środa, 18 listopada 2015

Obrazek z paryskiej szkoły

Jest poniedziałek 16 listopada 2015 roku. Dwa dni po serii ataków terrorystycznych, w których zginęło ponad sto osób, w jednym z paryskich szkół średnich uczniowie zbierają się na lekcje. W klasie, do której chodzi Magda są bliscy ofiar. Jedna z uczennic straciła w zamachu wujka i szwagra. Zabito także córkę nauczyciela z tej szkoły. 
Na początku lekcji nauczyciel prosi, by uczniowie wstali i minutą ciszy uczcili pamięć ofiar. Magda wstaje, zamyka oczy i modli się w milczeniu. Jest jedyną w klasie katoliczką. Po chwili słyszy jak jej koleżanka z ławki pochyla się do niej i szepce: 
- Modlisz się?
- Tak - potwierdza skinieniem głowy Magda.
- A jak to się robi?

To prawdziwa historia. Mały obrazek, który potwierdza tę prawdę, że są takie sytuacje w życiu człowieka, gdy potrzebuje Boga jak powietrza, jak wody. Chwile, gdy uświadamiamy sobie, że nasze życie nie leży w naszych rękach, że nie panujemy nad własnym losem...

Jednak dlaczego ten odruch serca rodzi się dopiero wtedy? Czy nie lepiej żyć tak na co dzień? 

Myślę o tym w kontekście innych równie dramatycznych wydarzeń, które miały miejsce 95 lat temu. Trwała wtedy wojna polsko-bolszewicka. W Żytomierzu na Wołyniu, przez który przetaczała się linia frontu, mieszkała wówczas Zofia Tajber, 30-letnia pianistka z bogatej fabrykanckiej rodziny. Nawrócona kilka lat wcześniej, z żarliwością neofitki pragnęła uratować dusze ludzkie od koszmaru bolszewickiego totalitaryzmu. W świetle wiary zrozumiała, że ratunkiem jest odrodzenie chrześcijańskie oparte na żywej świadomości obecności Jezusa Boga-Człowieka pośród nas.
Jednak Żytomierz ostatecznie wpadł w ręce bolszewików i Zofia musiał przedostać do Polski, by tam realizować swoją misję.
Gdy wybierała się w drogę, mówiono, że to szaleństwo. Nie miała dokumentów, linia frontu przesuwała się nieustannie, niebezpieczeństwo czyhało na każdym kroku. Lecz ona nosiła w sobie przekonanie, że jej los nie jest w jej rękach. 
- Jeśli jest to Boża sprawa - mówiła - Bóg nas ocali. Jeśli nie, lepiej zginąć niż rozpowszechniać w Kościele błędne nauki.
18 listopada 1920 roku Zofia wraz z dwoma towarzyszkami przekroczyła granicę polską. Nie miały przepustek, więc aresztowano jej pod zarzutem szpiegostwa. Groziło im rozstrzelanie. 
I tu, by zrozumieć dalsze wydarzenia, trzeba się cofnąć w czasie o kilka miesięcy. Gdy w Żytomierzu stacjonowali bolszewicy, w mieście zaczęły się aresztowania i egzekucje. Jeden ze skazańców uciekł w ostatniej chwili. Był to człowiek, który już wcześniej ukrywał się przed komunistami właśnie u Tajberów i znał tę rodzinę. Zofia, gdy dowiedziała się o jego ucieczce, miała wewnętrzne przekonanie, że ten człowiek został ocalony dla niej i dla jej misji, którą ma wypełnić w Polsce.
I oto teraz, w chwili, gdy Zofii groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, do kwatery komendanta na granicy polsko-rosyjskiej wszedł oficer mówiąc:
- Chwileczkę, ja znam tę panią.
To był ten sam człowiek, który ukrywał się na strychu u Tajberów, a potem uciekł podczas egzekucji w Żytomierzu. 
Zofia spokojnie dotarła do Krakowa i tu założyła Zgromadzenie Sióstr Duszy Chrystusowej.

Bo pośród dziejowych zawieruch, tragicznych wydarzeń i rozpasania totalitaryzmów (Państwo Islamskie to także totalitaryzm), można przetrwać tylko wierząc, że los nasz nie zależy od podmuchów historii i przypadków, ale jest rękach Najwyższego.

2 komentarze:

  1. Udziel nam Panie, takiej wiary...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś znalazłem w kwestii prośby powyższej i dzielę się tym, myślę, że w sam raz na czas milczenia... http://www.jamna.dominikanie.pl/wspomnienie/rozwazania/dolindo.html

      Usuń