wtorek, 1 grudnia 2020

Bóg w niedoskonałym świecie

 A czy nie lepiej by było, gdyby Bóg, zamiast schodzić tu do tego świata unurzanego w bagnie zła, po prostu nas przeniósł do świata idealnego? Czy to nie jest lepszy plan zbawienia?

Przecież każdy z nas tęskni za doskonałością, za wolnością od otaczającej nas zewsząd głupoty, dziadostwa, przekrętów, brzydoty, nieuczciwości i chamstwa. Ach, uciec od tego! Znaleźć się w lepszym świecie...

Ale też uciec od własnej niedoskonałości. Nie ma co się oszukiwać i wypierać. Ten niedoskonały świat odbija się także w lustrze, gdy na nie patrzę. 

Więc może by takie zbawienie - odlot do lepszej ziemi z lepszą wersją mnie i innych?

A Bóg wymyślił, że przyjdzie do tego świata. Takiego jaki jest.

Jezus zanurzył się w Jordanie, w którym pływały grzechy tych, którzy przed chwilą tam chcieli się ich pozbyć. To przynajmniej było zło żałowane.

Ale Jezus zanurzył się także w całym bagnie zła nieżałowanego, butnego i dumnego. Gdy Go bito, poniżano, lekceważono i w końcu zabito.

Dlaczego?

Co to zmienia?

Gdzie tu zbawienie?

Czy świat dzisiaj jest mniej hardy i mniej chełpi się niegodziwością? Wątpię.

Więc gdzie tu plan?

On istnieje, ale jest ukryty dla tych, którzy chcą zaczynać od zmiany świata wokoło. Bo, żeby odnaleźć wejście, trzeba zacząć od siebie. 

Moja i twoja tęsknota za doskonałością jest z Ducha Świętego. Jest tęsknotą zapisaną od dawna, jak ślad po utraconym raju. I Bóg chce nas tam przywrócić, ale droga na skróty jest ślepa i wiedzie w przepaść.

Poczucie, że świat nie toczy się w tę stronę, którą powinien, że Kościół niedoskonały, że rodziny nasze nie takie wspierające i Bogiem silne, że przyjaciele, nawet ze wspólnoty, niewystarczająco uduchowieni, tylko jacyś tacy przyziemni, no i przede wszystkim, że my sami, nie tacy jak to sobie planowaliśmy w planie 5-letnim formacji własnej, kiedy to już przecież mieliśmy dojść do 7 komnaty życia duchowego, a tu... no cóż. To poczucie, które przecież rodzi się z dobrej duchowej tęsknoty, może nas pchnąć w złą stronę. Gorycz, złość, zniechęcenie, agresja wobec siebie i innych. Wreszcie złość wobec Boga. Odrzucenie Jego miłości w jawnym buncie lub skryte (to czasem jeszcze gorsze jak ukryty rak), gdy pozostajemy w zimnym dystansie.

To scenariusz klęski, nie zbawienia. Nawet, jeśli niektórzy pod wpływem takich uczuć, zaczynają walczyć o "lepszy świat", to ich walka przynosi pomnożenie zła, bo jej sprężyną jest niechęć, a nie miłość.

A Bóg przychodzi pokochać niedoskonałe, brzydkie, głupie, grzeszne. Nie kocha głupoty, grzechu i brzydoty, ale kocha mnie, która jestem taką.

I to jest początek zbawienia. I nie ma innego.

Ten moment, gdy uznajesz przed Bogiem swoją bezradność wobec tego, wszystkiego, co tak trudno w sobie zaakceptować, co budzi twój wstyd i rozczarowanie sobą, otwiera rzeki łaski, która obmywa i przemienia.

Kiedy zaczynasz czuć się kochany, przyjmujesz Boże Miłosierdzie... Nazwijmy to mocniej, bo zwrot Boże Miłosierdzie już się wyślizgał w uszach i sercach.

Kiedy leżysz na ziemi i czujesz się prochem i niczym, a Bóg i tak się do ciebie pochyla, lituje się nad tobą i cię podnosi do policzka i przytula, to właśnie wtedy zaczyna się zbawienie świata.

Kochany, zrozumiesz, że inni też są ofiarami grzechu, a nie wrogami do zabicia. I łaska rozleje się dalej.

Bo zbawienie to Królestwo, gdzie panuje miłość, a nie perfekcyjny pan czy pani domu.    

                                                                      

sobota, 28 listopada 2020

Oczekiwanie

Nie wiem jak Wy, ale przez ten cały Covid i inne zawirowania, tegoroczne adwentowe oczekiwanie naprawdę ma dla mnie smak oczekiwania na zbawienie. 

