wtorek, 31 maja 2016

Sądzić każdy może...

Tytuł dość kontrowersyjny, wszak Jezus powiedział wyraźnie: "Nie sądźcie!". Ale zaraz to sobie wszystko wyjaśnimy.
Na początek, żeby rozluźnić atmosferę, bo temat jest poważny, anegdotka z życia: znajomy Francuz, który od dłuższego czasu mieszka w Polsce wrócił z ogródka. 
- Co robiłeś? - pyta żona. 
- Sądziłem ziemniaki - odpowiedział.
:-)


Temat sądów podsunął mi ktoś w komentarzach. Otóż, w jednym z tekstów napisałam, że widzę wśród czytelników bloga osoby o różnej wrażliwości duchowej. W reakcji na to pojawiło się pytanie: "W jaki sposób Siostra ocenia czyjąś wrażliwość duchową? Na jakiej podstawie sądzi o niej?" Z kontekstu wynika, że osoba pytając jakby obawia się, że jest w tym jakaś ocena wartościująca, czyli, że według mnie są ci o lepszej i ci o gorszej wrażliwości. Spieszę zatem wyjaśnić, że w  tym opisie różnorodności nie ma żadnej oceny. Jest stwierdzenie faktu. 
Bo rzeczywiście, sądząc po komentarzach różne osobowości przywiało pod ten adres :-) Mamy różne priorytety, co innego nas dotyka, nawet niektóre słowa odmiennie definiujemy. I uważam, że to jest ogromna wartość. Rozmawiając, uczymy się odmienności, a to poszerza nasze rozumienie świata. 
Szczerze powiedziawszy nawet  bardziej się cieszę z obecności tych, którzy krytycznie, a nawet podejrzliwie czytają moje teksty. Muszę się wtedy pogimnastykować, żeby znaleźć wspólny język. Ale nie o tym chciałam....

Wróćmy do sądzenia.
Otóż, według mnie, wezwanie Jezusa: "nie sądźcie!" nie oznacza nakazu wyłączenia tej najważniejszej funkcji rozumu, jaką jest zdolność osądu. Mamy prawo, a nawet obowiązek nazywania rzeczywistości (Bóg przyprowadził do Adama zwierzęta, aby ten nadał im nazwę!). Sądzenie w tym znaczeniu wyraża zdolność oddzielania, porządkowania spraw, nazywania ich po imieniu. Bez tego jesteśmy jak dzieci we mgle. Oczywiście, osądowi powinno towarzyszyć pokorne uznanie swoich ograniczeń. To Bóg ma prawdę. My jedynie mamy racje, czyli cząstki tej prawdy. Stąd właśnie wynikają granice ludzkiego sądzenia. Mogę nazwać rzeczywistość, tak jak ją poznaję i rozumiem, ale nie wolno mi wydać wyroku.
Wyrok należy jedynie do Boga. On jest Sędzią, bo ma wszelkie dane i Jego osąd jest sprawiedliwy. Nie wiem jak wam, ale mnie myśl o Bogu jako Sędzim uspokaja i daje poczucie bezpieczeństwa. Jest jakiś ład. Białe jest białe, czarne jest czarne...
To oczywiście nie oznacza, że nie mam świadomości własnej grzeszności i tego, że gdyby Bóg chciał mnie osądzić jedynie według sprawiedliwości byłoby krucho! Na szczęście sprawiedliwy Bóg jest także miłosierny. Gdyż pomiędzy sprawiedliwością, a miłosierdziem nie ma sprzeczności, lecz wzajemne dopełnienie. Ale to już temat na inny tekst...


poniedziałek, 30 maja 2016

Pod napięciem

Służebnica Boża M. Paula Tajber, gdy po raz pierwszy przyjechała do wsi Prądnik Biały pod Krakowem, powiedziała, nawiązując do nazwy wioski: "Tutaj popłynie prąd, który będzie wybielał dusze."
I niewątpliwie popłynął.
Od roku 1923 moc większa niż 220 V popłynęła z pierwszego domu Sióstr Duszy Chrystusowej.

Ktoś czytając te słowa M. Pauli napisał do mnie: "Nurtuje mnie to zdanie! Zastanawiam się, co musi się stać, aby ten osobliwy "prąd" popłynął, a może już płynie...?"

