piątek, 30 września 2016

Sztafeta wiary

Kochani!
Od jutra zaczynamy rekolekcje w Smolnicy k Gliwic. Chcę Was prosić w tych dniach o modlitwę za tę parafię i za mnie, żeby nasz Pan mógł swobodnie w nas i przez nas działać i przeprowadzać swoje zbawcze dzieło.
Kiedy myślę o tych rekolekcjach, rozumiem je jako mój malutki udział w wielkiej sztafecie wiary, która na tych terenach z większą lub mniejszą intensywnością trwa od wieków. Wszak ludzie modlili się tu i przyjmowali sakramenty przez wiele set lat. Niemym świadkiem tego jest, obecny w zbudowanym za gierkowskich czasów kościółku, piękny gotycki tryptyk. Nawet jeśli w dużej części jest on rekonstrukcją dawnego ołtarza w Smolnicy, to i tak robi ogromne wrażenie. Jak jakiś rajski ptak przeniesiony w naszą strefę klimatyczną.
Tak więc, nie będzie to pierwsza ewangelizacja. Lud tu pobożny. Od wieków.
Jednak z budowaniem Królestwa Bożego inaczej jest niż z budownictwem sakralnym. Nie wystarczy postawić kościół, a potem jedynie go konserwować. Świątynią Boga jest żywy człowiek - niezwykle cenny i kruchy materiał budowlany. Właściwie tylko zatwardziałe serce grzesznika jest przyrównane do kamienia. Ci, którzy są świątynią Boga przypominają raczej, jak mówi św. Paweł, gliniane naczynia. 
Glina najbardziej jest narażona na rozbicie, gdy stwardnieje. Dlatego ciągle na nowo potrzebujemy być "stwarzani", jak miękka glina w ręku Garncarza. Być formowanym nieustannie, bez pretensji do bycia już doskonałym, ukończonym dziełem - to nasz ideał.
Bo jesteśmy powołani do życia, a życie to rozwój, a rozwój to zmiany.
Dlatego każdego dnia uczestniczymy w budowaniu Królestwa Bożego, gdy poddajemy się powiewowi Ducha Świętego, który tchnie kędy chce.
W ten sposób wszystko jest zawsze nowe, zawsze świeże. Mimo wiekowej tradycji. Albo raczej dzięki niej.


środa, 28 września 2016

Bo zapalczywość to nie to samo co zapał...

(Łk 9, 51-56) Jan i Jakub rozgniewali się na dobre. Więcej nawet. Opanował ich "święty i słuszny" gniew. Któż by się, bowiem, nie pogniewał, gdy lekceważą i wypraszają Jezusa! (nawet sąd nie miałby wątpliwości, że jest to obraza uczuć religijnych). A ponieważ wtedy trudno było liczyć na sąd, Apostołowie wzięli sprawy w swoje ręce: postanowili zrzucić ogień na wioskę niewdzięcznych Samarytan!
Na szczęście, wcześniej spytali Jezusa, czy to dobry pomysł.
Na szczęście.
Bo my, nie zawsze pytamy Jezusa. Szczególnie wtedy, gdy jesteśmy przekonani, że "racja jest po naszej stronie". I lecą gromy...
Oni jednak spytali.
A Jezus zgromił..., ale ich. Tak, było Mu gorzko. Nawet podwójnie gorzko. Samarytanie go nie przyjęli. I było to smutne, bo pozbawiali się w ten sposób szansy na spotkanie, które mogło przemienić ich życia. I było Mu przykro, bo okazało się, że najbliżsi przyjaciele nie rozumieją Go. On przyszedł wydać się w ręce ludzi, a nie rzucić ich na kolana przemocą.