https://www.facebook.com/?_rdc=2&_rdr

czwartek, 26 listopada 2020

O duchowości M. Pauli Tajber

Przyjechali kiedyś do Siedlca ludzie z Via Sanctorum i nagraliśmy tak ad hoc, bez większego przygotowania, krótką konferencję o duchowości M. Pauli Tajber. Jakoś mi się to zawieruszyło pośród życiowych zawirowań, ale jeśli ktoś by chciał posłuchać, wrzucam dzisiaj:

https://www.youtube.com/watch?v=O7PlI3xZXTE



sobota, 14 listopada 2020

Bezradność

Najgorsza jest chyba bezradność. Tak wiele dzieje się ważnych rzeczy, a ty nie możesz nic. Wiele jest stopni tej bezradności. Nie możesz dogadać się spokojnie z kimś, kto wykrzykuje swoje racje i bezradnie patrzysz na podziały i konflikty w  rodzinach, pomiędzy przyjaciółmi, we wspólnotach. Nie możesz pomóc i patrzysz jak wiele ludzi choruje, czy zwyczajnie podłamuje się i możesz tylko stać obok, może sam już trochę osłabiony i bezbronny. I patrzysz na słabość i grzech w Kościele i milczysz ze zwieszoną głową. Bezradność.
Mnie dopadł jeszcze i ten poziom bezradności, że nie byłam w stanie ogarnąć nawet własnego życia zmagając się z Covidem.
Nie zamierzam tu tworzyć covidocelebryckich opisów swoich przeżyć w chorobie, ale przy tej okazji chcę tylko dać jedno jasne świadectwo: Nie, to nie jest "lekka grypka". Przeczołgało mnie porządnie. Bez szpitala na szczęście, chociaż nie bez epizodu, gdy powinnam już wezwać karetkę. A przecież nie jest ani wiekowa, ani obciążona chorobami.
Ale nie o tym chcę pisać, a o rzeczy o wiele bardziej uniwersalnej. O tej bezradności.
Bezradność jest przeklęta, bo narusza nasze poczucie sprawczości, możliwości tworzenia, wpływania, kontrolowania. Bez tych umiejętności czujemy się pozbawieni mocy. Bezradność wciąga jak wir i wywołuje lęk, bo nie wiesz, czy istnieje dno, czy też będziesz tak spadać bez kontroli nad własnym życiem bez końca.
I właśnie wszystko zależy od tego dna. To może być największy przełom w życiu. Ono może zmienić doświadczenie bezradności w źródło niezniszczalnej siły. Mała śmierć, która prowadzi do pełni życia. Wąska brama.
Tym dnem są Ręce Boga. To właśnie w nie wpadasz, lecąc na z przerażeniem na złamanie karku.
Po drodze, wydaje ci się, że tracisz wszystko, ale tracisz jedynie iluzje i pozory mocy sprawczej. Czepiając się ich rozpaczliwie, opóźniasz wyzwolenie. Bo doświadczenie bezradności w Rękach Boga jest początkiem życia bez lęku.
Jeśli Bóg prowadzi cię przez takie doświadczenie, to nie po to, by cię zniszczyć, ale przeprowadzić cię na nowy poziom.
Tak się składa, że za kilka dni, 18 listopada moje Zgromadzenie będzie obchodzić 100-lecie ważnego wydarzenia z życia naszej Założycielki, M. Pauli Tajber. Właśnie takiej małej śmierci.
W listopadzie 1920 roku M. Tajber opuściła w ciemno ogarnięty wojną i rewolucją Żytomierz, by na lewo, bez zabezpieczeń przedostać się z Wołynia do Krakowa. O mało co straciłaby w drodze życie. A do Krakowa, ona córka bogatego fabrykanta, przybyła nie mając dosłownie nic. Całkowite ogołocenie.
Z tego ogołocenie powstało nasze Zgromadzenie Sióstr Duszy Chrystusowej. A raczej z zaufania, które przeszło przez taką próbę.
Dzisiaj to my tworzymy dalszy ciąg tej historii trudnych doświadczeń i nowej nadziei. 
Ostatnie słowo należy do nadziei.

piątek, 30 października 2020

Wobec wrogości

Czy Wy także, patrząc na to wszystko, co dzieje się wokoło, łapiecie się za głowę i myślicie: "Boże, co ja mam wobec tego wszystkiego zrobić? Jak zareagować? Co myśleć? Co powiedzieć? Czy w ogóle mówić, a może raczej milczeć i modlić się?
Ja tak mam.
I przypuszczam, że wielu czuje podobnie. To dylemat ludzi, którzy, z jednej strony, nie zamierzają wziąć udziału w trwającej wojnie, która dzieli ludzi na swoich i wrogów. Z drugiej zaś strony, czują, że całkowita bierność, nie jest neutralnością, ale jakąś formą dezercji.
Z pomocą przychodzi nam stara chrześcijańska zasada: 
Co zrobiłby na moim miejscu Jezus?
Zdaję sobie sprawę, że ta zasada wymaga ogromnej uczciwości i prawości serca. Przecież łatwo można nagiąć teksty Ewangelii do swoich poglądów. 
Ale kiedy uczciwie pytam Jezusa, to przychodzi odpowiedź. Jego odpowiedź.
Chcę się z Wami podzielić tą odpowiedzią, która przyszła do mnie:

  "Jezus jest naszym pokojem. On, który obie części [ludzkości] uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur - wrogość.(..) by [w ten sposób] jednych, jak i drugich znów pojednać z Bogiem w jednym Ciele przez krzyż, w sobie zadawszy śmierć wrogości." Ef 2,14.16

