środa, 14 października 2015

Przeminęło z wiadrem, czyli refleksja polityczna

Obiecałam sobie, że przestrzeń tego bloga pozostanie nieskalana emocjami kampanii wyborczej i słowa tego dotrzymam, chociaż nie jest łatwo, bo komentarze same cisną się do głowy, a niektóre z nich cisną się bardziej, bo złośliwość mam w naturze...

Niemniej chciałabym dzisiaj napisać coś, co ociera się o refleksję polityczną, ale taką filozoficzną, z dystansu. Taką, która uspokaja wstrząsy i paroksyzmy przedwyborcze.

Otóż, gdy prawie trzy lata temu wydawałam książkę "Łuskanie kłosów", recenzent kościelny (wydawcy książek katolickich starają się o tzw. imprimatur ze strony Kościoła) w komentarzu zaproponował mi, bym pominęła jedno zdanie książki, bo "może ono za kilka lat będzie niezrozumiałe". Zdanie to brzmiało: "Nikt przecież nas dzisiaj nie rzuca na pożarcie lwom, atakują nas najwyżej jakieś pali-koty". 

Chociaż do sugestii recenzenta się zastosowałam, to jednak żal mi było tej, jak się wydawało, trafnej diagnozy sytuacji. Ale teraz myślę o tym recenzencie z szacunkiem: Prorok czy co?!

Gdy pisałam książkę, Ruch Palikota święcił niespodziewany triumf w życiu publicznym. Agresywna retoryka wobec Kościoła zdawała się trafiać na podatny grunt, a wprowadzenie do sejmu zadeklarowanego homoseksualisty oraz pani/pana Grodzkiej/Bęgowskiego zwiastowały, że tuż tuż  u drzwi stoi rewolucja obyczajowa.

I co? I nic. Wygląda na to, że przeminęło to z wiadrem. Z wiadrem pomyj wylanym na Kościół.
Amen.

2 komentarze:

  1. Ale jednak, Siostrzyczko, jego nazwisko jest wciąż rozpoznawalne, nawet jeśli skompromitowane...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zdolność kąsania dość ograniczona. Zresztą zobaczymy co będzie za pół roku, za miesiąc, za półtora tygodnia... :-)

      Usuń