poniedziałek, 18 listopada 2019

Bóg jest Ojcem!

Kochani, dzisiaj w naszym Zgromadzeniu obchodzimy Święto Boga Ojca. Co roku, w rocznicę cudownego ocalenia naszej Założycielki w czasie przeprawy przez granicę w czasie wojny polsko-bolszewickiej (18 listopada 1920), dziękujemy Bogu Ojcu za Jego opiekę, miłość, troskliwość i czułość.
W najbliższy czwartek 21 listopada zapraszam do naszej kaplicy w Krakowie-Prądniku Białym na konferencje dotyczącą właśnie tego tematu.
Co to znaczy mieć Boga za Ojca? Jak to zmienia nasze życie? Będzie o duchowym sieroctwie i czuciu się dziedzicem Królestwa. A przede wszystkim o tym, jak Paula Tajber "nauczyła się" ufać Bogu Ojcu. Zapraszam!
Jak zwykle o 19 będzie adoracja Najśw. Sakramentu, a potem o 19,30 - konferencja.

Wspominajcie dzieła Pana!



Z Pawłem i Gosią w kaplicy w Siedlcu. To właśnie tutaj 6 lat temu Paweł został cudownie uzdrowiony. Chwała Panu!

sobota, 16 listopada 2019

Między bezradnością a iluzją wszechmocy


Dzisiaj więcej się mówi o doświadczeniu mocy Boga. I dobrze. Chcemy, by Bóg działał w nas i wokół nas i by objawiał swoją potęgę. Pragniemy tego! Przecież wierzymy, że pomiędzy nami jest ten sam Jezus, który działał znaki i cuda. Wierzymy w Boga, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Co więcej, ufamy, że On nas kocha. Więc, czy nie należy się spodziewać, że On użyje swojej mocy dla naszego dobra?
Jednak zanim ktoś zacznie szukać po księgarniach poradnika w stylu „Jak otworzyć się na moc Boga w swoim życiu?”, musi zadać sobie pytanie, czego tak naprawdę pragnie. Bowiem w pragnieniu mocy może być ukryty haczyk nieprzyjaciela.
Od zawsze siła, która daje władzę deprawowała ludzkie dusze i zapewne będzie deprawować do końca świata. Pokusa, by móc więcej niż inni jest stara jak świat. Nawet tam, gdzie chodzi o sprawy najświętsze, nie jesteśmy wolni od jej sideł.
Kiedy pragniesz, by moc Boga objawiła się w twoim życiu, musisz mocno przylgnąć do samego Jezusa. Do OSOBY. Nie do tego, co On może lub co można dzięki Niemu otrzymać. Do Niego samego. Św. Paweł mówi, że najwyższą wartością dla niego jest poznanie Jezusa „zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach” (Flp 3, 10). Najważniejsze jest być z Jezusem, przy Nim, dla Niego, pośród chwały i mocy, ale także wtedy, gdy On jest wzgardzony, lekceważony i gdy nic się nie dzieje, gdy nie ma cudów, nie ma mocy, jest szaro i zwyczajnie.
Zresztą sam Bóg dba o to, byśmy  nie wpadli w sidła pokusy wszechmocy. Otóż drzwi do doświadczenia prawdziwej mocy Boga zazwyczaj są ciasne i wymagają tego, by zgiąć kark. Moc Boga zaczyna działać dokładnie tam, gdzie kończą się nasze możliwości. Właśnie to miejsce, ten czas, ta sytuacja, gdzie doświadczamy granic naszej siły i władzy jest uprzywilejowaną przestrzenią objawienia się wszechmocy Boga. Doświadczenie bezradności, niemocy, wyczerpania wszystkich możliwości, może być początkiem rozpaczy, rezygnacji, upadku, ale także punktem zwrotnym w otwarciu się na doświadczenie mocy Boga. Wtedy człowiek WIE, że to nie jego moc, ale Kogoś ponad nim. I to chroni nas przed pychą i nadmuchiwaniem swojego ego.
Podam dwa przykłady. Jeden z Biblii, drugi z życia.
(J 6) Jezus rozmnożył chleb. Apostołowie rozdawali ten chleb. Cud dokonywał się poprzez ich ręce. Jak łatwo uwierzyć, że samemu się jest wyjątkowym i kimś ponad ten tłum głodomorów wokoło… Zanim jednak cud się dokonał, Jezus prowadzi z Apostołami dziwny dialog. Pyta Filipa: „Skąd kupimy chleba?” Ewangelista dopowiada, „mówił to, wystawiając go na próbę”. Bo przecież wiedział, co zamierza zrobić. Więc po co to pytanie? Filip musi się przez nie skonfrontować z faktami. A te są takie: Nie starczy! Choćby nie wiem, co, nie da się tych ludzi nakarmić! Apostołowie muszą doświadczyć granic sowich możliwości, dotknąć swojej bezradności. Mają pięć chlebków i dwie rybki. To wszystko, na co ich stać!
Doświadczenie bezradności jest bolesne. Ale jest szansą.
Zresztą Jezus znając ludzką naturę, także po dokonaniu cudu, chroni uczniów przed popadnięciem w triumfalizm. Sam ucieka na górę przed tłumem, a Apostołów wsadza do łódki, by płynęli na drugi brzeg. Wiosłują. Doświadczają znowu własnych ograniczeń. Jest ciemno, wiatr przeciwny, są sami, zdani na własne siły.
I znowu zwrot akcji: Jezus przychodzi do nich po jeziorze i sprawia, że łódka znajduje się cudowne przy brzegu! I tak dalej, i tak dalej. Ludzka słabość i moc Boża, splecione razem.
I żeby nie było tylko o wydarzeniach sprzed dwóch tysięcy lat, historia sprzed 6 lat. Paweł był pacjentem ośrodka Monaru. Po latach brania heroiny, wyszedł z nałogu, ale okazało się, że jego wątroba jest tak zniszczona, że nie ma po ludzku sposoby, by go leczyć. Guz wątroby uniemożliwia leczenie HCV, a HCV jest przeszkodą do przeszczepu wątroby. Przyjechał na rekolekcje do Siedlca z kolegą i szefową Monaru. Było tam wiele osób, o lepszej przeszłości, większych możliwościach, ale właśnie całkowita bezradność przyciągnęła moc Boga. Paweł został całkowicie uzdrowiony w ciągu jednej chwili. Dzisiaj pracuje, ożenił się, remontuje dom i chce zdać maturę, żeby w przyszłości pomagać innym uzależnionym. Jest zwykłym, niepozornym facetem. A ja czekam na ciąg dalszy i jestem pewna, że zobaczę jeszcze większe działa Boże w jego życiu.
P.S. Tekst publikuję, więc będzie można to moje przekonanie zweryfikować po latach!

sobota, 9 listopada 2019

Prawo do bicza ze sznurka

Zawsze sporo było naśladowców gorliwości Jezusa w Jego oczyszczaniu świątyni. Któż z nas nie próbował, chociaż raz, chwycić za jakiś sznurek i przywalić nim, piętnując postawy, zachowania czy, nie daj Boże, ludzi ze swojej wspólnoty, parafii lub, ogólniej, Kościoła. Niektórzy uczynili z tego niemalże swoją profesję i zajmują się piętnowaniem na pełny etat.
Niby teoretycznie wiemy, że ludzka natura już taka jest, że najbardziej drażnią nas w innych nasze własne wady. Ale w praktyce wolimy myśleć, że jesteśmy narzędziami Bożego gniewu i chłoszczemy z przekonaniem i z poczuciem wykonywania zbożnego dzieła.
Jak zatem odróżnić jedno od drugiego? Co sprawia, że upominanie, oczyszczanie, korygowanie, a nawet oburzenie wobec jakiś spraw w Kościele jest święte?
Żydzi wobec postępowania Jezusa, pytają Go: "Jakim znakiem wykażesz się, skoro to czynisz", jakby pytali o certyfikat uprawniający do używania bicza ze sznurków. A Jezus nie wykręca się, mówiąc, że po prostu tak Mu się podoba, albo, że czuł w sobie taką potrzebę. Pokazuje ten certyfikat, wskazując na świątynię swojego ciała i mówiąc, że ma moc ją odbudować.
Trzy dni czy trzy lata, nieważne. Może nawet trzydzieści lat. Jeśli chcesz mieć udział w oczyszczającej misji Jezusa naprawdę, musisz wykazać się zaangażowaniem w odbudowę świątyni swojej własnej duszy.
Chodzi mi o to wszystko, co robimy wewnątrz siebie, gdy nikt nie widzi. Nasze myśli, pragnienia, potrzeby. Wszystkie te sprawy, które Ewargiusz z Pontu nazywał logosmoi: łakomstwo, ambicje, smuteczki, nieumiarkowanie, lenistwo itd. Jeśli w tej przestrzeni toczysz autentyczną bitwę, by wszystko co w tobie jest, poddać pod działanie Ducha Świętego, jeśli w uczciwości aż do bólu, stajesz przed Bogiem z własną niedoskonałością, to Duch napełnia i odbudowuje świątynię tej duszy.
Wtedy, gdy przyjdzie ci do głowy, by chwycić bicz ze sznurka, będziesz wiedzieć, czy kieruje tobą miłość do Kościoła, czyli tych konkretnych ludzi, (bo Kościół to nie abstrakcyjny byt, tylko Bóg i ludzie razem), czy też po prostu frustracja i złość. Jeśli to drugie, bicz sam wypadnie ci z ręki, jak kamień na dźwięk słów Jezusa.
Bo rzeczy Boże dokonują się w świetle Jego słowa.