piątek, 17 kwietnia 2020

Zamaskowane człowieczeństwo

Tak się złożyło, że w ostatnich dniach musiałam się spotkać z ludźmi zamaskowanymi. To od czwartku jest standard, ale ci byli zamaskowani totalnie. Kombinezony, gogle, przyłbice, rękawice i ochrona na buty. No i maseczki, oczywiście. Właściwie mało było widać człowieka spoza tego sprzętu. A jednak widoczne było człowieczeństwo. Życzliwość, świadomość służby, mimo zmęczenia, personalne podejście do pacjenta, który przecież jest jednym z wielu.
Mnie było widać spoza maseczki więcej, więc starałam się, by moje człowieczeństwo też było trochę widoczne. Podziękowałam, życzyłam dużo siły i obiecałam modlitwę.
I taką refleksję miałam po tym spotkaniu.
Nawet, gdy zasłonięte są nasze twarze tak, że nie można uśmiechnąć się do drugiego. Nawet, gdy trzeba zachować dystans i nie można podać dłoni, czy poklepać kogoś po ramieniu. Nawet wtedy widać nasze człowieczeństwo.
Przypomniało mi się wtedy inne mocne wrażenie sprzed wielu lat.
Wróciła wtedy dopiero co z Afryki, a konkretniej z dzikiej dżungli we wschodnim Kamerunie. Pamiętam, że jechałam autobusem komunikacji miejskiej i... dziwiłam się. Nie tylko dlatego, że wszyscy byli biali (odzwyczaiłam się przez miesiąc), ale także z powodu dziwnego wrażenia, że wszyscy mają na twarzy... maski. Zero ekspresji na twarzach, zero spojrzeń, gestów, uśmiechów. Maski. Po niezwykle emocjonalnych Kameruńczykach, ludzie wokoło mnie wydali mi się tacy... bez twarzy. To trudne do wyrażenia uczucie, było bardzo mocne. Pamiętam je do dzisiaj.
I dzisiaj, gdy musimy nosić na twarzach maski, myślę o tamtym doświadczeniu.

W masce czy bez, ode mnie zależy czy widać moje człowieczeństwo.


Pozdrowienia dla służby zdrowia i wszystkich na pierwszej linii frontu.

niedziela, 12 kwietnia 2020

Zwycięstwo bez cienia triumfalizmu

Jezus zmartwychwstał nie na oczach tłumów, ale dyskretnie, w mroku poprzedzającym brzask poranka. Nie ukazał się na dziedzińcu Świątyni, jedynie kilku swoim uczniom. Nawet nie poszedł do arcykapłana, chociaż każdy z nas pewnie by sobie życzył takiej sceny, w której Jezus, stojąc przed wystraszonym Kajfaszem, mówi: "Wygrałem!".
Nic z tych rzeczy.
Zwycięstwo dokonało się po cichu.
Jednak jego skutki dotarły aż do krańców świata.
Poprzez tych, którzy uwierzyli, odzyskali nadzieję i przestali się lękać.
Dlatego dzisiaj nie szukaj znaków na zewnątrz.
Pozwól Jezusowi wewnętrznie rozświetlić twoją duszę.
Przebywaj z Nim za zamkniętymi drzwiami, tak jak Apostołowie.
Skutki pojawią się z czasem.
Nieuniknione zwycięstwo.

Błogosławionych Świąt!


środa, 8 kwietnia 2020

Wojna pozycyjna

Sama dzisiaj patrzę na siebie z politowaniem. Co ja właściwie sobie myślałam dwa, trzy tygodnie temu? Że się sprężymy, posiedzimy w domu kilka dni, a potem wrócimy do naszych przyzwyczajeń i nadrobimy zaniedbane przyjemności....
Teraz już wiem, że, jeśli Bóg nie wkroczy do akcji w nadprzyrodzony sposób (może, nie musi. On wie lepiej), to zamiast blitzkrieg czeka nas długie siedzenie w okopach.
Zatem poza modlitwą o to, by jednak Bóg wkroczył, myślę jak wykorzystać tę wojnę pozycyjną. Bo, czym ona grozi, każdy wie. Pozbawieni tak wielu elementów składowych naszego życia, możemy sami rozlecieć się na kawałki, albo... odnaleźć prawdziwe centrum i życiodajne źródło.
Wygląda bowiem na to, że nie chodzi o jakąś duchową kosmetykę, o małe wyrzeczenie, o którym szybko zapomnimy w czasie świątecznym, ale autentyczną śmierć starego człowieka z jego samorealizacją, ambicjami i pychą. O śmierć i o nowe narodziny w wolności.
Właśnie to jest szansą ukrytą w naszym trudnym doświadczeniu. 
Czas.
Długi czas, którego nie da się już zabić rozrywką.
Kropla po kropli drążące nas myśli.
Lęk.
Świadomość, że możemy stracić bliskich lub sami zachorować.
To wszystko, może nas pogrążyć, albo... zaraz
Ależ tak, to ma pogrążyć i utopić, jednak nie nas, ale tego starego. Jeśli trzymamy się go kurczowo, pójdziemy na dno wraz z nim. Jeśli jednak puścimy tego obciążonego grzechem topielca, to wypłyniemy na powierzchnię wolni.
Czy nie to wydarzyło się w chwili naszego Chrztu?
Zanurzony (a właściwie utopiony) w wodzie został stary człowiek, a narodził się nowy. Chyba przyszedł czas, byśmy przeżyli nasz własny Chrzest.
W Wielką Sobotę będziemy odnawiać przyrzeczenia chrzcielne.
Nawet jeśli nie możemy skorzystać w innych sakramentów, to twój Chrzest działa w tobie.
To jest twoje miejsce spotkania z Bogiem. Twoje osobiste przymierze, w którym jesteście w nieustannej łączności.
Tylko musi do końca umrzeć stary buntownik, by kochany i posłuszny syn mógł znaleźć się w ramiona kochającego Ojca.

