"Życie wieczne, szczęście wieczne" - mówimy, ale jakoś nikt się do niego nie kwapi. Wierzymy, że kiedyś tam, w niebie będzie świetnie, ale myślimy również, że rzecz jest niepewna (czy aby na pewno się dostanę do nieba?!), a brama do szczęścia odstraszająca (nawet, jeśli nie boimy się samej śmierci, to umierania na pewno). Więc nie pędzimy ku temu szczęściu, raczej zwalniamy kroku, jeśli to możliwe.
Ale życie wieczne nie zaczyna się po śmierci. On już się zaczęło. W tym znaczeniu, o wiele bardziej znaczącą granicą w twoim życiu był moment Chrztu św. To wtedy przeszedłeś ze śmierci do życia. Zacząłeś swojej wieczne szczęście.
No, ale zaraz, zaraz. Czyż nie jesteśmy na "łez padole"? Gdzie jest to szczęście? Bo jeśli nawet uznać, że jest życie i ono się nie skończy, to żyć bez końca i bez szczęścia, to marna perspektywa....
Gdzie jest nasze szczęście?
Ktoś nawet mi takie pytanie postawił akurat w tych dniach:
"Jak mam skutecznie przyjąć tożsamość dziecka Bożego, jeśli pochodzę z rodziny silnie patologicznej? Nawróciłam się wiele lat temu i usilnie pracuje nad sobą ale nadal mam b. silne deficyty emocjonalne".
To pytanie pojawiło się akurat w czasie, gdy po mojej głowie krążył, nie do końca dla mnie zrozumiały obraz... figi.
Gdy król Ezechiasz się rozchorował, prorok kazał mu pakować manatki, bo umrze. "To jest Słowo Boga" - powiedział. A Ezechiasz zaczął płakać i modlić się. Przecież się starał. Był wierny. I co?
Zanim prorok doszedł do wyjścia z pałacu, Bóg kazał mu się wrócić i powiedzieć: "Zmieniłem zdanie. Wyzdrowiejesz, tylko weźcie figi, rozetrzyjcie je i z takiego powidła zróbcie opatrunek na wrzód".
Powidła z fig... yummy! :-) A jedliście kiedyś świeże figi?
Ten obraz nie chciał wyjść z mojej głowy, ale nie umiałam go sobie wytłumaczyć. Wiedziałam jedno: figi są słodkie.
Potem pojawiło się jeszcze jedno skojarzenie: to owoc Ziemi obiecanej!
Po latach spędzonych na pustyni Izraelici w końcu mogli jeść figi z własnych drzew. Ten obraz raz po raz powraca w Biblii.
Figi to smak bycia u celu, w domu, słodycz ziemi obiecanej.
Bingo!
Tak. Jest taki czas, gdy, chociaż zostaliśmy już uwolnieni z niewoli, to jednak idziemy przez pustynię i nie doświadczamy owoców tego uwolnienia. Jednak pustynia to nie jest miejsce docelowe! Nawet w perspektywie naszego ziemskiego życia!
Co prawda, św. Paweł mówi, że "jak długo pozostajemy w ciele, jesteśmy pielgrzymami z daleka od Pana" (2 Kor, 5,6), bo pełnia widzenia będzie dopiero po drugiej stronie życia, ale wyraźnie stwierdza też, że "nie jesteśmy już obcymi i przychodniami, ale jesteśmy współobywatelami świętych i domownikami Boga" (Ef 2, 19).
Domownikami! Zatem jesteś u celu. W domu.
Wolą Boga jest to, byśmy byli już teraz w domu. Byśmy mieszkali w ziemi opływającej w miód i mleko, pod własną winoroślą i figą.
Co zatem stoi na przeszkodzie, by być szczęśliwym od zaraz? Przecież zostaliśmy wyzwolenie z Egiptu, z domu niewoli...
Izraelici krążyli po pustyni wiele lat, chociaż droga z Egiptu od ziemi Obiecanej nie była długa. Raz prawie byli u wejścia, ale... wycofali się. Uznali, że to nie dla nich. Byli wolni, ale w sercu ciągle mieli mentalność niewolników. Tak trudno było im uwierzyć, że... mogą wszystko, bo są dziećmi Boga.
Tak samo jest z nami.
Na pustyni Bóg daje znaki swojej potęgi i miłości. Ale one nie dają sytości. Raczej mają jedynie zapalić nadzieję, wiarę i ... powoli zmieniać nasze samopoczucie. Kształtować naszą prawdziwą tożsamość, byśmy mogli z satysfakcją korzystać i cieszyć się obfitością domu.
Kiedy przychodzi moment, gdy jesteś gotowy zaryzykować w wierze, jak Jozue i Kaleb (jedyni, którzy nie umarli na pustyni z pokolenia, które doświadczyło niewoli), wyprostować się i, pomimo historii życia, zaufać, jesteś zwycięzcą.
Od tej chwili zaczyna się ekspansja. A ty jesteś zdobywcą, a nie wystraszonym niewolnikiem, który żebrze o jałmużnę.
Nie, to nie jest pycha. to jest spełnienie Bożego marzenia. Bo On chce mieć szczęśliwe dzieci, a nie niewolników.
"Świętym być, to znaczy być szczęśliwym i szczęście wokół siebie roztaczać"
M. Paula Tajber.
Myślę, że na to czy na Ziemi w tej chwili będziemy się dobrze czuli, i poczujemy ten ciepły i przyjemny powiew Nieba tylko i wyłącznie zależy od nas samych. Moim zdaniem i ja tak staram się robić, to codziennie dawać jak najwięcej dobra od siebie. Ludziom których na co dzień spotykamy, dawajmy zawsze coś dobrego, niech to będzie nawet szczery uśmiech do drugiej osoby. Jeśli będziemy się uśmiechać jedni do drugich na ulicach, chodnikach, autobusach i tramwajach, pomagać sobie wzajemnie, żyć zgodnie z nauką Jezusa, to dostrzeżemy że już tu na Ziemi, jesteśmy w Domu. Warunek jest jeden pomyślmy o innych a nie o sobie.Jeśli w końcu kiedyś odejdziesz z tego świata, niech ludzie Cię pamiętają i jeśli im Ciebie będzie nawet w 1% brakowało, to odniosłeś sukces, żyłeś tak jak należało a Pan Jezus i Matka Najświętsza Ci błogosławili i z wesołymi iskierkami w oczach obserwowali Cię z Nieba.
OdpowiedzUsuńI’m not that much of a internet reader to be honest but your blogs really nice,
OdpowiedzUsuńkeep it up! I'll go ahead and bookmark your site to come back
later. Many thanks
Thank you :-)
UsuńHello! Someone in my Myspace group shared this website with us so
OdpowiedzUsuńI came to give it a look. I'm definitely enjoying the information. I'm bookmarking and will be tweeting
this to my followers! Exceptional blog and brilliant
style and design.
Having read this I believed it was rather enlightening.
OdpowiedzUsuńI appreciate you spending some time and effort to put this information together.
I once again find myself spending a significant amount of time both reading and
leaving comments. But so what, it was still worth it!
I am glad to be one of many visitors on this great website (:, thanks for posting.
OdpowiedzUsuńWhere are you from? I invite you to contact me in my profile on FB. You can find me by searching: s. Bogna Młynarz
Usuń