Kilkanaście miesięcy później...
(Dz 8, 14-17) Piotr i Jan (ten sam) idą do Samarii, bo Samarytanie przyjęli naukę Jezusa. Apostołowie idą modlić się i włożyć na nich ręce, by udzielić im daru Ducha Świętego... 
Dzieje Apostolskie o tym nie piszą, ale sądzę, że Jan modląc się, dziękował Panu, że wtedy nie pozwolił mu tego ognia na wioskę zrzucić. Co miałby dziś im powiedzieć? "Sorry, Panowie, wtedy wyszło jak wyszło, ale teraz, wiecie, może zaczniemy od początku..."? Czy Samaria w ogóle przyjęłaby Słowo Boże po takim doświadczeniu "pierwszej ewangelizacji"?

Bo Ogień Ducha Świętego to jedyny ogień, który chrześcijanin powinien chcieć zrzucić na głowę bliźniego.

poniedziałek, 26 września 2016

Moc modlitwy...

Edith Gassion (znana jako Edith Piaf) pierwsze lata życia spędziła w domu babci, a był to dom publiczny. Madame Gassion i "mamusie", jak Edith nazywała dziewczyny z burdelu, otoczyły ją czułością i troską. Gdy Edith z powodu zapalenia rogówki straciła wzrok, szukały pomocy we wszystkich dostępnych miejscach. Także u Boga.
Madame, która słyszała o jednej dziewczynce cudownie uzdrowionej z choroby oczu przez przyczynę s. Teresy od Dzieciątka Jezus, zamyka na jeden dzień dom publiczny i razem z dziewczętami udaje się na pielgrzymkę do Lisieux, by prosić o łaskę cudu.
Jednak uzdrowienie nie następuje. Madame nie ustaje jednak w modlitwach.
Hugues Vassal w swojej książce: "Edith i Teresa. Święta i grzesznica" tak zapisuje jedną z tych modlitw:
"Tereso, stracimy twarz, ty i ja! To, co zrobiłaś dla małej Reine, możesz równie dobrze zrobić dla Edith! I dla jej ojca... To dobry chłopiec i jutro są jego imieniny! Wiem, że jesteś być może zmęczona robieniem wszędzie tylu cudów. Wiem, że mój dom nie jest uznawany za "godny szacunku", ale modli się w nim do Pana tak samo jak gdzie indziej. I daje się w nim miłość biednym ludziom, którzy jej potrzebują. Zgoda, każmy sobie płacić, to nie przez miłosierdzie, chociaż niekiedy....! To nie jest łatwy zawód..."
I oto następnego dnia - 25 sierpnia we wspomnienie św. Ludwika około 19 do salonu pomiędzy gości (gdzie nie wolno było jej przychodzić) wkracza mała Edith. Jedna z dziewczyn krzyczy: "Ona widzi! Święta Teresa nas wysłuchała". Wszyscy, łącznie z klientami są pod wielkim wrażeniem i uwielbiają Boga.
Wtedy Madame Gassion zarządza: "Jutro dom będzie zamknięty!" (oczywiście tylko na jeden dzień), a gdy klienci protestują gromi ich: "Jak to? Bando niedowiarków! Tereska dokonała cudu, a wy nie chcielibyście, żebyśmy pojechała jej podziękować?"
I znowu cała grupa udaje się do Lisieux...
To wydarzyło się naprawdę...
Czy trzeba komentarza?


sobota, 24 września 2016

Moc Jezusa

Ojciec na Górze Tabor powiedział: "Słuchajcie Go", więc nadstawiam ucha. A dzisiaj Jezus mówi: "Weź sobie te słowa do uszu", czyli nie pozwól, żeby one przeleciały obok ciebie. Będzie coś ważnego!

"Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi".

No, nie! Takie rzeczy i to zaraz po spektakularnym wyrzuceniu złego ducha, gdy wszyscy osłupieli wprost z zachwytu dla mocy Bożej! Jest moc, jest entuzjazm, jest uwielbienie! A tu zamiast dorzucić do tego pieca coś, co podtrzymałoby ten duchowy haj (tak postąpilibyśmy na spotkaniu modlitewnym, prawda?), Jezus przekuwa w uczniach balon euforii i daje im to słowo.

