poniedziałek, 18 listopada 2019

Bóg jest Ojcem!

Kochani, dzisiaj w naszym Zgromadzeniu obchodzimy Święto Boga Ojca. Co roku, w rocznicę cudownego ocalenia naszej Założycielki w czasie przeprawy przez granicę w czasie wojny polsko-bolszewickiej (18 listopada 1920), dziękujemy Bogu Ojcu za Jego opiekę, miłość, troskliwość i czułość.
W najbliższy czwartek 21 listopada zapraszam do naszej kaplicy w Krakowie-Prądniku Białym na konferencje dotyczącą właśnie tego tematu.
Co to znaczy mieć Boga za Ojca? Jak to zmienia nasze życie? Będzie o duchowym sieroctwie i czuciu się dziedzicem Królestwa. A przede wszystkim o tym, jak Paula Tajber "nauczyła się" ufać Bogu Ojcu. Zapraszam!
Jak zwykle o 19 będzie adoracja Najśw. Sakramentu, a potem o 19,30 - konferencja.

Wspominajcie dzieła Pana!



Z Pawłem i Gosią w kaplicy w Siedlcu. To właśnie tutaj 6 lat temu Paweł został cudownie uzdrowiony. Chwała Panu!

sobota, 16 listopada 2019

Między bezradnością a iluzją wszechmocy


Dzisiaj więcej się mówi o doświadczeniu mocy Boga. I dobrze. Chcemy, by Bóg działał w nas i wokół nas i by objawiał swoją potęgę. Pragniemy tego! Przecież wierzymy, że pomiędzy nami jest ten sam Jezus, który działał znaki i cuda. Wierzymy w Boga, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Co więcej, ufamy, że On nas kocha. Więc, czy nie należy się spodziewać, że On użyje swojej mocy dla naszego dobra?
Jednak zanim ktoś zacznie szukać po księgarniach poradnika w stylu „Jak otworzyć się na moc Boga w swoim życiu?”, musi zadać sobie pytanie, czego tak naprawdę pragnie. Bowiem w pragnieniu mocy może być ukryty haczyk nieprzyjaciela.
Od zawsze siła, która daje władzę deprawowała ludzkie dusze i zapewne będzie deprawować do końca świata. Pokusa, by móc więcej niż inni jest stara jak świat. Nawet tam, gdzie chodzi o sprawy najświętsze, nie jesteśmy wolni od jej sideł.
Kiedy pragniesz, by moc Boga objawiła się w twoim życiu, musisz mocno przylgnąć do samego Jezusa. Do OSOBY. Nie do tego, co On może lub co można dzięki Niemu otrzymać. Do Niego samego. Św. Paweł mówi, że najwyższą wartością dla niego jest poznanie Jezusa „zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach” (Flp 3, 10). Najważniejsze jest być z Jezusem, przy Nim, dla Niego, pośród chwały i mocy, ale także wtedy, gdy On jest wzgardzony, lekceważony i gdy nic się nie dzieje, gdy nie ma cudów, nie ma mocy, jest szaro i zwyczajnie.
