Tak się złożyło, że w ostatnich dniach musiałam się spotkać z ludźmi zamaskowanymi. To od czwartku jest standard, ale ci byli zamaskowani totalnie. Kombinezony, gogle, przyłbice, rękawice i ochrona na buty. No i maseczki, oczywiście. Właściwie mało było widać człowieka spoza tego sprzętu. A jednak widoczne było człowieczeństwo. Życzliwość, świadomość służby, mimo zmęczenia, personalne podejście do pacjenta, który przecież jest jednym z wielu.
Mnie było widać spoza maseczki więcej, więc starałam się, by moje człowieczeństwo też było trochę widoczne. Podziękowałam, życzyłam dużo siły i obiecałam modlitwę.
I taką refleksję miałam po tym spotkaniu.
Nawet, gdy zasłonięte są nasze twarze tak, że nie można uśmiechnąć się do drugiego. Nawet, gdy trzeba zachować dystans i nie można podać dłoni, czy poklepać kogoś po ramieniu. Nawet wtedy widać nasze człowieczeństwo.
Przypomniało mi się wtedy inne mocne wrażenie sprzed wielu lat.
Wróciła wtedy dopiero co z Afryki, a konkretniej z dzikiej dżungli we wschodnim Kamerunie. Pamiętam, że jechałam autobusem komunikacji miejskiej i... dziwiłam się. Nie tylko dlatego, że wszyscy byli biali (odzwyczaiłam się przez miesiąc), ale także z powodu dziwnego wrażenia, że wszyscy mają na twarzy... maski. Zero ekspresji na twarzach, zero spojrzeń, gestów, uśmiechów. Maski. Po niezwykle emocjonalnych Kameruńczykach, ludzie wokoło mnie wydali mi się tacy... bez twarzy. To trudne do wyrażenia uczucie, było bardzo mocne. Pamiętam je do dzisiaj.
I dzisiaj, gdy musimy nosić na twarzach maski, myślę o tamtym doświadczeniu.
W masce czy bez, ode mnie zależy czy widać moje człowieczeństwo.
Pozdrowienia dla służby zdrowia i wszystkich na pierwszej linii frontu.