brudne. I właśnie wtedy, jak opisuje Ewangelia "niebo się otwarło".
I co? Wygląda na to, że nawet ten nasz Bóg "katechizmowy" jest całkiem dobry, prawda? :-)
piątek, 6 stycznia 2017
Gwiazda nad Kamerunem
Pomimo wszystkich wątpliwości, dotyczących liczby (3-6?) i zawodu (magowie-królowie?) owych gości, którzy przybyli do Betlejem, jedno jest pewne: poganie przybyli oddać chwałę Bogu i uznać w Jezusie Zbawiciela świata.
Od tamtej chwili Bóg nie przestaje objawiać się poganom i my, dawni poganie objęci Jego łaską, w tym objawieniu mamy do odegrania pewną rolę.
Oczywiście, nie wszyscy jesteśmy powołani do tego, by jechać w dalekie strony i głosić Ewangelię tym, którzy jeszcze nie słyszeli o Jezusie, ale nikt nie jest zwolniony z troski o misję Kościoła. Wszak mamy dług wdzięczności wobec tych, którzy kiedyś nam przynieśli Dobrą Nowinę. U nas wszystko zaczęło się 1050 lat temu. W innych krajach to historia całkiem świeżej daty.
Kiedy w końcówce lat osiemdziesiątych poprzedniego stulecia Abp Lambert van Heygen (Holender posługujący w Kamerunie, w diecezji Bertoua) przyjechał do Krakowa, żeby prosić nasze Zgromadzenie o siostry do pracy na misjach, Kamerun przygotowywał się do obchodów 100-lecia ewangelizacji. Jednak wioska, do której miały jechać Siostry Duszy Chrystusowej nie miała za sobą tak "długiej" historii chrześcijaństwa. Pierwsi Spirytyni przybyli na te tereny 25 lat wcześniej i zbudowali kościół oraz misję. Chrześcijaństwo było tam świeżutkie jak nowalijka.
Chociaż już trzy razy odwiedzałam tę zagubioną w lasach równikowych wioskę, dopiero teraz po raz pierwszy usłyszałam opowieść, że pierwszy chrześcijanin z wioski Djouth (nawiasem mówiąc dziadek s. Symeony - Kamerunki, która wstąpiła do naszego Zgromadzenia przed kilkunasty laty) miał mówić, że do Djouth przylecą "białe ptaszki" i wioskowi ludzie wierzyli, że owe "ptaszki" to białe siostry z Polski.
Siostry objęły misję w roku 1991. Początki były ciężkie. Djouth leży we wschodnim Kamerunie, na terenach pokrytych lasami równikowymi, w których do tej pory, obok innych plemion żyją Pigmeje Baka. Na misji początkowo nie było prądu, ani wody. Nie mówiąc o możliwości kontaktu ze światem. Obecnie mija 25 lat posługi Sióstr Duszy Chrystusowej w Kamerunie. Dwie siostry: s. Gabriela i s. Alicja pracują tam nieprzerwanie przez cały ten czas. To w skali historii Kościoła - jedna sekunda, ale to również połowa całej historii chrześcijaństwa na tych terenach.
W grudniu w Djouth świętowaliśmy razem ten mały jubileusz. Uroczystej Eucharystii przewodniczył Ks. Bp Faustin Ambassa Njdodo, który akurat w tych dniach został mianowany Arcybiskupem Garoua na północy kraju, oraz Ks. Bp Jan Ozga - Polak, który jest Biskupem w sąsiedniej diecezji Doume-Abong-Mbang, w której także pracują Siostry Duszy Chrystusowej.
Dzsiaj, gdy świętujemy Epifanię, warto pomyśleć o tych ludziach, którzy, gdzieś tam głoszą Jezusa....
kościół w Djouth
s. Gabriela i s. Alicja, które od 25 lat pracują w Kamerunie
pamiątkowe zdjęcie z Jubileuszy razem z Ks, Bpem Faustinem Ambassą i Ks. Bpem Janem Ozgą
wtorek, 3 stycznia 2017
Myśli w ciszy
Śnieg miłosiernie wyciszył świat, co po hałasach sylwestrowej nocy wpłynęło kojąco na wszystkich. Na tych, którzy odchorowywali żywiołowe witanie Nowego Roku i na mnie też, chociaż ja odchorowywałam coś zupełnie innego.
Jakoś tak wszystko ucichło. I dobrze.
Gdy wyjeżdżałam w połowie listopada do Afryki myślałam sobie: "No, ja to wam tu na tym blogu napiszę!" Trzecia wyprawa do Kamerunu! Nawet mogłabym książkę podróżniczą popełnić... Nic bardziej mylnego.