W sobie zadawszy śmierć wrogości

poniedziałek, 4 maja 2020

O lęku profesjonalnie

Niedawno zaprzyjaźniona wspólnota poprosiła mnie o konferencję (on-line, oczywiście) na temat lęku. Chętnie podjęłam się tego wyzwania, bo w dziedzinie lęku czuję się specjalistką! Wpadam w panikę szybko i skutecznie! Osiągam 100 panikokilometrów w 4 sekundy. 
Więc jeśli chcecie posłuchać wywodów prawdziwego eksperta, zapraszam:

https://youtu.be/uMWGifSmzUU

piątek, 17 kwietnia 2020

Zamaskowane człowieczeństwo

Tak się złożyło, że w ostatnich dniach musiałam się spotkać z ludźmi zamaskowanymi. To od czwartku jest standard, ale ci byli zamaskowani totalnie. Kombinezony, gogle, przyłbice, rękawice i ochrona na buty. No i maseczki, oczywiście. Właściwie mało było widać człowieka spoza tego sprzętu. A jednak widoczne było człowieczeństwo. Życzliwość, świadomość służby, mimo zmęczenia, personalne podejście do pacjenta, który przecież jest jednym z wielu.
Mnie było widać spoza maseczki więcej, więc starałam się, by moje człowieczeństwo też było trochę widoczne. Podziękowałam, życzyłam dużo siły i obiecałam modlitwę.
I taką refleksję miałam po tym spotkaniu.
Nawet, gdy zasłonięte są nasze twarze tak, że nie można uśmiechnąć się do drugiego. Nawet, gdy trzeba zachować dystans i nie można podać dłoni, czy poklepać kogoś po ramieniu. Nawet wtedy widać nasze człowieczeństwo.
Przypomniało mi się wtedy inne mocne wrażenie sprzed wielu lat.
Wróciła wtedy dopiero co z Afryki, a konkretniej z dzikiej dżungli we wschodnim Kamerunie. Pamiętam, że jechałam autobusem komunikacji miejskiej i... dziwiłam się. Nie tylko dlatego, że wszyscy byli biali (odzwyczaiłam się przez miesiąc), ale także z powodu dziwnego wrażenia, że wszyscy mają na twarzy... maski. Zero ekspresji na twarzach, zero spojrzeń, gestów, uśmiechów. Maski. Po niezwykle emocjonalnych Kameruńczykach, ludzie wokoło mnie wydali mi się tacy... bez twarzy. To trudne do wyrażenia uczucie, było bardzo mocne. Pamiętam je do dzisiaj.
I dzisiaj, gdy musimy nosić na twarzach maski, myślę o tamtym doświadczeniu.

W masce czy bez, ode mnie zależy czy widać moje człowieczeństwo.


Pozdrowienia dla służby zdrowia i wszystkich na pierwszej linii frontu.

niedziela, 12 kwietnia 2020

Zwycięstwo bez cienia triumfalizmu

Jezus zmartwychwstał nie na oczach tłumów, ale dyskretnie, w mroku poprzedzającym brzask poranka. Nie ukazał się na dziedzińcu Świątyni, jedynie kilku swoim uczniom. Nawet nie poszedł do arcykapłana, chociaż każdy z nas pewnie by sobie życzył takiej sceny, w której Jezus, stojąc przed wystraszonym Kajfaszem, mówi: "Wygrałem!".
Nic z tych rzeczy.
Zwycięstwo dokonało się po cichu.
Jednak jego skutki dotarły aż do krańców świata.
Poprzez tych, którzy uwierzyli, odzyskali nadzieję i przestali się lękać.
Dlatego dzisiaj nie szukaj znaków na zewnątrz.
Pozwól Jezusowi wewnętrznie rozświetlić twoją duszę.
Przebywaj z Nim za zamkniętymi drzwiami, tak jak Apostołowie.
Skutki pojawią się z czasem.
Nieuniknione zwycięstwo.

Błogosławionych Świąt!


środa, 8 kwietnia 2020

Wojna pozycyjna

Sama dzisiaj patrzę na siebie z politowaniem. Co ja właściwie sobie myślałam dwa, trzy tygodnie temu? Że się sprężymy, posiedzimy w domu kilka dni, a potem wrócimy do naszych przyzwyczajeń i nadrobimy zaniedbane przyjemności....
Teraz już wiem, że, jeśli Bóg nie wkroczy do akcji w nadprzyrodzony sposób (może, nie musi. On wie lepiej), to zamiast blitzkrieg czeka nas długie siedzenie w okopach.
Zatem poza modlitwą o to, by jednak Bóg wkroczył, myślę jak wykorzystać tę wojnę pozycyjną. Bo, czym ona grozi, każdy wie. Pozbawieni tak wielu elementów składowych naszego życia, możemy sami rozlecieć się na kawałki, albo... odnaleźć prawdziwe centrum i życiodajne źródło.
Wygląda bowiem na to, że nie chodzi o jakąś duchową kosmetykę, o małe wyrzeczenie, o którym szybko zapomnimy w czasie świątecznym, ale autentyczną śmierć starego człowieka z jego samorealizacją, ambicjami i pychą. O śmierć i o nowe narodziny w wolności.
Właśnie to jest szansą ukrytą w naszym trudnym doświadczeniu. 
Czas.
Długi czas, którego nie da się już zabić rozrywką.
Kropla po kropli drążące nas myśli.
Lęk.
Świadomość, że możemy stracić bliskich lub sami zachorować.
To wszystko, może nas pogrążyć, albo... zaraz
Ależ tak, to ma pogrążyć i utopić, jednak nie nas, ale tego starego. Jeśli trzymamy się go kurczowo, pójdziemy na dno wraz z nim. Jeśli jednak puścimy tego obciążonego grzechem topielca, to wypłyniemy na powierzchnię wolni.
Czy nie to wydarzyło się w chwili naszego Chrztu?
Zanurzony (a właściwie utopiony) w wodzie został stary człowiek, a narodził się nowy. Chyba przyszedł czas, byśmy przeżyli nasz własny Chrzest.
W Wielką Sobotę będziemy odnawiać przyrzeczenia chrzcielne.
Nawet jeśli nie możemy skorzystać w innych sakramentów, to twój Chrzest działa w tobie.
To jest twoje miejsce spotkania z Bogiem. Twoje osobiste przymierze, w którym jesteście w nieustannej łączności.
Tylko musi do końca umrzeć stary buntownik, by kochany i posłuszny syn mógł znaleźć się w ramiona kochającego Ojca.