To dobre pytanie. I nurtowało ono także przez wiele lat M. Paulę. Zanim założyła Zgromadzenia sama doświadczyła w młodości duchowego zagubienia i szukała sensu i siły poza Kościołem. Gdy wreszcie spotkała Jezusa i w Nim odkryła jedyne źródło życia i mocy, już od Niego nie odeszła. Zrozumiała, że to On i tylko On swoją łaską wyprowadza człowieka z ciemności grzechu do światła prawdy i dobra.
Jednak M. Paulę zastanawiała  i dziwiła jedna rzecz: jak to jest, że ludzie przyjmują Jezusa w komunii św., a to ich wewnętrznie nie przemienia. Dlaczego, chociaż spotykają Boga, dla którego wszystko jest możliwe, wychodzą z kościoła jakby nic się nie stało?

I uświadomiła sobie, że wszystko zależy od świadomości i wiary. Gdyż Bóg uzależnił swoje działanie od tego naszego, małego, ludzkiego "chcę".

W swoich notatkach M. Paula zapisała:
Od siły wiary człowieka zależy potęga działania Boga, który dokonać potrafi to, o czym człowiek dziś nie może nawet śnić"

Prąd mocy Bożej płynie tam, gdzie ludzie wierzą i ufają. Wtedy przemienia się oblicze świata.

niedziela, 29 maja 2016

Szacunek i godność

Ciekawy człowiek był z tego setnika. Był oficerem okupacyjnych wojsk na terenie wroga. Okoliczności życia dość niesprzyjające. Klimat taki, że wrogość aż warczy w powietrzu, a on wokół siebie wytworzył atmosferę wzajemnego szacunku i życzliwości.
Zazwyczaj, gdy czytamy początek 7 rozdziału Ewangelii według św. Łukasza, zwracamy uwagę na wiarę rzymskiego setnika. I słusznie. Ale popatrzmy także na skutki tej wiary w relacjach z otaczającymi go ludźmi.
Po pierwsze - sługa.
"Sługa setnika, szczególnie przez niego ceniony, chorował i bliski był śmierci" (Łk 7, 2). Setnik jest panem, który potrafi docenić sługę i troszczy się o jego zdrowie. To już samo w sobie jest coś!
Po drugie - gmina żydowska.
"Ci zjawili się u Jezusa i prosili Go usilnie: Godzien jest, żebyś mu to wyświadczył - mówili - miłuje bowiem nasz naród i sam zbudował nam synagogę." (Łk 7, 4-5). To już jest niesamowite. Okupant, który zyskuje szacunek okupowanej ludności. Wyobraźcie sobie, jakim człowiekiem trzeba być, żeby ludzie, którzy na dzień dobry mają prawo czuć wrogość i nienawiść, stwierdzają, że są "miłowani" przez setnika.
I jeszcze jedno. Może to szczegół, ale też ważny: Ewangelia wspomina o przyjaciołach setnika (Łk 7, 6). Widać, że ten żołnierz inwestował w relacje, bo przecież przyjaźni nie buduje się w jeden wieczór przy piwie...
Jednym słowem środowisko dobroci, życzliwości i wzajemnego poszanowania. 
I, rzeczywiście, są ludzie, którzy potrafią wokół siebie tworzyć klimat dobra.

Ciekawe jest również to, że, gdy ludzie w otoczeniu setnika mówią: "godzien jest!, on sam mówi o sobie: "Nie jestem godzien". Jak widać jest skromny.

Powiecie może, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
I w jakiejś mierze będziecie mieć rację. Po ludzku to "niemożliwe, ale nie u Boga, bo u Boga wszystko jest możliwe" (Mk 10, 27).
W ten sposób dochodzimy do serca tej perykopy ewangelicznej - do wiary setnika.
Tylko wierząc Bogu, można szanować innych. Tylko wierząc Bogu człowiek staje się prawdziwie ludzki i tworzy wokół siebie klimat dobroci.
Jestem głęboko przekonana, że prawdziwy humanizm jest możliwy tylko w przestrzeni wiary. Wiary w Jezusa Chrystusa Boga-Człowieka, który nie tylko dał nam przykład jak w pełni rozwinąć własne człowieczeństwo, ale daje nam także w każdej chwili łaskę, która nas do tego uzdalnia.
Uprzedzając komentarze w stylu: "A mój sąsiad chodzi do kościoła, a bije żonę", chcę podkreślić, że nie chodzi mi o jakąś płytką pobożność czy dewocję, ale o głęboką wiarę chrześcijańską, która wyraża się w codziennym życiu.

kadr z filmy "Zmartwychwstały". 
Tak mi się skojarzyło, bo film także o setniku, który uwierzył. Warto obejrzeć. Polecam :-)

sobota, 28 maja 2016

Kiedy trzeba zrobić porządki...

Kochani, bardzo się cieszę z Waszej aktywnej obecności na blogu. Cieszę się także, że osoby o tak różnej wrażliwości duchowej piszą swoje komentarze. To wszystko jest bardzo cenne. Ale formuła bloga nie pozwala zająć się każdym, nieraz bardzo ważnym tematem poruszanym przez Was. Dlatego mam dla Was propozycje. Ten kto chce spytać czy pogdać o czymś, co nie ma bezpośredniego związku z tematem posta, niech napisze na priv na FB. pogadamy. Oczywiście, w miarę możliwości czasowych.

Poza tym chciałabym, żebyście uszanowali pewien charakter tego bloga. To nie jest klub dyskusyjny. Ja też nie aspiruję do tego, by w nim stawiać jakieś uniwersalne tezy. Owszem, w tym, co piszę, trzymam się nauki Kościoła, bo jestem przekonana o prawdzie, którą niesie, ale to, co piszę to pewne wycinki obrazu życia. To raczej krótkie flesze do refleksji, niż apologie. Zakładam więc Waszą dobrą wolę i chęć zrozumienia.
Zresztą nie tylko moich wypowiedzi, ale także tych zawartych w komentarzach.
to nie jest dobre miejsce na dyskusje. Bardziej na świadectwo.
Jak ktoś chce się naparzać w komentarzach, to jest mnóstwo takich ringów w internetach.

Proszę Was także, żebyśmy trzymali się zasady Ignacego z Loyoli:
"Każdy dobry chrześcijanin winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego, niż do jej potępienia. A jeśli nie może jej ocalić, niech spyta go jak tamten ją rozumie; a jeśli on rozumie ją źle, niech go poprawi z miłością".

Pozdrawiam serdecznie :-)

m. Paula Zofia Tajber

O tych, którzy umieli godnie i pięknie żyć warto wspominać.
Dzisiaj przypada 53. rocznica śmierci m. Pauli Tajber Założycielki Zgromadzenia Sióstr Duszy Chrystusowej.
Zapraszam do lektury krótkiej biografii:


piątek, 27 maja 2016

Gdy wracasz do domu po dłuższej nieobecności...

Się porobiło na tym blogu podczas mojej nieobecności...
W związku z tym pragnę poinformować, że moje milczenie, było li jedynie wyrazem tego, o czym wspomniałam w ostatnim poście: miałam poczucie, że nie mam nic do powiedzenia, a zbyt Was szanuję, żeby pisać tu całkowite bzdury.

W tym czasie sporo się pojawiło w komentarzach. Na dwa tematy, o których wspomnieliście, już pisałam: o uczuciach i o kierownictwie duchowym.
Są w archiwum bloga mniej więcej w listopadzie 2014 roku.
Np. o uczuciach:
http://sbogna.blogspot.com/2014/11/jak-mozemy-na-co-dzien-radzic-sobie-z.html

Tych, którzy by chcieli poczytać coś nowego, zapraszam do lektury wywiadu w ostatnim "Gościu Niedzielnym", gdzie Marcin Jakimowicz przepytuje mnie na okoliczność działania łaski: gdzie, jak i kiedy ona działa i czy Żwirek kręci z Muchomorkiem? :-)

http://gosc.pl/doc/3181982.Mamy-to

Pozdrawiam wszystkich.

piątek, 13 maja 2016

Rakieta ziemia-niebo

Czuwanie przed Uroczystością Zesłania Ducha Świętego przypomina mi trochę czas odliczania przed startem rakiety ziemia-niebo. 
To my mamy nią polecieć w podróż. My, którzy wpatrujemy się w niebo, gdzie wstąpił Jezus. My, którzy tęsknimy za Nim i za doskonałą miłością, dobrem i pięknem. Pragniemy Boga, którego oblicze zobaczyliśmy w Twarzy Jezusa. Jezus, wstępując do nieba jako Bóg-Człowiek, dał nam wyraźny znak, że właśnie tam jest nasz dom.
Ale cóż, skoro ciążymy niemiłosiernie ku ziemi nie tylko siłą grawitacji, ale i ciężarem własnych win i przyziemnych namiętności...
I oto pojawia się Ktoś, kto ma moc wyrwać nas z kręgu bezsilności i wynieść na orbitę życia duchowego i wzniosłego. To właśnie Duch Święty może przezwyciężyć w nas bezwład "starego" - jak mówi św. Paweł - "człowieka" i dać nam prawdziwą wolność.
Do Niego należy ta rakieta. Podróż jest za darmo. Ale wśród składników paliwa jest coś, co tylko my możemy dać  - nasze pragnienia. Bez mieszanki mocy Ducha i naszego pragnienia silnik nie odpali.

A paliwa musi starczyć aż stratosfery. Jeśli pragnienia są mizerne, podlecimy kawałeczek w górę i ... bęc, z powrotem na ziemię.
Nie wiem, jak wy, ale ja nieraz tego doświadczyłam. Bilans pomiędzy moimi niebieskimi pragnienia, a przywiązaniem do ziemskich błahostek okazywał się czasem niekorzystny. Nie starczało mi paliwa na dotarcie do tej błogosławionej przestrzeni, w której porusza człowieka subtelny powiew Ducha, gdzie już nie ciąży natura ku ziemi.

Dlatego w tym roku nie ma żartów. Żadnych falstartów. Pełna moc w silnikach. 
"Bo tam jest wolności i moja przestrzeń. Czyste powietrze, by naprawdę pięknie żyć" TGD


czwartek, 12 maja 2016

Wywołana do tablicy, czyli, gdy trzeba dać świadectwo wierze...

"A ja mam pytanie do Siostry z tej czy innej beczki: W jaki sposób spotkała Siostra Pana Boga?" - takie pytanie w komentarzach...

Dziękuję za to pytanie, bo jeden gram autentycznego świadectwa ma większą wartość niż tony pobożnego mędrkowania. Zatem do dzieła...

Spotkałam Boga późno - kiedy miałam ok. 17 lat. To znaczy obiektywnie pojawił się w moim życiu wcześniej, bo byłam ochrzczona pół roku po urodzeniu, ale nie rozpoznałam Go wtedy. Nie rozpoznałam Go także, gdy przyjmowałam po raz pierwszy komunię (moja świadomość religijna była taka nikła, że nie wiedziałam z początku, że to trzeba znowu iść do spowiedzi i do komunii, sic!), ani wtedy, gdy otrzymałam Sakrament Bierzmowania. Był całkiem mi obcy. Nie należałam do tych, którzy nerwowo chodzą do kościoła co tydzień. Moje życie także było bardzo dalekie od standardów chrześcijańskich. Chodziłam do liceum plastycznego i robiłam wszystko, żeby życie było chociaż trochę bardziej kolorowe niż by wynikało z obowiązującego, słusznie minionego systemu.
Aż w moim życiu pojawił się Bóg. 
No i tu pojawia się problem.
Nie umiem powiedzieć, co takiego się stało, że dokonała się we mnie zmiana i z, mówiąc eufemistycznie, epikurejczyka stałam się chrześcijanką. Na zewnątrz nie wydarzyło się nic znaczącego. Nie pojawił się żaden człowiek, który by mi wskazał drogę. To znaczy żaden z żyjących, bo martwych (chociaż tylko ciałem) pojawiło wielu. Nawracałam się, bowiem, czytając św. Jana od Krzyża, Katarzynę Sieneńską, Teresę od Dzieciątka Jezus i Faustynę Kowalską. Właśnie w takiej kolejności, zaczynając od dzieła Jana. W pewnym okresie życie znałam je lepiej niż nie jeden karmelita (zresztą później się to przydało, bo magisterkę i licencjat kościelny z teologii duchowości zrobiłam z mistyki Jana, a doktorat z mistyki Faustyny :-))
Szczerze powiedziawszy, nie polecam Jana jako lektury dla katechumenów. To trochę przypominało budowanie domu od komina, niemniej przyniosło efekt. 
Czytałam też Pismo święte. Po kolei. Całe. Bez zrozumienia, ale z zapałem :-) Zaczęłam chodzić do kościoła. I zaczęłam się modlić. Bóg po prostu mnie pociągnął do siebie i już. 
Był Kimś. Obecnym, chociaż trochę ukrytym.
Chciałam jakoś się odnaleźć w kościele, więc próbowałam dołączyć do jakiejś wspólnoty. Przyszłam na spotkanie oazy, ale wydawało mi się drętwe. Mimo to dołączyłam do nich, bo wtedy nie było dużego wyboru.
Tak więc najważniejsze było mało zauważalne. Działo się wewnątrz. Było to coś, co potrafię określić tylko słowami misia Puchatka: "Nie znam (drogi), ale mam w spiżarni dwanaście garnczków miodu, które wołają mnie już od godziny". Miś precyzuje, że coś go pociąga, ale nie za łapkę, ale w brzuszku (o tej teologii misia piszę na blogu w tekście: "Teologia według Puchatka":
Ale właśnie to mnie samą najbardziej przekonuje, że w moje życie wkroczył Bóg. Nikt mnie nie zachęcał. Wprost przeciwnie. Nic nie miało wpływu. Poza tym jakimś dziwnym "smakiem", który odnajdywałam w rzeczach Bożych. Przecież nikt mi nie powiedział kim jest Jan od Krzyża. Dostałam tę książkę przypadkowo. Nie miałam też żadnego przygotowania do takiej lektury. A jednak czytając czułam, że to jest to czego szukam!
Przyciąganie Boże było na tyle mocne, że postanowiłam wstąpić do zakonu. Początkowo myślałam o karmelitankach. Kręciłam się pod murami Karmelu w Krakowie, ale na tym się kończyło. Nie znałam, żadnych zakonnic. Nie wiedziałam nic o życiu zakonnym, poza tym, co wyczytałam w książkach, a czytałam m. in. np. "Drewniany różaniec", czyli taki paszkwil, jakie to zakonnice są okropne baby. Ale nic nie było w stanie mnie odstraszyć.
Chciałam i już. 
I to się nie zmieniło do dnia dzisiejszego.
Wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Duszy Chrystusowej na moim osiedlu, bo miałam blisko ;-)
Dopiero potem poznałam jego piękną i fenomenalną w swej prostocie duchowość - kult Duszy Jezusa i prawdę o obecności Jezusa w duszach ludzkich. Trafiło mi się to jak ślepej kurze ziarno.
A potem mocno spotkałam Boga już w zakonie i znowu doświadczyłam dużej przemiany w życiu.
Ale to już inna opowieść...

