Kiedy Jezus zaczyna przy pomocy bicza ze sznurka robić porządki na terenie świątyni jerozolimskiej, pytają Go: "Jakim prawem? Wykaż się znakiem, który daje ci prawo do takiego postępowania!"
Podobnie się dzieje ze świątynią naszej duszy. Jezus przychodzi do niej w Komunii św. i chciałby tam panować, działać, zmieniać, po prostu, czuć się jak gospodarz, który może urządzić wszystko według swojej wizji. Jednak nieraz, spotyka się z pewnym oporem. Może nie pytamy Go wprost: "Kto ci dał prawo, żeby się tu rządzić?", ale subtelnie wypychamy Go do roli "Boskiego Gościa duszy". Czyli: "Proszę bardzo, tu masz miejsce na fotelu" (nie na tronie!), "zostańmy w pokoju gościnnym" (reszta niedostępna!), jakiś small talk (krótkie dziękczynienie po komunii) i tyle...
I Jezus do tej roli gościa się ogranicza. A szkoda. Bo przecież przychodzi do swojej świątyni. To On jest tu Panem. I co więcej, to panowanie wychodzi nam na dobre! To nie jest wrogie przejęcie, ale rządy Tego, który nas zna i chce naszego dobra.
W ten sposób dochodzimy do pytania: dlaczego nie pozwalamy Jezusowi rządzić w naszych duszach? Przecież byłoby to świetne dla nas i całego Kościoła! Wyobrażacie sobie, że działamy w Kościele wreszcie jak członki jednego ciała, gdzie rządzi jedna głowa - Jezus?! Ile rzeczy poszłoby lepiej!
Dlaczego tak nie jest?
Myślę, że w wielu przypadkach z braku świadomości. M. Paula Tajber mówiła, że świadomość obecności Jezusa w nas i świadome poddanie się pod Jego wpływ, odrodzi świat ludzkich dusz. I dziwiła się, że ludzie wchodzą do kościoła i wychodzą po mszy... tacy sami. A przecież przyjęli Jezusa! Nie trzeba iść na "specjalną" mszę w dalekim mieście, żeby spotkać wszechmocnego, uzdrawiającego, żywego Jezusa. Jest w najbliższym kościele i w każdej Eucharystii. Trzeba tylko świadomości. Tylko tyle i aż tyle.
I druga rzecz, która przychodzi mi do głowy. Znam ją z mojego własnego doświadczenia: opór pychy. Nie lubimy, żeby ktoś nami rządził. Nie łatwo oddajemy stery. Nawet Bogu. Potrzeba całego procesu uzdrowienia wewnętrznego, żebyśmy umieli zaufać, poddać się w poczuciu bezpieczeństwa. Nie jak niewolnik, ale jak syn, jak dziecko. Przywrócić porządek rzeczy: ja jestem stworzeniem, a to jest mój Bóg. On jest Panem, a ja Jego świątynią. Moją chwała jest to, że jestem świątynią i że Bóg mieszka we mnie.
Jest taka modlitwa, którą ułożyła M. Paula. Przez te słowa człowiek oddaje się do dyspozycji Bogu. Totalnie. Mocna rzecz. Codziennie odmawiają ją osoby, które należą do ruchu "Solaris". To jest ich jedyne zobowiązanie. I to wystarcza.
Dzielę się się za Wami tą modlitwą, bo jest darem dla wszystkich:
"Jezu żyjący we mnie, błogosławię obecność Twoją we mnie! Weź mnie w swoje bosko-zbawcze wszechwładne posiadanie i panuj nade mną w każdej chwili dnia, bym mógł wiernie pełnić wolę Twoją Najświętszą.
Żyję jedynie dla Ciebie, Panie, i chcę spełniać wszystko, co zamierzyłeś dokonać przeze mnie. Więc zechciej Jezu działać we mnie i przeze mnie, bym mógł zdążyć dokonać to, co jest przeznaczone dla mnie.
Ty wiesz, mój Jezu, że chwile życia tak szybko upływają bezowocnie, ja zaś pragnę wszystkie wykorzystać dla chwały Twojej. Więc pociągaj mnie wolą Twoją Najświętszą ku Sobie zamieszkałemu we mnie, bym od Ciebie nie odchodził ani na chwilę, a żył zawsze w Tobie, przy Tobie, dla Ciebie zamieszkałego we mnie.
Pragnę żyć Tobą, mój Drogi Zbawicielu, bym stał się cały Twój i podobny Tobie, byś mógł mnie zdobyć na wieki żyjącego Tobą, bym stał się wiernym przejawem Twoim.
O Jezu, zabierz mnie całego w posiadanie Twoje, bym żył w Tobie, z Tobą, dla chwały Ojca Niebieskiego, byś Ty opanował cały mój umysł i wolę moją, bym już myślał, pragnął i czuł jedynie przez Ciebie, w Tobie i za łaską Twoją wraz z Tobą.
Niech miłość Twoja przejawia się przeze mnie, myśl Twoja całego mnie podnosi ku Tobie, a wola Najświętsza niech mnie z Tobą na wieki zjednoczy i uczyni jedno. Amen."