środa, 1 kwietnia 2020

Do przyjaciół tęskniących za Komunią

Kochani!
Właśnie wróciłam z Eucharystii. Nie mówię Wam o tym, by powiększać Wasze poczucie braku i tęsknotę za Sakramentami. Nie. Pisząc o tym, że (jeszcze?) mogę uczestniczyć we Mszy św. w naszej wewnętrznej kaplicy zakonnej, chcę Was zapewnić, że przyjmując Komunię św. pamiętam o każdym z Was i w duchu proszę Jezusa, by Jego łaska rozlała się na Was obficie. On jest nieskończenie hojny. 
I jest Bogiem. Mury są problemem tylko dla nas. Dla Niego - nie. Kiedy uczniowie siedzieli w zamkniętym pomieszczeniu, jak wielu z nas teraz, On przyszedł mimo drzwi zamkniętych! Dla Niego to nie jest żaden problem!
Dał nam siedem znaków - Sakramentów, które wskazują nam miejsce, gdzie możemy Go spotkać. Ale czy myślicie, że Nasz Kochany Przyjaciel, widząc, że nie możemy pójść do tych wyznaczonych miejsc spotkania, nie odnajdzie nas tam, gdzie jesteśmy?
Chociaż my, jako ludzie, potrzebujemy Znaku Spotkania - Sakramentu, to Bóg, który jest nieograniczony, może przyjść do nas poza wszelką formą. Bo jest Bogiem!
M. Paula Tajber - założycielka mojego Zgromadzenia, ogromnie podkreślała tę prawdę, że Jezus nieustannie żyje w swoim Kościele, w naszych duszach, bo jesteśmy Jego Mistycznym Ciałem.
Duchowa Komunia, czyli ta chwila, kiedy prosimy Jezusa, by przyszedł do nas pomimo braku znaku Chleba, jest tylko początkiem spotkania z Jezusem. 
Z naszej strony potrzeba wiary i pragnienia.
I to jest najistotniejsze.
Czy bowiem możemy przyjąć Jezusa w Sakramencie, czy nie, jeśli Go nie pragniemy i nie wierzymy, obecność Jezusa pozostanie bezowocna dla naszego życia.
Sakramenty, mówimy, działają, "same przez się", czyli, niezależnie od naszego nastawienia, Jezus jest obecny. Ale już to, czy On będzie mógł działać w nas, zależy od wiary, pragnienia i, co mocno podkreślała M. Paula, od świadomości.
Od świadomości, nie tylko w chwili Komunii św. (duchowej lub sakramentalnej), ale potem, w ciągu dnia.
Bo Jezus chce w sposób mistyczny działać w naszych duszach i chce także przejawiać się przez nas. Jesteśmy Jego Mistycznym Ciałem i On chce być "widzialny" w nas.
To jest realna, mistyczna obecność.
Jezus nie powiedział "spotkajcie się ze Mną przez pięć minut co niedzielę, albo nawet codziennie". On Powiedział "Trwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was".
Cały dzień. Całe życie.
Więc teraz, gdy jest nam ciężko. Gdy czujemy, że nie potrafimy udźwignąć rzeczywistości o własnych siłach, gdy ogrania nas lęk o przyszłość, przylgnijmy do Jezusa.
On jest obecny.
I wszechmocny.


P.S. Każdego dnia o 18.15 zapraszam do wspólnej adoracji i modlitwy Różańcem. Transmisja z naszej kaplicy na FB na stronie Żyj Jezusem.

niedziela, 29 marca 2020

Ogień oczyszczający

Ekstremalne wydarzenia wydobywają z naszych serc zarówno najszlachetniejsze porywy, jak i przyziemne odruchy. Jak w ogniu złotnika - czyste złoto i żużel.
Co zrobić z tym żużlem?
Kiedy pod wpływem lęku rodzi się agresja, albo gdy naturalny instynkt przetrwania przepoczwarza się w bezwzględny egoizm, czujemy się podwójnie zagubieni. Nie dosyć, że mamy do czynienia z trudnym doświadczeniem, to jeszcze zawodzi nas nasza nieuporządkowana, zraniona grzechem natura.
Co wtedy?
Zanim zaczniemy rzucać grudkami tego żużlu w drugiego (jeśli już rzuciliśmy, w duchu ucałujmy te zranione przez nas miejsca), zbierzmy je i przynieśmy przed Pana.
Kiedy stajemy przed Nim z tym wszystkim, co wydobyła z naszych serc ta koszmarnie trudna sytuacja pandemii, On bierze w swoje poranione Dłonie te twarde grudki żużlu i przemienia w najcenniejsze diamenty pokory.


