Dla skazańca dodatkową karą jest oczekiwanie. Siedzi i czeka aż się otworzą drzwi...
Wbrew pozorom, to doświadczenie nie jest obce tysiącom ludzi na świecie.
Nie, to nie jest tekst o karze śmierci.
To tekst o... zależności od ludzkiej opinii.
Zrobiłeś coś, powiedziałeś, zachowałeś się.
I teraz siedzisz i czekasz aż się otworzą drzwi... I ktoś wejdzie, powie, popatrzy, skrzywi się, albo, to najgorsze, nie wejdzie - zlekceważy.
W oczekiwaniu, oddech jest krótszy, zdolność skoncentrowania się na czymś innym znikoma, energia życiowa ograniczona tylko do jednego - do oczekiwania.
A tu trzeba jakoś funkcjonować, podejmować nastepne działania. A każde kolejne, skutkuje nowym oczekiwaniem na reakcję otoczenia.
Koszmar skazańca razy dziesięć.
Może pomyślisz, że to dotyczy nadwrażliwców. Być może. Jednak jestem pewna, że mnóstwo ludzi, nawet, jeśli sobie tego nie uświadamia, doświadcza tego skróconego oddechu i niezdolności do aktywności, z powodu ciągłego oczekiwania na cios - wyrok - opinię - reakcję.
Nie zawsze jest to bierne oczekiwanie. Czasem owocuje ono permanentną agresją wobec otoczenia. Po co czekać na wyrok, skoro można pierwszemu zadać cios.
Czasem, gdy oczekiwanie staje się nieznośne, przeradza się ono w żebranie o wyrok. Jakikolwiek: uniewinniający - gdy ktoś pochwali, dowartościuje, lub skazujący. Łatwiej jest znieść cios niż na niego czekać. Nieraz, chociaż jest to forma perwersji, skazaniec, prowokuje otoczenie do wydania wyroku skazującego, zniechęca do siebie, drażni. Jednym słowem, robi wszystko, by dostać feedback: "Jesteś zły, nie taki, niegodny, nie warty...". Takie zachowanie wydaje się samobójczym, a jednak ma swoją logikę.
Pochwała, uznanie, miłość, akceptacja jest tym czego pragnie skazaniec w sądzie ludzkich opinii. Pragnie tego, bo mu tego straaaaaaasznie brakuje. Bo nie myśli o sobie jako o kimś godnym, dobrym, wartościowym. I właśnie dlatego tak rozpaczliwie czeka na opinie innych. Ale opinia pozytywna, chociaż na chwilę koi bolesne pragnienie, nie zgadza się z tym przekonaniem, jakie on sam nosi o sobie. "Jak to dobry, kochany, mądry?! Ejże, chyba się ten ktoś pomylił! To nie może być prawda". I nieświadomie zaczyna prowokować tego, kto okazał mu uznanie do zmiany zdania.
To co? Jest to jedynie historia dla nadwrażliwców? A może każdy z nas może się w tym lustrze nieco przejrzeć?
Spróbujmy popatrzeć na życie modlitwy skazańca. W grupie, to wszystko jakoś jeszcze idzie. Ale kiedy skazaniec staje do modlitwy osobistej, sprawy się bardzo komplikują. Bóg często każe czekać na odpowiedź. Te chwile ciszy, są dla skazańca męką. To nie jest błogie trwanie w Bożej miłości! To trauma oczekiwania na cios! Równie trudne są chwile, kiedy Bóg intensywnie okazuje swoją miłość i bliskość. Nawet, jeśli na chwilę, skazaniec pozwoli się obłaskawić i zacznie czerpać radość z doświadczenia Bożej bliskości i życzliwości, czerwone światełko w jego głowie zapali się bardzo szybko: "To zbyt piękne, by było prawdziwe!". I po zabawie.
No i? Jest to li tylko historia dla nielicznych?
Jeśli jest ona tylko dla nielicznych osób, to zapewne zainteresowanie następnym tekstem, o tym, jak wyjść z tego pokoju skazańców, będzie mizerne... Może w ogóle nie warto pisać...?
Ok, trochę drażnię się z Wami. Dawno nic nie publikowałam, więc próbuję obudzić Was, Drodzy Czytelnicy, z letargu :-))))).
Tekst, oczywiście, napiszę. nie będę się mądrzyć psychologicznie, ale oprę się o własne doświadczenie drogi ku wolności. Bo my wszyscy jesteśmy na drodze od bycia niewolnikami-skazańcami do bycia wolnymi synami i córkami Boga.
Dzisiaj zostańmy na etapie uświadamiania sobie jak mocno jeszcze rządzi nami strach przed opinią i bolesne znamię już wytatuowanych na nas krzywdzących opinii.
Jeśli uważasz, że ten tekst może komuś posłużyć na drodze uwolnienia, prześlij dalej, polub, upublicznij... Niech służy.