Trudne słowo i, jeśli jesteśmy szczerzy wobec samych siebie, musimy przyznać, że z całego serca pragniemy, żeby ono nie zabrzmiało. Chcemy zatkać na nie uszy, tak jak to zrobili apostołowie, którzy nie rozumieli i nie chcieli pytać. Opór wobec prawdy.

Opór wobec tego, co narusza wyobrażenia, spodziewania, nasze scenariusze. Chcemy Jezus silnego cudami, objawiającego moc i dlatego opieramy się przed przyjęciem czegoś jeszcze więcej: przed przyjęciem wszechmocy Jego miłości objawionej w wydaniu się.
Ta miłość w oczach świata jest słabością. Bezbronny Jezus wydaje się w ręce ludzi, bo dać siebie to coś więcej niż dać coś. W ręce tych "złych ludzi". 
A kim oni są?
To wszyscy ci, którzy nie są zdolni usłyszeć Słowa Bożego i wybierają własne, nie Boże drogi. Czyli to my jesteśmy. My, uczniowie Jezusa, którzy opornie otwieramy uszy na Słowo Boga. Właśnie w nasze ręce wydaje się Jezus.

I to jest Dobra Nowina.

poniedziałek, 19 września 2016

Jasno o świetle

Łk 8, 16-18
"Jeśli ktoś zapalił lampę", ona świeci.
Jeśli lampa nie świeci, to znaczy, że nie udało się jej zapalić.

"Uważajcie więc, jak słuchacie".

To my jesteśmy tą lampą. Jeśli Jezus rozpalił w nas światło wiary i łaski, to nie da się tego ukryć.
Nie jest to nasze światło. My jedynie jesteśmy naczyniem. Ale efekt robi wrażenie: "wszyscy, którzy wchodzą", widzą światło.

Jeśli nie widać, to mamy problem. 

I jest to problem, który trapi nas mocno, o ile, oczywiście, jesteśmy na tyle wewnętrznie uczciwi, by się z nim skonfrontować. Świadomość, że niejednokrotnie raczej dymimy (robimy zadymę?), niż świecimy, często gasi w nas nadzieję, że dorośniemy do zadania przed jakim stawia nas Pan. 
Owszem, raz po raz próbujemy "zaświecić" bliźnim dobrymi uczynkami prosto w oczy. Ale szybko przekonujemy się, że prędzej ich oślepiamy niż oświecamy, bo właśnie tyle potrafimy sami z siebie.

Jednak rozwiązanie istnieje i jest blisko nas. "Nie jest w niebiosach, by można było powiedzieć: Któż dla nas wstąpi do nieba i przyniesie je nam. I nie jest za morzem, aby można było powiedzieć: Któż dla nas uda się za morze i przyniesie je nam" (Pwt 30, 12-13). Jezus podaje nam je w Ewangelii św. Łukasza, we wcześniejszej perykopie:  Łk 8, 5-15. 

Przypowieść o siewcy, bo o niej mowa, precyzyjnie diagnozuje przyczynę "nieświecenia", czy, używając terminologii agrarnej - "braku plonów". Jest nią pozorne, płytkie słuchanie Słowa, które nie może zaowocować. 

Lekarstwem zatem jest słuchanie "sercem szlachetnym i dobrym" i "zatrzymanie" Słowa. Bo to Ono ma moc nas rozpalić i przemienić. Jest bowiem Słowem Boga.

Bo jeśli uda się Jezusowi rozpalić lampę, to ona po prostu świeci...
Niech się tak stanie. Amen.


sobota, 17 września 2016

Naszych biją, czyli jak łatwo uwolnić demony...