środa, 25 marca 2020

Nowy początek na zgliszczach

Dzisiaj świętujemy początek naszego zbawienia. W ukryciu już Bóg szykuje dla nas ratunek. Jeszcze go nie widać, ale jest już obecny pośród nas jak ziarno w ziemi.
Chociaż na zewnątrz nic nie potwierdza tej nadziei, właśnie teraz, gdy nasze wszystkie ludzkie zabezpieczenia legły w gruzach, Bóg działa dla naszego zbawienia.
W chwili Zwiastowania życie Maryi także zostało wywrócone do góry nogami. Rozpadły się jej plany i wyobrażenia. Przyjmując Słowo Boga, które w Niej stało się Ciałem, stanęła wobec groźby śmierci przez ukamienowanie, a przynajmniej odrzucenia i zszargania dobrego imienia. 
A jednak powiedziała "Tak".
I Bóg wyprowadził z tego ratunek dla całego świata.
Drogi Bracie, Droga Siostro, jeśli czujesz, że dzisiaj twój świat wali się w gruzy, niszczeją twoje plany i ogarnia cię trwoga, to popatrz na Maryję.
Spróbuj zaufać Bogu i powiedzieć Mu swoje "tak".
On wyprowadzi z tego chaosu zbawienie.
Już je szykuje.
Ono już rozwija się w ukryciu.
Rozpoczyna się właśnie wtedy, gdy mówimy Bogu "Tak".
Ja, dzisiaj na nowo mówię Mu swoje "Amen".


Modlę się za Was, kochani przyjaciele, ci bliscy, znani osobiście i ci fejsbukowi. Dzisiaj będziemy razem odmawiać "Ojcze nasz" o 12 w południe. Jesteśmy razem.

poniedziałek, 16 marca 2020

Kochani, jest to oczywista oczywistość, ale dla pewności, ogłaszam, że odwołujemy czwartkowa konferencję w naszej kaplicy w Krakowie-Prądniku Białym. Jej tematem miała być godność i wartość każdej osoby, zatem po prostu zamieńmy słowa w czyn i w trosce o zdrowie i życie każdej osoby, pozostańmy w domu.
W naszej wspólnocie zakonnej jest sporo osób starszych, więc w trosce o nie, chcemy zachować wszelkie zasady prewencji.
Pozdrawiam serdecznie i życzę wiele nadziei w tym trudnym czasie. Róbmy wszystko, co po ludzku jest możliwe, by przeciwdziałać pandemii i pozostańmy spokojni i ufni, powierzając resztę Bogu. Nasza wspólnota zakonna modli się każdego dnia za wszystkich dotkniętych skutkami epidemii, o jej ustanie oraz w intencji wszystkich którzy z nią walczą: za rządzących, wszystkie służby, szczególnie lekarzy i cały personel medyczny. Jesteśmy z Wami w modlitwie i dziękujemy za Wasze poświęcenie.

sobota, 29 lutego 2020

Pandemia

Jeszcze póki co nasza wieś spokojna. Ale już nie jest ona z kraja, bo koronawirus przedostał się do krajów i z lewa i z prawa. Co dnia śledzimy doniesienia mediów o rosnącej liczbie zachorowań i czekamy, szykując maseczki i środki odkażające.
Są jednak też inne zarazy, o wiele bardziej złośliwe, które mają zasięg globalny, a jednak nie wywołują paniki i nie są izolowane. A roznoszą się bardzo szybko.
Mam tu na myśli przede wszystkim wrogość.
Przenosi się ona drogą emocjonalną. Zaraza przenika do naszych emocji i nie ma maseczek ani środków antyseptycznych, które by przed tym chroniły. Po prostu, ktoś cię zruga, oszuka, obmówi, poniży lub okaże obojętność, a jego wirus wnika w twoje emocje, produkując nowe komórki agresji.
Jest to pandemia, które nie umieją powstrzymać rządy, służby ani wojsko. A nawet wprost przeciwnie! Jest to pandemia nakręcana przez wiele struktur społecznych, chociaż jej skutki są opłakane dla nas wszystkich.
Dlaczego nikt nie alarmuje? Nie szuka szczepionki? Nie izoluje zarażonych?
Bo wszyscy jesteśmy zarażeni, w tym także ja, pisząca te słowa. Nawet, gdy oburzamy się na agresję w mediach czy w polityce, czy w sąsiedztwie, to jest to oburzenie hipokryty, który pokazuje placem na kogoś, by odwrócić spojrzenia od siebie. Kogo izolować i kto miałby to robić, skoro wszyscy jesteśmy w strefie zapowietrzonej?
To co napisałam do tej pory, nie brzmi optymistycznie. Brzmi okropnie. Lepiej już poczytać sobie "Dżumę" Camusa. Jednak ten ponury pejzaż jest tłem nie dla egzystencjalizmu, ale dla czystego światła Ewangelii.
Jezus przychodzi do nas, jako Jedyny Nieskażony i siada z nami do wspólnego stołu.
"[Celnik] Lewi wyprawił dla Jezusa wielkie przyjęcie u siebie w domu; a była spora liczba celników oraz innych, którzy zasiadali z nimi do stołu. Na to szemrali faryzeusze i uczeni ich w Piśmie i mówili do Jego uczniów: Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami? Lecz Jezus im odpowiedział: Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników." (Łk 5, 29-32)
Jezus nie tylko jest odporny na ten szczep, ale ma także skuteczne lekarstwo, które przemienia nasze serca z kamiennych w serce z ciała.
On, obie części [ludzkości] uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur - wrogość (...) , wprowadzając pokój,  i [w ten sposób] jednych, jak i drugich znów pojednać z Bogiem w jednym Ciele przez krzyż, w sobie zadawszy śmierć wrogości. A przyszedłszy zwiastował pokój wam, którzyście daleko, i pokój tym, którzy blisko,  bo przez Niego jedni i drudzy w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca. A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga (Ef 2, 14-19)