środa, 11 maja 2016

Zapraszam wszystkich na rekolekcje


"W mocy Ducha Świętego"
10-12 czerwca 2016
Siedlec k Krzeszowic

Nie da się prowadzić życia chrześcijańskiego bez pomocy Ducha Świętego. Gdy chcemy dążyć do świętości o własnych siłach przypominamy galerników, którzy przykuci do wioseł próbują przeprawić się przez ocean. Kiedy jednak otwieramy się na moc Ducha Świętego, stajemy się duchowymi windsurferami, którzy płyną do celu siłą Boskiego wiatru.
Co zrobić, by głębiej otworzyć się na działania Ducha Świętego?
Jak stać się podatnym na Jego natchnienia?
Jak posługiwać się darami i charyzmatami?

Jeśli szukasz odpowiedzi na te pytania, to są to rekolekcje dla Ciebie :-)
Więcej informacji i formularz zgłoszeń na stronie

wtorek, 10 maja 2016

Zielone światło dla Zielonych Świątek

No i się zaczęło!
To jest właśnie ten piękny czas, w którym cały Kościół przyzywa Ducha Świętego. Wszyscy, bez rozróżnienia na "charyzmatyków" (to chyba ci, którzy modlą się do Ducha Świętego częściej niż raz w tygodniu :-))  i tych... niecharyzmatycznych?????, wołają: "Przyjdź!" (swoją drogą to bardzo dziwny podział, bo bez pomocy Ducha Świętego nie możemy nawet powiedzieć "Jezus jest Panem", nie mówiąc o innych koniecznych do życia chrześcijańskiego sprawach. Według mnie wszyscy, albo jesteśmy charyzmatyczni, czyli otwarci na działania Ducha Świętego, albo w ogóle nie jesteśmy uczniami Jezusa).
Zatem wołamy "Przyjdź!"
Ale o co my tak naprawdę prosimy?
Duch Święty jest hojny i Jego działania jest obecne pośród nas. Nie trzeba Go zachęcać, przekonywać, przynęcać...
To my potrzebujemy otwarcia na Jego moc.
To my musimy się zdecydować, by dać się porwać przez Boski Wiatr daleko poza schematy naszych wyobrażeń i oczekiwań.
I dopiero wtedy zaczyna się życie!
Więc dajmy wreszcie Duchowi Świętemu "zieloną rękę", żeby mógł swobodnie działać w nas i przez nas.
Amen.