Zresztą sam Bóg dba o to, byśmy  nie wpadli w sidła pokusy wszechmocy. Otóż drzwi do doświadczenia prawdziwej mocy Boga zazwyczaj są ciasne i wymagają tego, by zgiąć kark. Moc Boga zaczyna działać dokładnie tam, gdzie kończą się nasze możliwości. Właśnie to miejsce, ten czas, ta sytuacja, gdzie doświadczamy granic naszej siły i władzy jest uprzywilejowaną przestrzenią objawienia się wszechmocy Boga. Doświadczenie bezradności, niemocy, wyczerpania wszystkich możliwości, może być początkiem rozpaczy, rezygnacji, upadku, ale także punktem zwrotnym w otwarciu się na doświadczenie mocy Boga. Wtedy człowiek WIE, że to nie jego moc, ale Kogoś ponad nim. I to chroni nas przed pychą i nadmuchiwaniem swojego ego.
Podam dwa przykłady. Jeden z Biblii, drugi z życia.
(J 6) Jezus rozmnożył chleb. Apostołowie rozdawali ten chleb. Cud dokonywał się poprzez ich ręce. Jak łatwo uwierzyć, że samemu się jest wyjątkowym i kimś ponad ten tłum głodomorów wokoło… Zanim jednak cud się dokonał, Jezus prowadzi z Apostołami dziwny dialog. Pyta Filipa: „Skąd kupimy chleba?” Ewangelista dopowiada, „mówił to, wystawiając go na próbę”. Bo przecież wiedział, co zamierza zrobić. Więc po co to pytanie? Filip musi się przez nie skonfrontować z faktami. A te są takie: Nie starczy! Choćby nie wiem, co, nie da się tych ludzi nakarmić! Apostołowie muszą doświadczyć granic sowich możliwości, dotknąć swojej bezradności. Mają pięć chlebków i dwie rybki. To wszystko, na co ich stać!
Doświadczenie bezradności jest bolesne. Ale jest szansą.
Zresztą Jezus znając ludzką naturę, także po dokonaniu cudu, chroni uczniów przed popadnięciem w triumfalizm. Sam ucieka na górę przed tłumem, a Apostołów wsadza do łódki, by płynęli na drugi brzeg. Wiosłują. Doświadczają znowu własnych ograniczeń. Jest ciemno, wiatr przeciwny, są sami, zdani na własne siły.
I znowu zwrot akcji: Jezus przychodzi do nich po jeziorze i sprawia, że łódka znajduje się cudowne przy brzegu! I tak dalej, i tak dalej. Ludzka słabość i moc Boża, splecione razem.
I żeby nie było tylko o wydarzeniach sprzed dwóch tysięcy lat, historia sprzed 6 lat. Paweł był pacjentem ośrodka Monaru. Po latach brania heroiny, wyszedł z nałogu, ale okazało się, że jego wątroba jest tak zniszczona, że nie ma po ludzku sposoby, by go leczyć. Guz wątroby uniemożliwia leczenie HCV, a HCV jest przeszkodą do przeszczepu wątroby. Przyjechał na rekolekcje do Siedlca z kolegą i szefową Monaru. Było tam wiele osób, o lepszej przeszłości, większych możliwościach, ale właśnie całkowita bezradność przyciągnęła moc Boga. Paweł został całkowicie uzdrowiony w ciągu jednej chwili. Dzisiaj pracuje, ożenił się, remontuje dom i chce zdać maturę, żeby w przyszłości pomagać innym uzależnionym. Jest zwykłym, niepozornym facetem. A ja czekam na ciąg dalszy i jestem pewna, że zobaczę jeszcze większe działa Boże w jego życiu.
P.S. Tekst publikuję, więc będzie można to moje przekonanie zweryfikować po latach!

sobota, 9 listopada 2019

Prawo do bicza ze sznurka

Zawsze sporo było naśladowców gorliwości Jezusa w Jego oczyszczaniu świątyni. Któż z nas nie próbował, chociaż raz, chwycić za jakiś sznurek i przywalić nim, piętnując postawy, zachowania czy, nie daj Boże, ludzi ze swojej wspólnoty, parafii lub, ogólniej, Kościoła. Niektórzy uczynili z tego niemalże swoją profesję i zajmują się piętnowaniem na pełny etat.
Niby teoretycznie wiemy, że ludzka natura już taka jest, że najbardziej drażnią nas w innych nasze własne wady. Ale w praktyce wolimy myśleć, że jesteśmy narzędziami Bożego gniewu i chłoszczemy z przekonaniem i z poczuciem wykonywania zbożnego dzieła.
Jak zatem odróżnić jedno od drugiego? Co sprawia, że upominanie, oczyszczanie, korygowanie, a nawet oburzenie wobec jakiś spraw w Kościele jest święte?
Żydzi wobec postępowania Jezusa, pytają Go: "Jakim znakiem wykażesz się, skoro to czynisz", jakby pytali o certyfikat uprawniający do używania bicza ze sznurków. A Jezus nie wykręca się, mówiąc, że po prostu tak Mu się podoba, albo, że czuł w sobie taką potrzebę. Pokazuje ten certyfikat, wskazując na świątynię swojego ciała i mówiąc, że ma moc ją odbudować.
Trzy dni czy trzy lata, nieważne. Może nawet trzydzieści lat. Jeśli chcesz mieć udział w oczyszczającej misji Jezusa naprawdę, musisz wykazać się zaangażowaniem w odbudowę świątyni swojej własnej duszy.
Chodzi mi o to wszystko, co robimy wewnątrz siebie, gdy nikt nie widzi. Nasze myśli, pragnienia, potrzeby. Wszystkie te sprawy, które Ewargiusz z Pontu nazywał logosmoi: łakomstwo, ambicje, smuteczki, nieumiarkowanie, lenistwo itd. Jeśli w tej przestrzeni toczysz autentyczną bitwę, by wszystko co w tobie jest, poddać pod działanie Ducha Świętego, jeśli w uczciwości aż do bólu, stajesz przed Bogiem z własną niedoskonałością, to Duch napełnia i odbudowuje świątynię tej duszy.
Wtedy, gdy przyjdzie ci do głowy, by chwycić bicz ze sznurka, będziesz wiedzieć, czy kieruje tobą miłość do Kościoła, czyli tych konkretnych ludzi, (bo Kościół to nie abstrakcyjny byt, tylko Bóg i ludzie razem), czy też po prostu frustracja i złość. Jeśli to drugie, bicz sam wypadnie ci z ręki, jak kamień na dźwięk słów Jezusa.
Bo rzeczy Boże dokonują się w świetle Jego słowa.



poniedziałek, 14 października 2019

"W duszy Jezusa uzdrowienie naszych dusz"

Kochani, wracamy z konferencjami czwartkowymi!
Już w najbliższy czwartek 17 października zapraszam do naszej kaplicy na Prądniku Białym w Krakowie na konferencje o uzdrowieniu wewnętrznym.
Jak zwykle o 19 czas adoracji Jezusa w Najśw. Sakramencie,. Potem konferencja o 19.30 i modlitwa o uzdrowienie wewnętrzne.
Jezus stał się człowiekiem i przyjął ludzkie ciało i duszę, by uzdrowić, zbawić i uszczęśliwić nasze dusze!
Zapraszamy!

P.S. A tak przy okazji, może by tak coś znowu popisać w tym pustawym miejscu blogowym, po którym hulają teraz jedynie boty? Co Wy na to?

czwartek, 9 maja 2019

Zwykły dzień z życia chrześcijanina

Dwa obrazki z życia zwykłych chrześcijan:
Filip budzi się rano i słyszy w głowie taki głos: "Wstań, idź na południe, na drogę, która wiedzie z Jerozolimy do Gazy. Jest pusta".
Filip nie idzie do lekarza, martwiąc się o stan swoich nerwów. Nie przeżywa nawet niepokoju, że zdarzyło się w jego życiu coś nadzwyczajnego. Po prostu wstaje i idzie. (Dz 8, 26-27)
Obrazek drugi:
W Damaszku mieszkał pewien człowiek. Miał na imię Ananiasz. Pewnego dnia Pan przemówił do niego: "Wstań i idź na ulicę, która nazywa się Prosta i odszukaj Szawła w domu Judy.
Ananiasz przeżywa opory, z powodu tego nadzwyczajnego wezwania. Ale nie dlatego, że ma ono charakter nadprzyrodzonego objawienia, tylko dlatego, że Bóg posyła go do człowieka niebezpiecznego. Ananiasz, jakby to była rzecz najbardziej zwyczajna dyskutuje z Bogiem w swoim widzeniu na temat sensu takiej wyprawy, a potem przekonany przez Boga, wstaje i idzie. (Dz 9, 10-17).
Ananiasz jest zwykłym szeregowym chrześcijaninem. Nie jest Apostołem, czy nawet diakonem jak Filip. Poza tą sceną nigdzie więcej nie jest wspomniany w Piśmie św.

Bądź jak Ananiasz.

środa, 1 maja 2019

Wieczna jak trawa

To naprawdę ostatni dzwonek na otrząśnięcie się z marazmu i zimowego uśpienia. Naprawdę nie ma na co czekać. 
Przemawiają za tym dwa potężne argumenty:
Wielkanoc i trawa.

Argument pierwszy: Wielkanoc
Kiedy Jezus dyskretnie opuścił ciemności grobu, zmienił bieg życia. Już ono nie zmierza od narodzin do śmierci. Zmierza do życia w obfitości.
Świadomość zmierzania do śmierci ciążyła nad wszystkim: nad każdym nowym pomysłem i projektem (zdążę?); nad planowaniem przyszłości i rozważaniem doświadczeń przeszłości (tyle zmarnowanych chwil, a jest ich coraz mniej!). Ciążyła już nad kolebką, a jej złowrogi cień przesuwał się nad głowami za każdym razem, gdy pojawiało się jakiekolwiek zagrożenie dla życia. Nieunikniony koniec!
Ale ten ponury cień został usunięty.
Smutek żałoby jest ciągle bolesny, ale nadzieja, że skoro Jeden wrócił z cmentarza, to i następni kiedyś to zrobią, zmienia optykę.

Argument drugi: trawa
Zaczęła się wiosna i trawa ekspansywnie zdobywa coraz to nowe tereny, nawet między chodnikowymi płytami i kostkami. Niepokonana.
A przecież nie tak dawno wyglądała na martwą i okowy zimna nie dawały nadziei na nowe życie. Pamiętacie, że jeszcze kilka dni temu przyroda wydawała się nieśmiałą dziewczynką z zapałkami, bezbronnie wystawioną na łaskę okrutnego chłodu. A teraz proszę! Pyszni się bogactwem zieleni i kwiatów. 
Bo trawa, jak mówi Autor Dezyderaty, jest jak miłość, wieczna. Nic jej nie pokona.

Dlatego jest czas, by na nowo uwierzyć w miłość i nie podchodzić do niej cynicznie, bo to własnie ona przeprowadza nas przez doliny rozczarowania i oschłości. Czas chłodu już minął. 
Winter isn't coming but spring!



P.S. W wielkanocnym prezencie tekst Dezyderaty, jakże zawsze aktualny.

Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech, i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy.

O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie bądź na dobrej stopie ze wszystkimi.
Wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie, wysłuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych, oni też mają swoja opowieść.
Unikaj głośnych i napastliwych - są udręką ducha.
Porównując się z innymi możesz stać się próżny i zgorzkniały, bowiem zawsze znajdziesz lepszych i gorszych od siebie.

Niech twoje osiągnięcia zarówno jak plany będą dla Ciebie źródłem radości.
Wykonaj swą pracę z sercem - jakakolwiek byłaby skromna, ją jedynie posiadasz
w zmiennych kolejach losu.
Bądź ostrożny w interesach, na świecie bowiem pełno oszustwa.
Niech Ci to jednak nie zasłoni prawdziwej cnoty; wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów
i wszędzie życie pełne jest heroizmu.

Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia.
Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa.
Przyjmij spokojnie co Ci lata doradzają z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości.

Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu.
Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.
Obok zdrowej dyscypliny bądź dla siebie łagodny.
Jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa i gwiazdy, masz prawo być tutaj.
I czy to jest dla ciebie jasne, czy nie - wszechświat bez wątpienia jest na dobrej drodze.

Tak więc żyj w zgodzie z Bogiem, czymkolwiek On ci się wydaje,
czymkolwiek się trudzisz i jakiekolwiek są twoje pragnienia, w zgiełkliwym pomieszaniu życia zachowaj spokój ze swą duszą.
Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach jest to piękny świat.
Bądź pogodny. Dąż do szczęścia.

niedziela, 28 kwietnia 2019

Dobra Nowina dla tych, którym się w życiu nie poszczęściło....

Żeby zostać uzdrowionym, trzeba najpierw być chorym. Żeby zostać pocieszonym, trzeba najpierw wylać wiele gorzkich łez. Żeby powrócić do życia, trzeba doświadczyć śmierci. Żeby wiedzieć, czym jest całkiem bezwarunkowa miłość Ojca, która przygarnia, trzeba poczuć najpierw ból sieroctwa.
I podobnie, nie da się doświadczyć miłosierdzia, jeśli nie czujesz się grzesznikiem.
Nasze braki, głody, nieszczęścia i błędy mają ukrytą w sobie drogocenną perłę, której blask objawia się, gdy oświetli ją Boża Obecność.
Wystarczy przyjść do Boga i odsłonić przed Nim swe rany, tak jak Jezus odsłonił Swoje przed zdumionymi Apostołami w Wieczerniku.
Prawda Ewangelii wywraca do góry nogami mądrość tego świata, który dzieli ludzi na bogatych, zdrowych i sławnych oraz tych, którym się w życiu nie poszczęściło. Ci pierwsi mają być w świetle reflektorów i na ustach świata, a ci drudzy pozostawać w cieniu wstydliwie skrywanej biedy.
Ale Bóg nie zgadza się na taki porządek świata.
Dlatego Światło przyszło na świat.
Niezauważone przez oślepionych reflektorami, ale tak bardzo upragnione przez mieszkańców cienistej krainy śmierci. 
Przyszło.
I okazało się, że rzeczy nie są tak oczywiste i jednoznaczne.
Przecież bogaci, wykształceni, piękni i szeroko uśmiechnięci do kamer nie pokazują nam swojego prawdziwego wnętrza, ale wersję oficjalną. Czyż nie temu służy cały PR? Pod maską zwycięzcy nieraz kryje się jęczący w bólu samotności człowiek. Zbyt wiele energii w wizerunek, kosztem tego, co wewnątrz - 
Duszy. 
Naszego prawdziwego Domu.
Zatem zajrzyjmy dzisiaj w to, tak rzadko uczęszczane miejsce.
Co tam słychać w środku?
Nie wszystko jest takie jak z telewizora? I dobrze.
Każdy z nas doświadcza jakiegoś braku, niespełnienia, potrzeby...
I wbrew pozorom, to jest nasza szansa, a nie przekleństwo.
To ten brak, przywołuje Tego, który może i chce dać nam pełnię.
"Głębia przyzywa głębię" Ps 42, 8
Głębia mojej słabości, przyzywa głębię Bożego Miłosierdzia.


Niedziela Miłosierdzia

Polecam serdecznie mały wywiad dla Gościa na Niedzielę Miłosierdzia:
https://www.gosc.pl/doc/5506523.Jezus-krwawi

wtorek, 5 marca 2019

"W Jego ranach"

Zapraszam do lektury, a raczej modlitwy treściami zawartymi w mojej nowej książce "W Jego ranach". Są to rozważania Męki Jezusa, które wprowadzają nas na drogę wewnętrznego uzdrowienia. Jezus cierpiał, byśmy znaleźli w Jego ranach uzdrowienie naszych dusz. Niech zatem Jego Męka nie będzie daremną. Amen.


wtorek, 12 lutego 2019

konferencja czwartkowa

Zapraszam serdecznie 14 lutego na moją konferencję, która odbędzie się w kaplicy Sióstr Duszy Chrystusowej w Krakowie- Prądniku Białym (ul. M. Tajber 1).
O czym będzie? Cóż, 14 lutego musi być o miłości, ale miłość nie jedno ma imię, więc trochę niespodzianka i kot w worku :-)
Startujemy o 19.30. Jak zwykle pół godziny przed będzie adoracja.
Do zobaczenia :-)

sobota, 2 lutego 2019

Życie konsekrowane


2 lutego obchodzimy Dzień Życia Konsekrowanego. W roku 1997 ustanowił go Jan Paweł II, by zwrócić uwagę całego Kościoła na tę jego część, którą sam nazywał „sercem Kościoła”.
Serce chociaż jest ukryte, dostarcza krew i życie do wszystkich części ciała. Tak samo klasztory są ukrytymi miejscami, gdzie w wymiarze duchowym, przez modlitwę odżywiany jest cały Kościół. M. Paula Tajber, która założyła Zgromadzenia Sióstr Duszy Chrystusowej do którego należę, używała innego, równie sugestywnego, chociaż bardz
iej nowoczesnego porównania. Pisała, że życie zakonne jest jak elektrownia w mieście, która przez modlitwę i ciągłą łączność z Bogiem dostarcza światu duchowej energii. Jest w tym wiele prawdy. Jednak w Kościele – Mistycznym Ciele Jezusa, wszyscy jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Kapłani i świeccy potrzebują modlitwy i posługi zakonników i sióstr zakonnych, a osoby konsekrowane potrzebują wsparcia ze strony reszty Kościoła, szczególnie wtedy, gdy świat, w którym żyjemy, kwestionuje sens i celowość powołania zakonnego.
W Mistycznym Ciele Jezusa wszyscy jesteśmy równi. Jesteśmy ukochanymi synami i córkami Boga. Każdy z nas jednak, tak jak to się dzieje w ciele, pełni inną funkcję, przez którą pomaga innym.
Zadaniem życia konsekrowanego jest przede wszystkim dawanie świadectwa o Bogu. Bycie znakiem. Często znakiem zapytania, gdy ludzie spotykając zakonnika czy siostrę zakonną zaczynają sobie zadawać pytanie: „Dlatego on/ona tak żyje?”. Jest to znak prorocki, przypominający o pierwszeństwie Boga i Królestwa Bożego przed wszystkimi sprawami tego świata.
Oczywiście, wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy jesteśmy w drodze do świętości, dlatego także osoby konsekrowane dojrzewają do swojej misji, czasem popełniając błędy i niewierności. Bo wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami w drodze do nieba. Dlatego musimy się wzajemnie wspierać i pomagać sobie w tej drodze.
Zatem w tym dniu w imieniu wszystkich osób zakonnych, szczególnie Sióstr Duszy Chrystusowej, dziękuję za okazywaną życzliwość i za życzenia, które dzisiaj tak licznie otrzymujemy. Święto minie, ale dobroć i życzliwość trwają. Bóg zapłać J

Siostry Duszy Chrystusowej pozdrawiają :-)