czwartek, 27 lutego 2020

Gorzki smak popiołu

Wielki Post jest okazją, by zmierzyć się z tematem, od którego na co dzień chciałoby się uciec jak najdalej. Z własną grzesznością. 
Czy to konieczne? A może nie powinno się o tym myśleć, bo to dołuje, stresuje i jest przyczyną nerwicy?
Cóż, strachy schowane do piwnicy i tak wędrują po domu nocami, a trupy ukryte w szafie, wypadają z niej wcześniej czy później. Każdy z nas jest na swój sposób Raskolnikowem. Szaleństwem grozi raczej zaprzeczanie zbrodni niż wzięcie odpowiedzialności (właściwie Dostojewski wszystko już w tym temacie napisał i to o wiele mądrzej..). 
Zatem chwyćmy byka za rogi i go on!
Jesteśmy grzesznikami. Mamy za sobą całą historię złych wyborów, a w środku całą masę złych skłonności. 
To naprawdę przykre. 
Przecież rozpaczliwie pragniemy czuć się wartościowi i godni! 
Tak. Świadomość własnej grzeszności naprawdę może doprowadzić do rozpaczy. 
Albo do wolności i doświadczenia bezwarunkowej miłości. 

I własnie o tym robiącym różnicę podejściu do grzeszności chcę powiedzieć.

Kiedy człowiek na chwilę przestanie walić w cudze piersi, walczyć, pouczać i karcić innych, a stanie przed lustrem z popiołem na głowie, to, chociaż jest to gorzki moment, jest o krok od Królestwa Bożego.
To trudne do wytłumaczenia i, niewątpliwie, może zabrzmieć jak jakaś sekciarska gadka o okrutnym Bogu, który znajduje upodobanie w poniżaniu człowieka. Ale nie o upokorzenie chodzi, a o prawdę.

Naprawdę jesteśmy grzesznikami.
Oczywiście, nie jest to nasze pierwsze imię. W Biblii pierwszym określeniem człowieka jest "podobny Bogu" (Rdz 1,26). Taki był zamysł Boga. Obdarował nas wielką godnością. Jednak, nawet ci, którzy nie uznają prawdy objawionej w Biblii, czują, że coś poszło potem nie tak. Sami podeptaliśmy tę godność. Zrobiliśmy to, łamiąc przyjaźń z Bogiem i raniąc Jego Serce. To nie jest tylko historia Adama i Ewy. To historia każdego z nas. Grzech, nie jest złamaniem przepisu. Jest podłym zlekceważeniem bezbronnej miłości Boga. Nie możemy się tego wyprzeć. To opowieść o mnie i o tobie. Kto w pełni odpowiedział na miłość miłością, niech pierwszy rzuci kamień!
Upodliliśmy się egoizmem. Chcąc ocalić nasze życie, straciliśmy je na marne.
Popiół na głowie przypomina nam o tym.

I tu właśnie jest szansa przełomu.
Miłość Boga nie cofnęła się. Ciągle możesz się poczuć przygarnięty, przytulony.
Tylko przyjdź.
Taki jaki jesteś.
Przez bramę skruchy i przyjęcia miłosiernej miłości wchodzi się do Królestwa.

Z popiołu rodzi się nowe życie.





sobota, 22 lutego 2020

Mieszczuch na roli, czyli o sianiu ziarna z nadzieją

Tyle razy słuchałam przypowieści o zasiewie, o ziarnie, o plonie. A jednak, chociaż mam uszy, nie usłyszałam czegoś istotnego.
I jak to bywa z nieodrobioną lekcją z Ewangelii, miało to wpływ na moje życie. Negatywny wpływ.
Być może mnie, mieszczuchowi, zabrakło tego zbawiennego doświadczenia, tak bliskiego uprawiającym ziemię - doświadczenia czekania aż wzejdzie źdźbło.
Oczywiście, wiem jak to się dzieje, ale bez tego emocjonalnego kodu, który zapisuje się w duszy tego, kto sieje i z nadzieją czeka na plon.

W życiu duchowym, jak mówi Jezus, działa podobna dynamika. Siejesz - czekasz - ufasz - widzisz skutek. A to wszystko rozciągnięte w czasie. Nieuznanie tej dynamiki kosztowało mnie wiele błędów i rozczarowań. Być może znacie to także z własnego życia.

