Uczucia są jak woda. Muszą znaleźć swoje ujście. Zbytnie ich nagromadzenie grozi powodzią. Nic nie pomogą wtedy tamy i wały.
A przecież nie zawsze możemy sobie pozwolić na okazywania uczuć i tym bardziej na działanie pod ich wpływem. Co zatem pozostaje?
Werbalizacja (trudne słowo :-))
Człowieczym sposobem "wylewania" uczuć są słowa. Wypowiadanie tego, co nam w duszy gra. (zamiast np. bicia pięścią w stół lub, gorzej, w czyjąś twarz)
Ale nie chodzi tu o jakiekolwiek wypowiadanie, bo przecież przeklinanie to też werbalizacja uczuć.
Chodzi o mówienie o emocjach jako o swoich odczuciach, czyli (patrz zasada 2 w poprzednim poście) o sobie.
"Ja czuję się zdenerwowany", a nie "On mnie denerwuje".
Taka werbalizacja jest jak wentyl bezpieczeństwa. Można bezpiecznie upuścić nadmiar emocji, gdy grożą powodzią.
Kto miałby być słuchaczem tych naszych wynurzeń?
Uważam, że lepiej, jeśli jest to ktoś neutralny. Owszem, w dobrych relacjach jest miejsce na to, by rozmawiać bezpośrednio z osobą, której nasze uczucia dotyczą, ale zawsze jest niebezpieczeństwo, że jeśli emocje są zbyt nabrzmiałe, to nie utrzymamy się na swoim podwórku ("Ja czuję...") i wskoczymy do ogródka tej drugiej osoby ("Ty zawsze...") i poranimy się nawzajem.
Uprzywilejowanym miejscem rozmawiania o tym, co się dzieje w naszych duszach jest kierownictwo duchowe.
Ale o tym następnym razem, czyli po niedzieli. Bo w weekend wraz ze wspólnotą z Radzionkowa prowadzimy rekolekcje o uwielbieniu. W Siedlcu, oczywiście :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz