czwartek, 2 października 2014

Po prostu adoracja - c'est tout

   W każdy I czwartek miesiąca w naszej kaplicy w Krakowie- Prądniku Białym jest całodobowa adoracja Najśw. Sakramentu. Nic specjalnego. Tak jak to było od wieków w Kościele, klęczy się przed Białą Hostią umieszczoną w złotej monstrancji.
   Właśnie tam przed chwilą byłam. Nie. Nie wydarzyło się nic szczególnego. Po prostu spędziłam godzinę czasu nic nie robiąc. Mało wrażeń (jedynie kawałek chleba w ładnej ramce i kilka lampek oliwnych), jeszcze mniej odkrywczych myśli (żadnych objawień i wielkich natchnień), a jednak...
   Gdy myślę o mojej adoracji Najświętszego, to przychodzi mi do głowy obraz rozsypanych klocków, które stopniowo, jeden po drugim układają się w całość. To obraz mojego życia. Dlatego nie lubię chwili, gdy rozpoczynam adoracji. To tak jakby wejść na teren rumowska. Nie chodzi mi tu nawet o jakieś wielkie doły życiowe, gdy wszystko się rozlatuje. Raczej mam na myśli to coś, co robi z nami codzienne życie rozdarte na tysiące spraw, sprawek i sprawiątek, pomiędzy którymi uwijamy się, tracąc jakąś wewnętrzną integralność. I wtedy przychodzi czas na adorację. Nieraz od niej uciekam, bo ta świadomość wewnętrznego "poszarpania" nie należy do przyjemnych. Łatwiej dalej biegać nie myśląc i nie tęskniąc za jedością w sobie i z Panem.
  Ale czasem nie da się uciec. I wtedy się zaczyna. 
  W pustce, w ciszy i w łasce, klocek po klocku wraca na swoje miejsce. A może raczej kość po kości jak w dolinie, którą oglądał w wizji  Ezechiel. "Powstał szum i trzask" - mówi prorok - "kości jedna po drugiej zbliżały się do siebie". Brrr. nieprzyjemny obraz. Ale tak się zaczyna powrót do życia przez duże Ż. Bo my nie mamy prawdziwego życia sami z siebie. Tylko Ojciec  i Syn "ma życie w sobie" (por J 5, 26). My musimy ciągle, znowu i nieustannie wracać przed Najświętszy Sakrament, aby zaczerpnąć powietrza - ducha.

"Potem spoczęła na mnie ręka Pana, i wyprowadził mnie On w duchu na zewnątrz, i postawił mnie pośród doliny. Była ona pełna kości. I polecił mi, abym przeszedł dokoła nich, i oto było ich na obszarze doliny bardzo wiele. Były one zupełnie wyschłe. I rzekł do mnie: Synu człowieczy, czy kości te powrócą znowu do życia? Odpowiedziałem: Panie Boże, Ty to wiesz. Wtedy rzekł On do mnie: Prorokuj nad tymi kośćmi i mów do nich: Wyschłe kości, słuchajcie słowa Pana! Tak mówi Pan Bóg: Oto Ja wam daję ducha po to, abyście się stały żywe. Chcę was otoczyć ścięgnami i sprawić, byście obrosły ciałem, i przybrać was w skórę, i dać wam ducha po to, abyście ożyły i poznały, że Ja jestem Pan. I prorokowałem, jak mi było polecone, a gdym prorokował, oto powstał szum i trzask, i kości jedna po drugiej zbliżały się do siebie. I patrzyłem, a oto powróciły ścięgna i wyrosło ciało, a skóra pokryła je z wierzchu, ale jeszcze nie było w nich ducha. I powiedział On do mnie: Prorokuj do ducha, prorokuj, o synu człowieczy, i mów do ducha: Tak powiada Pan Bóg: Z czterech wiatrów przybądź, duchu, i powiej po tych pobitych, aby ożyli. Wtedy prorokowałem tak, jak mi nakazał, i duch wstąpił w nich, a ożyli i stanęli na nogach - wojsko bardzo, bardzo wielkie." Ez 37


2 komentarze:

  1. Potrzebne były mi te słowa, BARDZO. Właśnie od wakacji mam poczucie, że z niczym nie mogę zdążyć, ciągle myślę o tysiącu sprawach, nie mam czasu na codzienne czytanie Biblii, choć przez chwilę. A już nieraz przekonałam się, że jeśli Słowo Pana nie jest w centrum mojego życia wszystko się rozłazi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasami jest to tak potrzebne... dlatego lubię gdy mogę się wyrwać na rekolekcje, gdzie jest cisza spokój i można usiąść face to face na żywo, nie na sztuczno, po prostu... z całym rozwalonym życiem i zacząć układać od nowa, z Nim.
    Również dziękuje za słowo... jest mocne!

    OdpowiedzUsuń