Np. czujesz się rozpalony Bożą łaską, wróciłeś z rekolekcji, coś zrozumiałeś, doświadczyłeś, nawróciłeś się, spotkałeś Pana (ziarno zasiane w twojej duszy) i wracasz sobie po tym do domu, do swojej pracy, zwykłego środowiska, to czego chcesz? Tak z całego serca? Ze wszystkich sił? By oni też, natychmiast otwarli się na tę łaskę! To oczywiste! Więc mówisz, świadczysz, przekonujesz, nakłaniasz, w końcu molestujesz. A może nawet chętnie byś nakazał! trochę to przerysowuje, ale nie bardzo :-)
Oczywiście, to wszystko w dobrej wierze i dla zbawienia bliźnich i świata całego.
Jeśli robiliście tak (mnie się zdarzyło nieraz), to wiecie sami, że, wbrew oczekiwaniom i pragnieniom, skutek jest odwrotny. 

Jest jednak inna strategia. Bardziej zgodna z dynamiką agrarno-duchową. Jeśli to co odczuwasz jest łaską - ziarnem, to daj temu czas wzrosnąć w twojej duszy w ciszy. Niech cię to zmienia, nawraca, rozświetla wewnętrznie, aż do wydania plonu, albo chociaż źdźbła, czyli czegoś widocznego dla innych. Aż do chwili kiedy inni sami zaczną zadawać pytania w stylu: "Co ci się stało, że nie wyskoczyłeś z pyskiem na sąsiada, chociaż zawsze tak reagujesz?" To jest ten piękny, zbawienny moment, gdy twoja dusza wydała plon i dzięki temu masz ziarno, by wsiać je w dusze innych ludzi.

I drugi przykład. Naprawdę chcesz pomóc innym. Masz dla nich ziarno dobrego słowa, miłości, przygarnięcia, opieki. Rzucasz je hojnie. I.... nic. Ile razy, nie widząc skutków, pomyślałeś: "nie warto". Ja wielokroć nie wytrzymywałam ciężaru tego czasu oczekiwania. I albo próbowałam coś zrobić, żeby uzyskać spodziewany rezultat (tu często pojawia się presja, która niszczy zbawienną moc słowa), albo traciłam nadzieję.

A przecież Słowo Boże ma moc. I, jeśli je zasiewamy w czyjejś duszy, to my pierwsi, musimy wierzyć w tę moc. Zasiać - czekać - ufać, aż ujrzysz plon.

To działa, gdy postępujemy zgodnie z zasadami uprawy dusz ludzkich :-)





wtorek, 18 lutego 2020

Chleb i kwasy

Mk 8, 14-21
"Jesteś tym, co jesz" - mówią. I jest to bardzo prawdziwe w odniesieniu do ludzkiej duszy. Albo karmisz się "jedynym chlebem" - Jezusem, jego prawdą i dobrem, albo kwasem faryzeuszów (pseudoreligijność pozbawiona wiary, nadziei i miłości) lub kwasem Heroda (bezbożność pogrążona w namiętności). Stajesz się tym, co jesz.
Ta kwestia jest szczególnie aktualna w odniesieniu do tego miejsca. Bo przecież rozmawiamy tu sobie siedząc w Internetach.
Mnóstwo tu różnego rodzaju kwasów.
Ale jest też obecny Jezus i Jego nauka, którą możemy się karmić i podawać innym jak dobry chleb.


piątek, 24 stycznia 2020

Jak zostać królem. Albo kimś więcej :-)

Jest taka wiedza-doświadczenia, która przekracza ludzkie możliwości. Nie może jej kupić za żadne pieniądze. Także posiadanie władzy nie sprawia, że można ją zdobyć. Bo tego "oko nie wiedziało, ani ucho nie słyszało". Możesz być Rockefellerem i Rothschildem w jednym, albo królem (ostatnio, okazuje się, że niekoniecznie jest to upragniona posada :-) czy przywódcą supermocarstwa i nic. Nie pojmiesz i już. 
"Żaden z władców tego świata" tego nie pojął. Ale ty możesz. Bo Bóg objawia to, temu, kto Go kocha. (por. 1 Kor 2 7nn)
Jeśli kochasz Jezusa, masz dostęp do czegoś, co nie śniło się wielkim tego świata.

Cysorz ma klawe życie? Być może. Ale ja mam bardziej :-)


niedziela, 19 stycznia 2020

Pochwała przyjemności

Niedawno zakończył się piękny czas, gdy po ascetycznym "zostaw, to na Święta", realizowaliśmy niemniej wzniosłe wezwanie "Jedz, bo się zepsuje". Jednym słowem, z przyczyn natury religijnej, byliśmy skłaniani ku przyjemnościom, nie tylko zresztą kulinarnym, bo czyż piękne dekoracje świąteczne, nie były/są rozkoszą dla oczu?
A przecież, szybciej niż się spodziewamy, znowu zostaniemy wezwani do wielkopostnego zaciskania pasa. Nawet ten czas nazywany jest "karnawałem", czyli, w dosłownym tłumaczeniu, pożegnaniem z mięsem.
Jak to jest zatem z tymi przyjemnościami i pasieniem zmysłów? Dobre to, czy szkodliwe? Pomaga nam w drodze do Boga, czy nie? 
Zanim damy szybkie odpowiedzi w stylu: "cierpienie, pokuta i umartwienie to jedyna droga do Królestwa", albo, wprost przeciwne: "Wszystko jest dobre i jest darem Boga", spróbujmy zmierzyć się z tym tematem nie ideologicznie, ale egzystencjalnie. Kto z nas nie zna tego przytłaczającego uczucia, że zjadł za dużo? (moja znajoma mówi, że ciasteczko jest jak biskup w kościele, zawsze się znajdzie dla niego miejsce!) Czy to skłoniło Was do uwielbiania Boga za Jego dary czy wprost przeciwnie, zamuliło przyziemnie? Albo przeciwna sytuacja. Polak jak jest głodny, to zły. No to pomaga mu ten post czy nie?
Jak to jest z tymi przyjemnościami. Służą czy nie? Unikać czy połykać?