Powstrzymywałam się od pisania na ten temat, ale stało się... Po kolejnym doniesieniu o Polaku zaatakowanym tylko za to, że rozmawiał po polsku w brytyjskim Telford, wstawiam tekst, który napisałam kilka dni temu:

Słucham kolejnych doniesień o pobiciu Polaków na Wyspach. Słucham i dziwię się naiwnie. Gdzie angielska flegma? Gdzie dżentelmeni w cylindrach? Gdzie Shakespeare i Blake, Dickens i Wilde? Gdzie się podziała ta cała nasza europejska cywilizacja, skoro tak łatwo napuścić nas jednych przeciw drugim?
Tak po prostu z kijem na człowieka jak w epoce kamienia łupanego, za to, że nie z naszego plemienia?
Nie jest to, oczywiście, domena jednego narodu czy klanu. Podobne historie dzieją się tu i tam, bo łatwo, niestety, jest przebudzić demony, które spokojnych sąsiadów przemieniają w zbójców.

Tutsi i Hutu, Serbowie i Chorwaci, rzeź wołyńska i eksterminacja Ormian, totalitaryzmy XX wieku i rewolucje...

Hola, hola!-  powie ktoś. Gdzie tam porównywać kilka napadów z ludobójstwem? Oczywiście, skala nie ta (chociaż, czy śmierć jednego człowieka jest "mniej" zabójstwem niż tysięcy ludzi?), ale jednak mechanizm całkiem identyczny.

Od zawsze strategia wyszukiwania wspólnego wroga i rozbudzania wrogości do kogokolwiek dla osiągnięcia swoich krótkowzrocznych celów przypominała zabawę zapałkami w prochowni.
Kto wiatr sieje, ten zbiera burzę. A burza, jak to burza już tak łatwo woli siejącego się nie podda. Ci którzy wskazując wroga, rzucają pierwszy kamień, łatwo mogą sprowokować lawinę, nad którą nie mogą zapanować.
Tym bardziej, że w tej Europie zagłusza się zatyka cichy głos Jezusa, który sprawia, ze kamienie wypadają z rąk.. 

środa, 14 września 2016

Chwalebna szubienica

I coby tu dzisiaj zaśpiewać w czasie Eucharystii?
Coś wielkopostnego o krzyżu? Niby pasuje, ale wyjdzie jakoś smutno, a nie o to chodzi...
Jakąś pieśń chwały? Tak! Bo to dzień triumfu Krzyża! Patrzymy na Krzyż i cieszymy się zwycięstwem, jakie się na Nim dokonało. Chlubimy się Krzyżem! Umieszczamy Go w widocznych miejscach i nosimy na szyi.
Czy nas pogięło?!!!
Świętujemy wokół narzędzia tortur, służącym do wykonywania najokrutniejszego wyroku śmierci.
Czy to jest normalne?
Ludzie patrzą na nas i myślą: "Z nimi jest coś nie tak...". I nie dziwi mnie, to że oni się dziwią. Raczej dziwię się, że tak łatwo my przyzwyczailiśmy się do tego znaku i Krzyż nie napełnia nas świętym zadziwieniem...
Bo to naprawdę jest szubienica i nie od początku pierwsi chrześcijanie umieli przełamać w sobie naturalny opór wobec tego znaku. Oni widzieli egzekucje. Wyroki, męczarnie, śmierć. Trudno przedrzeć się przez tę makabrę z głębszym przesłaniem.
Ale paradoksalnie okrucieństwo i beznadzieja krzyża, przez kontrast wyostrza możliwość zobaczenia powodu naszego świętowania.
Tak, to właśnie w takich okolicznościach miłość zwyciężyła. Nawet w takich. Zatem miłość jest silniejsza.
Jezus zszedł w głąb ludzkiej tragedii, w ból, nienawiść, przemoc, umieranie.
I przezwyciężył ich tyranię. Już teraz nie śmierć ma ostatnie słowo do powiedzenia, ale On.
Chrześcijanie nie miłują cierpienia, nie chełpią się katuszami i nie gloryfikują bólu. My wywyższamy miłość i nadzieję, które objawiły się w tych masakrycznych okolicznościach.
To nie Bóg wymyślił sobie nienawiść i cierpienia. W Jego planach nie było śmierci i przemocy. Ale stało się. Wolny człowiek sięgnął po zło, a tym samym po jego skutki.
A Bóg wziął na siebie te skutki, których sami nie mieliśmy siły udźwignąć i przełamał ich jarzmo. Odtąd Krzyż jest znakiem nadziei.




wtorek, 13 września 2016

Przede wszystkim Jezus, głupcze!