środa, 1 kwietnia 2020

Do przyjaciół tęskniących za Komunią

Kochani!
Właśnie wróciłam z Eucharystii. Nie mówię Wam o tym, by powiększać Wasze poczucie braku i tęsknotę za Sakramentami. Nie. Pisząc o tym, że (jeszcze?) mogę uczestniczyć we Mszy św. w naszej wewnętrznej kaplicy zakonnej, chcę Was zapewnić, że przyjmując Komunię św. pamiętam o każdym z Was i w duchu proszę Jezusa, by Jego łaska rozlała się na Was obficie. On jest nieskończenie hojny. 
I jest Bogiem. Mury są problemem tylko dla nas. Dla Niego - nie. Kiedy uczniowie siedzieli w zamkniętym pomieszczeniu, jak wielu z nas teraz, On przyszedł mimo drzwi zamkniętych! Dla Niego to nie jest żaden problem!
Dał nam siedem znaków - Sakramentów, które wskazują nam miejsce, gdzie możemy Go spotkać. Ale czy myślicie, że Nasz Kochany Przyjaciel, widząc, że nie możemy pójść do tych wyznaczonych miejsc spotkania, nie odnajdzie nas tam, gdzie jesteśmy?
Chociaż my, jako ludzie, potrzebujemy Znaku Spotkania - Sakramentu, to Bóg, który jest nieograniczony, może przyjść do nas poza wszelką formą. Bo jest Bogiem!
M. Paula Tajber - założycielka mojego Zgromadzenia, ogromnie podkreślała tę prawdę, że Jezus nieustannie żyje w swoim Kościele, w naszych duszach, bo jesteśmy Jego Mistycznym Ciałem.
Duchowa Komunia, czyli ta chwila, kiedy prosimy Jezusa, by przyszedł do nas pomimo braku znaku Chleba, jest tylko początkiem spotkania z Jezusem. 
Z naszej strony potrzeba wiary i pragnienia.
I to jest najistotniejsze.
Czy bowiem możemy przyjąć Jezusa w Sakramencie, czy nie, jeśli Go nie pragniemy i nie wierzymy, obecność Jezusa pozostanie bezowocna dla naszego życia.
Sakramenty, mówimy, działają, "same przez się", czyli, niezależnie od naszego nastawienia, Jezus jest obecny. Ale już to, czy On będzie mógł działać w nas, zależy od wiary, pragnienia i, co mocno podkreślała M. Paula, od świadomości.
Od świadomości, nie tylko w chwili Komunii św. (duchowej lub sakramentalnej), ale potem, w ciągu dnia.
Bo Jezus chce w sposób mistyczny działać w naszych duszach i chce także przejawiać się przez nas. Jesteśmy Jego Mistycznym Ciałem i On chce być "widzialny" w nas.
To jest realna, mistyczna obecność.
Jezus nie powiedział "spotkajcie się ze Mną przez pięć minut co niedzielę, albo nawet codziennie". On Powiedział "Trwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was".
Cały dzień. Całe życie.
Więc teraz, gdy jest nam ciężko. Gdy czujemy, że nie potrafimy udźwignąć rzeczywistości o własnych siłach, gdy ogrania nas lęk o przyszłość, przylgnijmy do Jezusa.
On jest obecny.
I wszechmocny.


P.S. Każdego dnia o 18.15 zapraszam do wspólnej adoracji i modlitwy Różańcem. Transmisja z naszej kaplicy na FB na stronie Żyj Jezusem.