Czasem czytam coś i... niby wszystko gra: poprawne (doktrynalnie, nie politycznie!), zgrabnie napisane, z pasją, ale... coś w tym zgrzyta. Jakby się czyjaś gorycz jak piasek między szprychy wsypała.
Rozumiem tę gorycz. Nieraz przecież sama się przygnębiam głupotą własną i innych, a także przyłamuję grzechami i złem, które jakoś mocniej akurat warczy niż zazwyczaj. I wiem, że wtedy ta gorycz próbuje się wydostać każdym porem skóry. Łatwo tym stanem ducha kogoś zarazić.
Ale chyba cała sztuka polega na tym, by w tym momencie skorzystać z rady Ks. Prof. Szymika:
"Jeśli piszesz
nie wyprowadzaj zdań
ze swojej ciemności
demony bywają hojne
i za wierną służbę
płacą nierzadko
fontanną złocistego słowa
choćby rzędy liter
mieniły się od znaczeń
i pociągały umysł
genialnością uchwycenia
"istoty rzeczy"
nie wierz
zniszcz
i zawróć
nawet za cenę bełkotu
czy skrwawionego milczenia"
Jerzy Szymik "Trzy rady, z których ostatnia jest nieprzypadkowo najkrótsza"
I co mają zrobić biedni, "etatowi" głosiciele Dobrej Nowiny? Może akurat w ten dzień nie musi być kazania...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz