A czy nie lepiej by było, gdyby Bóg, zamiast schodzić tu do tego świata unurzanego w bagnie zła, po prostu nas przeniósł do świata idealnego? Czy to nie jest lepszy plan zbawienia?
Przecież każdy z nas tęskni za doskonałością, za wolnością od otaczającej nas zewsząd głupoty, dziadostwa, przekrętów, brzydoty, nieuczciwości i chamstwa. Ach, uciec od tego! Znaleźć się w lepszym świecie...
Ale też uciec od własnej niedoskonałości. Nie ma co się oszukiwać i wypierać. Ten niedoskonały świat odbija się także w lustrze, gdy na nie patrzę.
Więc może by takie zbawienie - odlot do lepszej ziemi z lepszą wersją mnie i innych?
A Bóg wymyślił, że przyjdzie do tego świata. Takiego jaki jest.
Jezus zanurzył się w Jordanie, w którym pływały grzechy tych, którzy przed chwilą tam chcieli się ich pozbyć. To przynajmniej było zło żałowane.
Ale Jezus zanurzył się także w całym bagnie zła nieżałowanego, butnego i dumnego. Gdy Go bito, poniżano, lekceważono i w końcu zabito.
Dlaczego?
Co to zmienia?
Gdzie tu zbawienie?
Czy świat dzisiaj jest mniej hardy i mniej chełpi się niegodziwością? Wątpię.
Więc gdzie tu plan?
On istnieje, ale jest ukryty dla tych, którzy chcą zaczynać od zmiany świata wokoło. Bo, żeby odnaleźć wejście, trzeba zacząć od siebie.
Moja i twoja tęsknota za doskonałością jest z Ducha Świętego. Jest tęsknotą zapisaną od dawna, jak ślad po utraconym raju. I Bóg chce nas tam przywrócić, ale droga na skróty jest ślepa i wiedzie w przepaść.
Poczucie, że świat nie toczy się w tę stronę, którą powinien, że Kościół niedoskonały, że rodziny nasze nie takie wspierające i Bogiem silne, że przyjaciele, nawet ze wspólnoty, niewystarczająco uduchowieni, tylko jacyś tacy przyziemni, no i przede wszystkim, że my sami, nie tacy jak to sobie planowaliśmy w planie 5-letnim formacji własnej, kiedy to już przecież mieliśmy dojść do 7 komnaty życia duchowego, a tu... no cóż. To poczucie, które przecież rodzi się z dobrej duchowej tęsknoty, może nas pchnąć w złą stronę. Gorycz, złość, zniechęcenie, agresja wobec siebie i innych. Wreszcie złość wobec Boga. Odrzucenie Jego miłości w jawnym buncie lub skryte (to czasem jeszcze gorsze jak ukryty rak), gdy pozostajemy w zimnym dystansie.
To scenariusz klęski, nie zbawienia. Nawet, jeśli niektórzy pod wpływem takich uczuć, zaczynają walczyć o "lepszy świat", to ich walka przynosi pomnożenie zła, bo jej sprężyną jest niechęć, a nie miłość.
A Bóg przychodzi pokochać niedoskonałe, brzydkie, głupie, grzeszne. Nie kocha głupoty, grzechu i brzydoty, ale kocha mnie, która jestem taką.
I to jest początek zbawienia. I nie ma innego.
Ten moment, gdy uznajesz przed Bogiem swoją bezradność wobec tego, wszystkiego, co tak trudno w sobie zaakceptować, co budzi twój wstyd i rozczarowanie sobą, otwiera rzeki łaski, która obmywa i przemienia.
Kiedy zaczynasz czuć się kochany, przyjmujesz Boże Miłosierdzie... Nazwijmy to mocniej, bo zwrot Boże Miłosierdzie już się wyślizgał w uszach i sercach.
Kiedy leżysz na ziemi i czujesz się prochem i niczym, a Bóg i tak się do ciebie pochyla, lituje się nad tobą i cię podnosi do policzka i przytula, to właśnie wtedy zaczyna się zbawienie świata.
Kochany, zrozumiesz, że inni też są ofiarami grzechu, a nie wrogami do zabicia. I łaska rozleje się dalej.
Bo zbawienie to Królestwo, gdzie panuje miłość, a nie perfekcyjny pan czy pani domu.
A więc bezradność nie musi być wcale 'przeklęta', może być źródłem łaski, a wystarczy pogodzić się z tym, co w nas (i w innych) nie do przyjęcia. Ot, po prostu: Te typy, ten typ tak ma! (vide: skutki pierwszego ukąszenia)
OdpowiedzUsuńSorry :)
t
Byłoby. Lepiej...
OdpowiedzUsuńWierzę, że Bóg żyje, prawdziwie żyje.
OdpowiedzUsuń