Gdy zastanawiałam się nad tym, przyszedł mi najpierw do głowy obraz raju. 
Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię, a na tej ziemi piękne drzewa i rośliny dające owoce i nasienie. A było to wszystko "dobre i piękne". Dobre i piękne! Różnorodność smaków, kolorów, kształtów była chciana przez Boga. A to wszystko nie tylko, by podtrzymać nasze życie, ale także, by sprawić nam przyjemność!

Jednak na świecie pojawił się grzech i rzeczy się skomplikowały.
Została naruszona harmonia. Harmonia w relacjach i harmonia wewnątrz człowieka. Człowiek wypowiadając Bogu posłuszeństwo, przestał Mu ufać i zaczął szukać szczęścia gdzie indziej. Zaczął oddawać chwałę stworzeniu, chociaż to ono miało mu służyć. Ale rzeczy tego świata nie potrafią zastąpić Boga. Przyjemność to nie to samo co szczęście.
Także wewnątrz człowieka pojawiła się anarchia. Uczucia i potrzeby wypowiedziały posłuszeństwo rozumowi i woli i w ten sposób zwyczajne cieszenie się przyjemnościami wymsknęło się spod kontroli. Potrzeby przepoczwarzyły się w pożądliwość, która nie służy człowiekowi, ale działa destruktywnie. Nie ma granic, nie zna zaspokojenia ani umiarkowania, a przede wszystkim mylnie określa cel ludzkiego życia. Bo przyjemność nie jest celem. Powiedzenie: "Apetyt rośnie w miarę jedzenia", to bardzo delikatny opis tego stanu permanentnego niezaspokojenia, który popycha człowieka do ciągłego szukania przyjemności bez ostatecznego poczucia sytości. 

I tak pojawiła się potrzeba ascezy. Niezależnie czy motywacja była natury religijnej czy nie, człowiek wiedział, że musi zrobić z sobą trochę porządku. Sposób był jeden: narzucić sobie ograniczenia jak koniowi wędzidło. Oczywiście, dawniej, tak samo jak dzisiaj, nie brakowało takich, którzy uważali, że po prostu trzeba puścić wszystkie hamulce i iść na całość, ale nawet nie chce mi się dyskutować z takimi poglądami.

Jednak życie z wędzidłem w pysku nie należy do szczęśliwych. Co całkiem smutne życie. Samemu sobie odbierać radość życia i pozbawiać się przyjemności... Hmm.. Może jednak, ci, którzy wybierają życia bez ograniczeń, nawet za cenę zezwierzęcenia mają rację?

Na szczęście, istnieje trzecia droga. Właśnie ją proponuje nam Jezus.
W Ewangelii św. Jana w Prologu znajdujemy takie zdanie:
"Podczas gdy Prawo zostało dane za pośrednictwem Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa." J 1,17

Prawo to właśnie wymaganie ascezy. Mówi ono jak powinno być, a ty, człowieku, staraj się spełnić te wymagania. Dobrze, że prawo jest, bo przypomina o porządku, ale nie daje siły do jego wypełnienia. Św. Paweł mówi: "Przez Prawo bowiem jest tylko większa znajomość grzechu." Rz 3,20. I tak to wyglądało zanim przyszedł Jezus.

A potem Chrystus przyniósł łaskę i prawdę. I to jest Dobra Nowina! Przez Jezusa otrzymaliśmy łaskę, czyli tę pewność, że Bóg nas kocha i jest nam życzliwy. Tylko ta miłość ma moc wypełnić serce człowieka. Przywraca mu poczucie spełnienia i godność. Przestajemy być głodomorami, próbującymi zapchać pustkę egzystencjalną serniczkiem. Zaczynamy patrzeć na rzeczy w prawdzie. Czy chrześcijanin nie potrzebuje ascezy, wyrzeczenia? Owszem, potrzebuje. Nie jesteśmy jeszcze w raju. Ale to kim jesteśmy dzięki łasce robi ogromną różnicę. Kiedy chrześcijanin czegoś sobie odmawia, robi to, bo wie, że nie wszystko przystoi królewskiemu dziecku. Mając poczucie bezpieczeństwa w Bogu i ogromu obdarowania w Nim, możemy powoli uczyć się na nowo cieszenia z przyjemności tego świata, nie nadając im większej wartości niż realnie mają. Bo przyjemność to tylko i aż przyjemność. I za nią chwała Panu!


P.S. A nawiasem mówiąc, uważam, że nikt tak nie potrafi cieszyć się życiem, jak ten, kto czuje się kochany przez Boga.
 



czwartek, 9 stycznia 2020

konferencja czwartkowa

"Pochwała przyjemności, czyli jak cieszyć się życiem po chrześcijańsku"
konferencja karnawałowa :-)

Zapraszam na kolejną konferencją czwartkową. A żeby nie było to tylko gadanie, po adoracji Najśw. Sakramentu (godz.19.00) i konferencji (godz. 19.30), zapraszamy na herbatę i jakieś małe ciasteczko.
Do zobaczenia na Prądniku Białym! :-)