Wczoraj napisałam tekst zaangażowany społecznie. Na gorący temat. Dość dobry tekst. I kiedy już go miałam wysłać, coś mniej powstrzymało przed kliknięciem ikonki "opublikuj". A dzisiaj zupełnie odeszła mnie chęć ruszanie tamtych spraw.
Owszem, to fajnie uczestniczyć w publicznej debacie, popłynąć na fali medialnie nośnego tematu, zaistnieć ze swoim oryginalnym? zdaniem..., ale czy to jest ten pokarm, którym chcę karmić innych?
Żeby było jasne, nie mam nic przeciwko szeroko rozumianej publicystyce, dyskusjom itd. To wszystko jest ważne i ktoś to musi robić. Co więcej, wiele osób robi to świetnie, więc po co tam jeszcze ja ze swoimi trzema groszami...?
To po prostu nie mój dział. Moim konikiem jest życie duchowe.
Oczywiście, sporo jest wokoło mnie spraw ważnych, interesujących, wciągających. Nie jestem kołkiem w płocie, obojętnym na to, co się dzieje. Jednak mam takie przekonanie, że te wszystkie sprawy nabierają właściwego smaku i ciężaru dopiero wtedy, gdy najpierw życie napełni się obecnością i łaską Jezusa.
Wiem, że to zabrzmiało to jak truizm, ale tak po prostu jest.
Tylko Jezus jest źródłem życia. Jest chlebem, który karmi. I nie jest to jedynie pobożna przenośnia. To fakt. Gdy szukamy tego czegoś, zwał to jak zwał: sensu życia, spełnienia, treści..., jednym słowem, tego sprawia, że życie jest soczyste i pełne, wtedy wszystko, co jest na tym świecie, jest jedynie okruchem, który jeszcze bardziej pobudza głód. Goniąc za tymi okruchami wciągamy się w okropny kołowrotek niezaspokojenia, w którym na zmianę pobudza nas nadzieja, że oto tuż przed nami... jest coś... co da spełnienie lub dopada nas zniechęcenie, bo albo nie dało się wymarzonego celu osiągnąć, albo, co gorsze! dało się go pochwycić i rozczarował.
I co, siostra, taka pesymistka i wróg radości życia?- powie ktoś (sama bym może tak zareagowała czytając u kogoś podobne słowa). Ale to dopiero jedna strona medalu. Ta brzydsza. Jest jednak na szczęście i ta druga. 
Gdy szukamy sensu życia (nie wszyscy mają odwagę go szukać, bo może zawczasu pogrzebali nadzieję, że on jednak istnieje) i zwracamy się do Jezusa, wtedy (takie jest moje osobiste doświadczenie) spotkanie z Nim jest jak zaczerpnięcie świeżego powietrza po wyjściu z dusznego pokoju (lub po wyjeździe z Krakowa :-). Wszystko nabiera barw.
Jezus mówi: "Ja jestem życiem". Nie - "jestem jedną z propozycji życia" czy "alternatywą  życiową". Jest życiem i poza Nim nie ma innego.
Gdy się Nim karmimy, Nim oddychamy, wtedy sprawy tego świata nabierają właściwego blasku. Bo nie chodzi o to, by się od nich ze wstrętem odwrócić, mówiąc: "Be!". Chodzi o to, by przykładać do nich właściwą miarę. Wtedy smakują i służą nam, bo takie jest ich przeznaczenie.
Gdy w kupnie samochodu, upatrujesz po prostu szansę, by posiadać środek transportu, to wizyta u dealera (o sprzedawcę samochodu chodzi, oczywiście :-), nie rozczaruje cię (no najwyżej zaboli ceną). Dostajesz co chcesz. Ale jeśli uwierzysz reklamom, że oto, gdy wsiądziesz do upragnionego auta, osiągniesz wyższy poziom szczęścia i życie stanie się kolorowe i zamiast jeździć do pracy, będziesz ciągle zwiedzał egzotyczne kraje, to euforia szybko przemieni się rozczarowanie. 
Bo życie staje się kolorowe z powodu miłości Boga, a nie posiadania samochodu czy.......... (wpisz wybrany przedmiot) lub ewentualnie osiągnięcia ............ (tu też możesz coś wpisać) czy wyjechania do ............ (jakieś propozycje... :-)

