Jakoś trudno mi zebrać myśli po wakacjach. I chyba nie tylko dlatego, że błoga, ciepła kanikuła wygładziła mi zwoje mózgowe jak prostownica do włosów. Jest w tym coś więcej. Coś jak smakowanie i celebracja życia, prostych czynności, spotkań, rozmów. Bez zbytniego mędrkowanie, analizowania i... (może to bardzo źle, a ja się jeszcze z tym publicznie obnoszę! :-o) bez refleksji czy próby zrozumienia. Czyste trwanie w nurcie czasu.
I jedno zdanie z "Obłoku niewiedzy" w mojej pustej głowie:
"Bóg nie prosi o pomoc, prosi o ciebie"
Szach, mat, religijna aktywisto! - pomyślałam sobie. Dość przekombinowanego życia, w którym wszystko trzeba ogarnąć, zrozumieć, pokierować, przewidzieć, wyciągnąć wnioski, zaplanować i wykonać. Jakby losy świata zależały ode tego, czy dam radę. Niedawno jedna mówiła, że da radę. I co? Wygląda na to, że scenariusze dla świata pisane są w innych pokojach niż gabinety polityków.
Więc zostawiam to, co "przerasta moje siły" (Ps 131) i pokornie biorę się do codziennej pracy, bez pretensji do bycia demiurgiem. Raczej małym trybikiem w maszynie świata. Całkiem małym, ale ważnym, bo jedynym takim.
A Bóg? Bóg prosi, by być dla Niego. Jego nie kręcą idealne maszyny, doskonałe systemy i mądre teorie. On upodobał sobie relacje, przyjaźnie, spotkania. Taki niepraktyczny ten nasz Bóg jak na szefa firmy "Wszechświat". A jednak wszystko kręci się jak trzeba.
"A jednak się kręci..." w tym systemie, gdzie ktoś musi być zawsze pokrzywdzony! Nie wiem, czy jest to problem "niezasłużonego" cierpienia, czy kwestia koniecznej równowagi...?
OdpowiedzUsuń"Bóg nie prosi o pomoc, prosi o ciebie"
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, co takiego w nas jest, że Bogu na Tym bardziej zależy, aniżeli na naszym wysiłku imponowania, "stawania na palcach", itp. zabiegach...?)pś