niedziela, 13 stycznia 2019

Mission (im)possible

Syn Boży przyszedł jako człowiek na ziemię z konkretną misją. Przyszedł zbawić ludzi. My, jako Jego Ciało - Kościół, uczestniczymy w tej misji. Czyli w czym? Niby wiemy, co to jest zbawienie, ale to słowo nie jest używane w innym kontekście niż tylko religijny, zatem nie kojarzy się nam z niczym konkretnym, egzystencjalnym. Stąd wiele osób nie reaguje zbyt entuzjastycznie na to, że "mogą być zbawieni". Sami chrześcijanie też nie zawsze czują się zbawieni, bo nie bardzo wiedzą, co to zmienia w ich życiu. A przecież jest to jak wygrana w totka, połączona z cudownym ocaleniem z katastrofy lotniczej i narodzinami oczekiwanego dziecka! :-)
Spróbujmy zatem wgryźć się głąb tego doświadczenia, szukając klucza w wydarzeniu otwierającym misję Jezusa - w momencie Jego chrztu w Jordanie.
Jezus zanurza się w wodach Jordanu. Zanurza się w naszej ludzkiej egzystencji, ze wszystkimi jej aspektami, także ze złem, grzechem, krzywdą i rodzącą się z niej chęcią zemsty, z przemocą, ze wszystkim. I słyszy Głos Ojca: "Ty jesteś mój Syn umiłowany. W tobie mam upodobanie".  Jezus, jako człowiek, czuje się kochanym synem Boga. 
Jego misją jest to, by inni ludzie mogli tez doświadczyć tej przemieniającej wszystko miłości.
Pamiętacie Syrofenicjankę i jej dialog z Jezusem o dzieciach i psach? (por. Mk 7, 25-30). Zasadniczo mamy właśnie taką alternatywę: albo czuć się dzieckiem albo psem walczącym pod stołem o resztki.
Wilcze odruchy są nieuniknione, jeśli ludzie nie czują się kochani i bezpieczni. Nic nie pomogą wskazanie moralne, groźby, prośby. Jeśli nie jesteś kochany, to musisz walczyć o przetrwanie, czasem skamleć, czasem warknąć, czasem zamerdać ogonem, bo akurat to się opłaca. Nawet, jeśli raz na czas trafi się większy ochłap i poczucie sytości, nie ma pewności na przyszłość. Lęk rodzi agresję, zazdrość i skąpstwo. I tak to się kręci w tym "ludzkim"świecie, gdzie, jak ktoś powiedział "homo homini lupus est".
Ale to nie jest jedyny sposób egzystowania (bo trudno to określić życiem).
Jezus przyszedł, by przekonać nas, że jesteśmy ukochanym synami i córkami Boga. Poczucie, że jest Ktoś kto o ciebie dba, słucha twoich potrzeb, rozumie cię, akceptuje, wspiera, afirmuje, zachwyca się tobą.... sprawia, że zaciśnięte szczęki rozluźniają się w pogodnym uśmiechu. Zaczynasz słyszeć, że masz bijące serce, zamiast tylko pulsujących stresem guli na szyi. Nawet w cierpieniu możesz płakać, bo jest ktoś kto pociesza i wspiera.
Brzmi jak bajka? Nie dziwię się, bo to rzeczywiście wejście do innego świata, gdzie wchodzi się nie przez drzwi od szafy, ale wąską bramę Chrztu.
Problem polega na tym, że jesteśmy kochani, ale tego nie przeżywamy, bo wilcze zwyczaje tkwią w nas głęboko. Kiedyś Marcin Jakimowicz zapytał mnie: "Czemu wątpimy w miłość Boga i ciągle chcemy upewnień, przecież mój syn nie przychodzi do mnie ciągle, by się upewnić, że go kocham. On to wie". "Bo nigdy nie  doświadczył sieroctwa" - odpowiedziałam odruchowo. A później przyszła refleksja: my wszyscy nosimy w sobie ślad tego sieroctwa, bo urodziliśmy się poza rajem.
Jak długo musi się człowiek upewniać u Boga, że jest kochany? Nie wiem. Wiem natomiast, że kiedy przeważy w nim spokojna pewność bycia przygarniętym, jakość życia zmienia się znacząco. Nawet, jeśli chwilami wraca lęk i sieroce odruchy (szczególnie w spotkaniu z wilkami), to ma do kogo uciec i odzyskać równowagę.
I jeszcze to wiem, że syn/córka Boga, czując się bogatym i sytym, staje się hojnym w dawaniu innym poczucia wartości i godności. Afirmuje, wspiera, akceptuje, przygarnia...
Uczestniczy w misji Jezusa po prostu...


P.S. O byciu owcą lub wilkiem można poczytać też tu:


niedziela, 6 stycznia 2019

To się już nie odzobaczy...

