Kilka wrażeń ze stolicy Kamerunu, z Yaounde.
Jestem tutaj po raz trzeci i początkowy szok poznawczy jest coraz mniejszy, ale miasto ciągle robi na mnie ogromne wrażenie. Przede wszystkim kontrastami. Ostentacyjne bogactwo, a raczej często nowobogactwo trącące totalnym bezguściem, miesza się ze skrajną biedą. Dzielnice rozlatujących się domków z byle czego to nawet nie są slamsy wokół wiekiego miasta. To norma, pośród której nagle pojawia się coś z pierwszego świata.
luksusowy hotel na Mont Febe. Nocleg w cenie za jaką Kameruńczyk na wiosce przeżyłby może i cały rok...
uliczka w jednej z dzielnic miasta
Jednym słowem jest tu tak, jak głosi napis na jednej z taksówek jeżdżących po mieście: Ici c'est Paris! :-)
Miasto. Hmmm.... to słowo ma tutaj inne znaczenie. Weźmy na przykład ruch uliczny. Kameruńczycy jeżdżą po ulicach wielką ilością złomu o nazwie samochód. Prym wiodą tu żółte taksówki, które są czasem tak poobijane, że naprawdę trzymają się kupy przy pomocy sznurka (po prawdzie w tych dniach nie mogłam zrobić zdjęcia takowej, bo z okazji jakiegoś świętowania kazali usunąć najgorsze wraki), A pomiędzy tym krążą motocykle i wypasione terenowe wozy. Zasada ruchu jest prosta: masz większy wóz, masz pierwszeństwo (przy czym nasza sytuacja jest niejasna, bo mamy duży samochód, ale jesteśmy białe!). Ulice są zasadniczo trzy lub czteropasmowe (tak, tak, wstydź się Krakowie pełny wąskich uliczek), to zależy od tego ile wozów zmieści się na grubość lakieru obok siebie. Kierowcy zatrzymują się gdzie chcą i jak chcą. Acha! W kilku miejscach widziałam światła, ale okazało się, że akurat lepiej było jechać na czerwonym! Jednym słowem Afryka.
Ale przejdźmy do spraw ważniejszych. Byliśmy w pierwszym kościele w Yaounde. Jest z roku 1906. Trwała w nim adoracja Najśw. Sakramentu. Tak samo w bazylice Matki Bożej Królowej Apostołów. Jezus jest pośród tego ludu.
Oczywiście, nie jest to najstarszy kościół w Kamerunie. Ewangelizacja kraju rozpoczęła się wcześniej na zachodzie kraju, tam gdzie na statkach mogli dotrzeć misjonarze. Tam, gdzie pracują nasze siostry, na wschodzie, chrześcijaństwo liczy sobie zaledwie ok. pięćdziesiąt lat. Jednak są rzeczy w których chrześcijanie kameruńscy mogą nas zawstydzić. Dwa obrazki: nierzadko na taksówkach można zobaczyć umieszczone na tylniej szybie wyznanie wiary: Jezus is Lord! (w Kamerunie są dwa języki w użyciu: angielski i francuski, no i, oczywiście mnogie narzecza ponad dwustu plemion) albo krzyż. I taka scenka: na targu, pośród przeciskających się setek kupujących, gość puszcza z głośników chrześcijańską muzykę. Niektórzy sprzedawcy mruczą sobie piosenkę pod nosem, niektórzy śpiewają głośno (to też fenomen Afryki - można sobie iść po ulicy i śpiewać! Wyobrażacie sobie coś takiego na ulicy Krakowa :-)). Ale wydaje się, że nie robi to na nikim większego wrażenie. Potem ten człowiek bierze mikrofon i pomiędzy stosami ryb i mięsa, po którym chodzą muchy (ach, urok afrykańskiego marche!), maniokiem, ananasami i bateriami, zaczyna ewangelizację. Ludzie klaszczą, odpowiadają na jego pytania, mocno reagują na jego słowa. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego w Polsce. W gdyby tak coś takiego na Placu Imbramowskim?
To jednie obrzeże marche, które przypomina labirynt. W głębi nie śmiałam robić zdjęć. Lepiej w takiej ciżbie nie drażnić ludzi.... :-)
P.S. Rozpisałam się, ale wrażeń moc, a jutro już będę głęboko w lasach na wschodzie, gdzie, kochani moi, nie ma internetu. Tak, tak, jest taka nieludzka ziemia... :-) no, może to nie jest stosowny żart. Niemniej, au revoir :-)