Wygrywają. Doprowadzają nas najpierw na skraj apopleksji, trzymają w stanie przedzawałowym przez ponad dwie godziny, a potem jednak wygrywają. Z Brazylią, z Rosją. W grupie śmierci polski kocioł. Wygrywają nasi siatkarze, a z nimi my wszyscy - Polacy. Wreszcie dumni i szczęśliwi. Chociaż to tylko gra, jednak emocje i radość wcale nie na żarty. Bo sukcesu i poczucia, że możemy zwyciężać potrzeba nam jak tlenu. Zatem: "Polska, Biało-czerwoni!!!!!" I pełne satysfakcji: "до свидaния" (do widzenia) do przegrywających Rosjan.
A kij jak zwykle ma dwa końce. Zacznijmy zatem od skrajności.
Pierwsza skrajność: "chrześcijanin oferma". Taka ofiara, ale nie o znaczeniu religijnym, ale losu. Zero mentalności zwycięzcy. Zawsze w kącie i za innymi (bo Pan Jezus kazał zajmować ostatnie miejsce!). Bity po pysku, który sam nadstawia (też Pan Jezus kazał!), ale nie wie dlaczego. W lekturze Ewangelii wyraźnie zatrzymał się na opisach śmierci Jezusa bez dalszego ciągu. Krzyż i totalna przegrana gloryfikowane nie wiadomo dlaczego. Coś tam słyszał, że potem, w niebie ma być lepiej, ale tutaj - no cóż, przekichane.
Z takim nastawieniem można schrzanić najprostsze zadanie, przegrać najłatwiejszy mecz. Bo żeby wygrać, trzeba mieć wiarę w zwycięstwo. Ono jest w głowie, w psychice. Bez tego nie ma entuzjazmu i zaangażowania. Życia nie ma po prostu.
Druga skrajność: "przedstawiciel raju na ziemi". Chrześcijanin w trzyrzędowym garniturze ze złotą spinką w krawacie, który wymachując Biblią twierdzi, że odkąd oddał życie Jezusowi, jego firma podwoiła dochody (przedstawiciele tego gatunku występują u nas rzadziej niż np. w Ameryce Północnej, ale stopniowo ich stada emigrują także do naszej Ojczyzny). Ten typ, wbrew pozorom też nie czytał ostatnich rozdziałów Ewangelii, bo uwierzył, że pełne zwycięstwo Królestwa Bożego dokonuje się w doczesności i w ten sposób propaguje tak naprawdę jakiś zakamuflowany komunizm, a nie chrześcijaństwo.
Co pozostaje nam po środku?
Uczeń Jezusa Zmartwychwstałego, który zwyciężył świat. Pewniak, który idzie przez życie bez lęku, bo Pan jest z nim (w czasie każdej mszy Kapłan przypomina nam to cztery razy!!!). Nie walczy z kimś, ale o coś. Nie spodziewa się, że Bóg wszystko za niego załatwi, ale ufa, że łaska okaże się wystarczająca. Nie szuka tu na ziemi przytulnego gniazdka, bo gra o znacznie wyższą stawkę.
Tak. Powinniśmy mieć mentalność zwycięzcy, bo w Jezusie już mamy zwycięstwo pewne i nieodwracalne. Ale ważna jest perspektywa. A jest nią życie wieczne. Ale nie jakieś tam, gdzieś w chmurach. Lecz takie, które zaczyna się tu i teraz.
Św. Paweł mówi nam dzisiaj: "Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania. Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał"
Świetny wpis - daje dużo do myślenia
OdpowiedzUsuńFajnie, że Siostra interesuje się sportem w takim właśnie kontekście. Dzieki.
OdpowiedzUsuńSiostro, a jeśli bardzo się staramy, ufamy Panu, że jest z nami a mimo tego, ciągle coś się nie udaje, wali się... Jak sobie wtedy radzić? Jak ciągle szukać w sobie wiary, że zwyciężymy? Oferma - czy to nie jest trochę uproszczenie tematu?
OdpowiedzUsuńNie za bardzo rozumiem , o co chodzi z tym drugim typem chrześcijanina.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, ta "anomalia" zwana teologią sukcesu, dopiero zaczyna pojawiać się w Polsce. Chodzi o przekonanie, że Bóg tego, kto Mu służy powinien obdarzać samymi sukcesami i powodzeniem.
UsuńBo chrześcijan to ktoś , kto chyba powinien nauczyć się patrzeć głębiej, oczami Pana ( chociaż to trudne ). Mnie kiedyś bardzo poruszył fragment z Ewangelii św.Łukasza o spotkaniu Jezusa z celnikiem Lewicą. Spojrzenie Pana, który w nim zobaczył kogoś innego niż widzieli ludzie. Podobnie wydarzenia w naszym życiu, osoby, które spotykamy - są potrzebne - nawet jeśli nie od razu, to czasami po jakimś czasie to odkrywamy.
OdpowiedzUsuń