poniedziałek, 9 maja 2016

Wagabunda spragniony stałości

Wędrowne się stało moje życie w ostatnim czasie. Dość, że wspomnę, iż w ostatnim miesiącu dwa razy byłam w Gdańsku (a mieszkam w Krakowie). Niemało się też w tym czasie działo. Np. trzy ostatnie dni to jeden wielki ciąg uroczystości: w piątek pogrzeb ś.p. Abpa Tadeusza Gocłowskiego, a w niedzielę Procesja na Skałkę i 800-lecie istnienia opactwa benedyktynek w Staniątkach.
Nie ukrywam, że to wszystko robiło na mnie wielkie wrażenie. Pomijając nawet treść wydarzeń, w których uczesniczyłam, to ja zwyczajnie wrażliwa jestem na takie rzeczy, jak piękno oliwskiej katedry czy staniąteckiego kościoła, na "Lacrimosę" Mozarta i inne dźwięki. Nawet na widok kompani honorowej i huk salw nie jestem obojętna, nie wspominając już o bogactwie znaków liturgii, z których każdy nie tylko dotyka zmysłów, ale odnosi nas także do piękna niewyobrażalnego.
Jednak ilość i natłok wrażeń zmęczyły mnie. Dlaczego? - myślałam. Przecież to wszystko piękne, pobożne i podnoszące ducha. Zrozumiałam, gdy siedziałam wieczorem w cudnym kościółku opactwa w Staniątkach, gdzie Ks. Bp G. Ryś głosił kazanie na 800-lecie istnienia opactwa. "Stabilitas!". Wszystko inne jest formą - mówił - i jako taka jest zmienna. Ale jest coś co jest stałe, coś trwa. Tak. To obecność Jezusa pośród nas. Wierna, niezmienna, miłująca. To z tej wierności rodzi się nasza stałość.
Oczywiście, było to nawiązanie do Reguły św. Benedykta i do trwającej od ośmiu wieków obecności mniszek benedyktyńskich. Ale i dla mnie było cenną wskazówką. Bo człowiek (mnich tym bardziej) potrzebuje niezmiennego punktu odniesienia, stałości. Tym mocniej, im bardziej zmienne i jednorazowe jest wszystko wokół nas. Nawet bardzo piękne, ale przemijające wydarzenia mogą zmęczyć duszę. Na szczęście jest Jezus.
On był i jest, i będzie.
Był w oliwskiej katedrze i na Skałce, w Staniątkach i jest w mojej kaplicy. Więcej nawet. Jest w moim życiu.
Jest także w Twoim życiu, Drogi Przyjacielu.
Uchwyćmy się więc Jego, pośród fal życia (tych zimnych jak morze Białe i tych całkiem przyjemnych, karaibskich) i trwajmy w Nim.

"Wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was" J 15, 4

środa, 4 maja 2016

Gwar u pusteliników

No i się skończyło. Pocieszam się, że w niebie weekend majowy będzie trwał i trwał ;-)
Wczoraj spędziłam z moimi Siostrami piękne chwile u Kamedułów na Srebrnej Górze.
Niezwykła to sprawa: kilkunastu facetów, którzy robią wszystko, żeby ukryć się przed światem, ściąga do siebie pół Krakowa. Wokół klasztoru istne oblężenie!
Pewnie, że jest w tym jakaś przekora i ciekawość. Nie można wejść na co dzień? No to koniecznie trzeba tam być w dni otwartej furty (jest takich dni w roku 12).
Ale jest też niesamowita, magnetyczna siła świadectwa. Srebrna Góra trwa niezmienna, wierna. Jak ostoja pośród zawirowań i mód świata. 
Znak Opatrzności Boga nad Krakowem.

O. Marek Szeliga przeor bielańskiej pustelni

P.S. A Kameduli nosili się tak, zanim modnym stał się styl "na drwala" :-)

poniedziałek, 2 maja 2016

z samego centrum majowego weekendu...

Jeśli w tych dniach odczytujesz ten tekst to źle.
Żadna tapeta z niesamowitymi krajobrazami nie jest warta tyle, co kawałek trawnika przed Twoim domem. Żadna konwersacja na społecznościówkach nie równa się ze spotkaniem ze znajomymi przy grillu.
Rusz się! Już bardziej zielono nie będzie :-)