Raz, że pochorowałam się po powrocie bezprzykładnie, serwując sobie melanż z tropikalnej choroby i całkiem miejscowej grypy żołądkowej (coś strasznego!), dwa, że podróż, raczej mnie skłoniła do głębszych i trudnych do wyrażenia przemyśleń niż do ekscytujących reportaży z safari.
Tak więc myślę sobie w tej ciszy. Na przykład o tym, jak opornie wsiąka w tę naszą ludzką naturę chrześcijaństwo. Niezależnie od kultury, cywilizacji, zawsze jesteśmy bardziej skłonni do przyjęcia pozoru, zewnętrznego formy, niźli do autentycznej przemiany serca. To, oczywiście, dosyć gorzka refleksja, ale ma ona także swój słodki aspekt. Bo to porzucane łatwo chrześcijaństwo, jest równocześnie nam nieodzownie potrzebne. Czy to będzie wyzwolenie z lęku przed czarami marabuta, czy nadanie sensu sytej, pełnej marazmu egzystencji, potrzebujemy Chrystusa jak powietrza. To coś więcej niż jakaś pobożność czy przyjęcie obrzędowości. To Prawda, która wyzwala. Jest ona całkowicie uniwersalna. Oczywiście, pozostaje kwestia inkulturacji, przekazu, ale treść jest ta sama. Jest nią Chrystus.
Afryka to dla mnie pryzmat, dzięki któremu, jaśniej mogę zobaczyć ludzką duszę. My, Europejczycy, nauczyliśmy się maskować. Jesteśmy jak ogr. Mamy warstwy i nie łatwo nam samym zajrzeć do własnego wnętrza. Afrykańczyk, takie mam wrażenie, objawia swoje pasje, lęki i namiętności bardziej bezpośrednio. A są to te same lęki, pasje i namiętności.
Pigmej Baka boi się mocy zła, czarów, tego wszystkiego, co kryje się w nieogarnionym lesie, a od czego odgrodzony jest w ciemnościach nocy, tylko małym mugulu z liści palm. I on wie, że się boi. A, my? Nam nie wypada się lękać. Odgrywamy rolę tych, którzy oswoili świat i przyszłość. Ale to tylko pozór i w głębi duszy o tym wiemy. Nasze betonowe konstrukcje okazują się tak samo kruche wobec żywiołów świata jak mungulu Pigmeja. Zalew wiadomości o wojnach, atakach terrorystycznych i kataklizmach, dławią krtań, chociaż przełykamy ślinę i udajemy, że jest ok. I nic na to nie pomogą kolorowe kredki.
Wszyscy na równi potrzebujemy Kogoś, kto nada sens cierpieniu, śmierci, zasadzkom losu. Kto zwyciężył i daje nadzieję zwycięstwa.
Jednak, by przyjąć łaskę, trzeba porzucić pozór pewności siebie, maskę samowystarczalności. A to nie przychodzi łatwo.
Łatwiej zostać przy obrzędach i tradycjach, które uspakajają nasze poczucie bycia dobrym chrześcijaninem. Ale pusta pobożność nie przeniesie nas nad przepaścią rozpaczy.
Piszę to bez uszczypliwości. Sama przeżyłam Święta bez obrzędów z powodu choroby, ale też i w tym trudnym do zniesienia doświadczeniu, gdy bezsilność kusi bardziej do zniechęcenia, niż do powierzenia się Bogu.
A jednak istnieje droga powierzenia się. Jest ona wąska, mało oznakowana i nie robiąca wrażenia. Łatwo ją pominąć. Pisze o niej jedynie Ewangelia.
Dlatego nie wstydźmy się głosić Ewangelii. Tu u nas w Europie i tam, daleko w Afryce.
Wszyscy potrzebujemy Epifanii. I to nie tylko jako święta z orszakami i królami, ale prawdziwej Epifanii - Objawienia Jezusa, nam, poganom.
niedziela, 1 stycznia 2017
Idzie nowe....
Kochani, Święta, wraz z oktawą spędziłam... no cóż, kontemplacyjnie - chora, z dużą gorączką. Zatem wybaczcie brak życzeń świątecznych. Za to noworocznie życzę Wam jeszcze serdeczniej.... Niech się w tym Nowym Roku opiekuje nami Boża Rodzicielka - Najlepsza Matka...
W prezenciku - Madonna z wschodniego Kamerunu...
W prezenciku - Madonna z wschodniego Kamerunu...