Tak więc, cieszmy się życiem, ale nie zapominajmy oddychać.
A tlenem jest obecność Jezusa.

piątek, 9 września 2016

Belki i drzazgi

Gdy wyciągniesz belkę ze swojego oka, przejrzysz - mówi do mnie Pan - Wtedy zobaczysz, że bliźni ma oczy. Delikatne źrenice, wrażliwe piękno, które łatwo zranić. I wtedy drzazga w oku brata zrodzi współczucie i chęć pomocy, a nie gniew.
Gdy usuniesz belkę ze swego oka, zobaczysz, że i ty masz oczy. Odrzucisz  twardość belki i pokochasz wrażliwość.


czwartek, 8 września 2016

Przeżyjmy to jeszcze raz!

Zebrało się mi dzisiaj na wspominanie ŚDM. A może nie tyle o wspominki chodzi, ile o to, że dopiero z biegiem czasu zaczyna do mnie docierać waga i treść tych wydarzeń, które pośród nas się dokonały. Gdy już ucichł wokół nich medialny jazgot (potrzebny, ale zbyt głośny, by usłyszeć bardziej subtelne dźwięki), przychodzi czas na wsłuchiwanie się w echo, w rezonans wywołany w duszy, w to coś, co po cichu rozchodzi się jak kręgi na wodzie, gdy kamień już wpadł w odmęty i już jest po wielkim "chlup!".
A kręgi, jak to kręgi zataczają się :-) coraz szerzej :-)

Dzisiaj chcę się z Wami podzielić jednym, małym obrazkiem z wcale nie centralnych wydarzeń ŚDM. 

Jako Siostry Duszy Chrystusowej opiekowałyśmy się namiotem eucharystycznym na Brzegach. Jednym z wielu. Daleko, daleko za wodą, za rzeką (dosłownie!), z dala od ołtarza, pośród traw stał sobie namiot, a w nim przez całą noc z soboty na niedzielę trwała adoracja Najśw. Sakramentu. Kiedy o północy przyjechałam tam do moich sióstr (to dość niesamowite jeździć samochodem po Campusie Misericordiae w czasie czuwania!), ludzie ze świeczuszkami w rękach klęczeli wokół Ukrytego w Hostii. Klęczeli w namiocie, obok niego, na trawie, a nawet na drodze poza sektorem. Na drodze trwała wędrówka ludów (spośród 2 mln ludzi zawsze ktoś akurat musi się przemieszczać, nie ma bata :-), a oni klęczeli. Powiedziałby ktoś, że to nie były idealne warunki do modlitwy. A tam była jakaś mistyczna cisza (chociaż wokoło gwar przechodzących). Centrum świata. Jezus znalazł sposób, by dotrzeć do każdego, nawet tego z sektora F. Nikt nie był pokrzywdzony, że daleko od Franciszka, że nie widział z bliska, że dłoni nie uścisnął. Bo tam, gdzie jest Jezus tam jest epicetrum tego wielkiego trzęsienia, które porusza ludzkie dusze łaską i miłosierdziem. 
Wiem też, z opowiadań moich sióstr, że ci ludzie tej nocy spowiadali się, a także przychodzili do sióstr, by pogadać o życiu, o śmierci.... Aż do świtu... 
Taka to była noc. 