Boże Narodzenie, a  potem Epifania. To ma sens. Wydarzenie i objawienie. Fakt i jego percepcja. To własnie tak działa w naszym życiu. Pomiędzy prawdą, a jej przyjęciem przez nas jest przestrzeń. Czasem przekroczona z szybkością dźwięku, gdy dociera do nas słowo; czasem trwa to całe lat, gdy musimy dojrzeć do przyjęcie jakiejś prawdy.
Syn Boży stał się człowiekiem. To fakt, prawda, wydarzenie.
Jednak, by ta prawda przemieniła nasze życie, musi zostać objawiona, potrzebuje zajaśnieć przed nami, dotrzeć, rozbłysnąć.
"To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce - bo życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim świadczymy i głosimy wam życie wieczne, które było w Ojcu, a nam zostało objawione" 1 J 1,1-2

Dobra Nowina zaczyna działać w naszym życiu dopiero wtedy, gdy ją ujrzymy, dotkniemy, posmakujemy, doświadczymy. Gdy się nam objawi.
Bo wtedy, to co się zobaczyło już się nie odzobaczy. Nie da się zaprzeczyć, ani wyprzeć. Po prostu staje się częścią naszego życia. 

Niech się tak stanie z prawdą o Wcieleniu Syna Bożego. On naprawdę przyszedł jako człowiek.

piątek, 4 stycznia 2019

Pochwała przyjaźni

Witajcie w Nowym Roku! 
Początek roku to dobry okazja do nowego otwarcia. Wielu robi postanowienia noworoczne, zatem ja też. Jedno z nich właśnie realizuję, jak możecie zobaczyć na załączonym obrazku, czyli wracam do pisania :-) Tak, wiem, te postanowienia często mają życie krótkie jak muszka owocówka, ale i tak warto.
Początek roku jest też pretekstem do uporządkowania różnych spraw, ich hierarchii w naszym życiu. Na co dzień, rzeczy pilne wypychają rzeczy ważne, więc teraz, gdy nieco świątecznie zwolniliśmy tempo, warto poprzeglądać pozostawione w kącie skarby, by przywrócić im właściwe miejsce.
Znacie ten przykład ze słojem, do którego trzeba włożyć najpierw kamienie, potem żwir, piasek, a na końcu wlać piwo. Jeśli chodzi o płyn, zostawmy sobie tu pewną dowolność, ale istota rzeczy się nie zmienia: Gdy najpierw zajmiemy się rzeczami istotnymi (kamienie), to potem żwir naszej pracy, obowiązków, trosk o rzeczy doczesne i piasek spraw całkiem codziennych, jeszcze się zmieści. Także i piwo, które wyobraża mile spędzony czas :-)
Jednak, jeśli zaczniemy od piasku (pomijamy w ogóle opcję z piwnym początkiem!),  kamienie zostaną na zewnątrz.
Co jest Twoim kamieniem? Bez którego można wegetować, ale nie da się żyć naprawdę? I gdzie on teraz jest? Czy w samym centrum Twojego życia? Poznasz to po tym, że ciężki kamień w samym środku serca daje świetne wyważenie. Mało co potrafi takiego człowieka wywrócić. To naprawdę gwarantuje stabilność życiową.
Dałam temu postowi tytuł" Pochwała przyjaźni", bo tak nazywa się mój kamień. Właśnie "przyjaźń". Może dlatego, że słowo "miłość"... nie wiadomo, co dzisiaj dla kogo znaczy. Przyjaźń jest byciem w relacji, wspieraniem, chceniem dobra dla drugiego i przyjmowaniem, bez zawłaszczenia. Przyjaźń z Bogiem, przyjaźń z poszczególnymi ludźmi. Ile się da, wychylenie się ku innym, bez tracenia własnej tożsamości. Wolność w dawaniu, wdzięczność w przyjmowaniu i... takie tam :-)
Podoba się Wam taki kamień? Mnie się podoba.