A to taki zoom :-)

fot. s. Hiacynta Nowosad ZDCh

środa, 7 września 2016

A jednak się kręci...

Jakoś trudno mi zebrać myśli po wakacjach. I chyba nie tylko dlatego, że błoga, ciepła kanikuła wygładziła mi zwoje mózgowe jak prostownica do włosów. Jest w tym coś więcej. Coś jak smakowanie i celebracja życia, prostych czynności, spotkań, rozmów. Bez zbytniego mędrkowanie, analizowania i... (może to bardzo źle, a ja się jeszcze z tym publicznie obnoszę! :-o) bez refleksji czy próby zrozumienia. Czyste trwanie w nurcie czasu.
I jedno zdanie z "Obłoku niewiedzy" w mojej pustej głowie:

"Bóg nie prosi o pomoc, prosi o ciebie"

Szach, mat, religijna aktywisto! - pomyślałam sobie. Dość przekombinowanego życia, w którym wszystko trzeba ogarnąć, zrozumieć, pokierować, przewidzieć, wyciągnąć wnioski, zaplanować i wykonać. Jakby losy świata zależały ode tego, czy dam radę. Niedawno jedna mówiła, że da radę. I co? Wygląda na to, że scenariusze dla świata pisane są w innych pokojach niż gabinety polityków.

Więc zostawiam to, co "przerasta moje siły" (Ps 131) i pokornie biorę się do codziennej pracy, bez pretensji do bycia demiurgiem. Raczej małym trybikiem w maszynie świata. Całkiem małym, ale ważnym, bo jedynym takim. 

A Bóg? Bóg prosi, by być dla Niego. Jego nie kręcą idealne maszyny, doskonałe systemy i mądre teorie. On upodobał sobie relacje, przyjaźnie, spotkania. Taki niepraktyczny ten nasz Bóg jak na szefa firmy "Wszechświat". A jednak wszystko kręci się jak trzeba.

niedziela, 4 września 2016

Małe jest piękne

Za chwilkę wyruszam na Jasną Górkę. 
Tak, to nie literówka z tą "Górką". Jasna Górka jest koło Ślemienia (okolice Żywca z pięknymi widokami na Beskidy) i jest małym, miejscowym sanktuarium Matki Bożej. Właśnie dzisiaj ten wizerunek Madonny będzie koronowany.
Bo Maryja chce królować nie tylko w wielkich stolicach, ale i w naszych miasteczkach i wioskach, a nade wszystko w naszych duszach. W tym co swojskie i najbliższe. Jest regionalną patriotką (ale ponieważ mieszka w wielu regionach, jest także bardzo uniwersalna :-)) 
A nawet więcej. Uwielbia mieszkać u każdego z nas indywidualnie w domu. Nie przeszkadzają Jej okruchy na stole czy zabawki dziecka rozrzucone na podłodze. To akurat są Jej klimaty. 
Nawet, jeśli nasz dom jest nieco przybrudzony konfliktami, a z sufitu smętnie zwisa pajęczyna smutku, to tym bardziej Ona chce tu wejść. 
Maryja zna nie takie groty i jaskinie. A wraz z Nią zna je Jej Syn, bo się w czymś takim urodził. To są ich pałace.
Zatem zaprośmy Ich bez lęku. Posadźmy na takim taborecie jaki mamy i powiedzmy Im dzisiaj: Oto Wasze królestwo! Rządźcie sobie tu jak chcecie.


piątek, 2 września 2016

Rekolekcje weekendowe

Serdecznie zapraszam na rekolekcje, które poprowadzimy w Siedlcu k Krzeszowic w dniach 14-16 października.

Trwa Rok Miłosierdzia, dlatego rekolekcje będą o Panu, który darował nam 270 ton złota długu.

Więcej informacji i formularz zgłoszeń na stronie:
www.domrekolekcyjnysiedlec.pl

obraz Jezusa Promieniującego z kaplicy domu rekolekcyjnego w Siedlcu