Dziękuję za komentarze. Te świadectwa ludzkiego zaufania i wierności Boga są bardzo cenne. Pozwólcie, że skorzystam z fragmentu jednego z nich, by dotknąć kolejnego tematu związanego z nadzieją:
"Ja też często tracę nadzieję, ale wtedy staram się przypomnieć sobie sytuacje czy zdarzenia, kiedy miałam poczucie, że Jezus jest przy mnie, umacnia mnie. Przeszłam dużo trudnych chwil w życiu, kiedy miałam wrażenie, że to już koniec, nic się nie zmieni - wtedy mówiłam - Boże, rozwiąż tę sytuację, bo ja nic nie mogę zmienić. Zawsze przychodziła pomoc, choć czasami musiałam poczekać - najtrudniejsze było to czekanie."
Otóż to. W trwaniu w postawie nadziei pomocą może być pamięć, która mówi mi: "Do tej pory Bóg cię nie zawiódł, więc i dziś cię nie opuści". Wspomnienia chwil szczególnej bliskości Boga, Jego pomocy i łaski mogą nam dodać otuchy, gdy zaczyna nas ogarniać niepokój i niepewność. Warto te wspomnienia zachowywać i celebrować.
Tak właśnie czynili Izraelici na pustyni i czynią do dnia dzisiejszego. Gdy wokoło był jedynie piach i pustkowie, wspominali wydarzenie cudownego wyjścia z niewoli, by umocnić w sobie wiarę w Boże prowadzenie. Co roku w czasie świętowania Paschy najmłodszy uczestnik święta pyta głowę rodziny: "Dlaczego się wyróżnia wieczór niniejszy od wszystkich innych wieczorów?". I wszyscy słuchają opowieści o Bogu, który objawił się w ogniu i obłoku, by wyzwolić swój lud z mocy faraona.
To samo czyni Kościół podczas każdej liturgii. Bo wspominanie Bożego działania z przeszłości, rodzi wiarę i nadzieję, że Bóg objawi swoją moc i miłość także dzisiaj.
My także powinniśmy opowiadać sobie wydarzenia z naszej prywatnej historii zbawienia. Świętować ich rocznice, począwszy od wspomnienia własnego Chrztu, gdy po raz pierwszy zostaliśmy wyzwoleni, aż po ostatnią spowiedź, w której Jezus obmył nas z grzechów swoją Krwią.
Jednak pamięć często pracuje także na naszą niekorzyść. W chwilach doświadczeń, niepewności podsuwa nam wspomnienia, delikatnie mówiąc, mało krzepiące. Wyciąga ze swoich zakamarków nasze dawne traumy i porażki, odbierając nam nadzieją na lepsze zakończenie obecnego wydarzenia.
Co zrobić, by nasza pamięć nie stawała się cięższym z każdym rokiem balastem, workiem pełnym coraz bardziej gorzkich doświadczeń? Wszak nie brakuje nam przecież i bolesnych wspomnień.
I tu dochodzimy do istoty sprawy. Jeśli nasza nadzieja chrześcijańska ma naprawdę silną podstawę i warta jest, by na niej oprzeć swe życia, to wszystkie wydarzenia z naszej historii życia są ostatecznie dobre i rodzące nadzieję na przyszłość. Wszystkie. Piszę to z całą odpowiedzialnością i świadomością jak bolesne są one nieraz. Mówiąc "dobre" mam na myśli przekonanie, że Bóg, dopuszczając je w naszym życiu, potrafi z nich wyprowadzić dobro. Przekonanie, że one wszystkie mają sens.
Ale ten sens jest często ukryty przed naszymi oczyma. Narzuca się nam jedynie ból lub przyjemność poszczególnych wydarzeń. By je właściwie odczytać, potrzebujmy spojrzeć na nie w perspektywie Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa.
Nikt z nas nie ma doskonałej nadziei. Nasze wspomnienia ciągle noszą w sobie nieznośny, przytłaczający ciężar. Dlatego potrzebujemy uzdrowienia, które pozwoliłoby nam popatrzeć na naszą historię życia z innej, lepszej perspektywy. Ale to już temat na osobny tekst.
Otóż to. W trwaniu w postawie nadziei pomocą może być pamięć, która mówi mi: "Do tej pory Bóg cię nie zawiódł, więc i dziś cię nie opuści". Wspomnienia chwil szczególnej bliskości Boga, Jego pomocy i łaski mogą nam dodać otuchy, gdy zaczyna nas ogarniać niepokój i niepewność. Warto te wspomnienia zachowywać i celebrować.
Tak właśnie czynili Izraelici na pustyni i czynią do dnia dzisiejszego. Gdy wokoło był jedynie piach i pustkowie, wspominali wydarzenie cudownego wyjścia z niewoli, by umocnić w sobie wiarę w Boże prowadzenie. Co roku w czasie świętowania Paschy najmłodszy uczestnik święta pyta głowę rodziny: "Dlaczego się wyróżnia wieczór niniejszy od wszystkich innych wieczorów?". I wszyscy słuchają opowieści o Bogu, który objawił się w ogniu i obłoku, by wyzwolić swój lud z mocy faraona.
To samo czyni Kościół podczas każdej liturgii. Bo wspominanie Bożego działania z przeszłości, rodzi wiarę i nadzieję, że Bóg objawi swoją moc i miłość także dzisiaj.
My także powinniśmy opowiadać sobie wydarzenia z naszej prywatnej historii zbawienia. Świętować ich rocznice, począwszy od wspomnienia własnego Chrztu, gdy po raz pierwszy zostaliśmy wyzwoleni, aż po ostatnią spowiedź, w której Jezus obmył nas z grzechów swoją Krwią.
Jednak pamięć często pracuje także na naszą niekorzyść. W chwilach doświadczeń, niepewności podsuwa nam wspomnienia, delikatnie mówiąc, mało krzepiące. Wyciąga ze swoich zakamarków nasze dawne traumy i porażki, odbierając nam nadzieją na lepsze zakończenie obecnego wydarzenia.
Co zrobić, by nasza pamięć nie stawała się cięższym z każdym rokiem balastem, workiem pełnym coraz bardziej gorzkich doświadczeń? Wszak nie brakuje nam przecież i bolesnych wspomnień.
I tu dochodzimy do istoty sprawy. Jeśli nasza nadzieja chrześcijańska ma naprawdę silną podstawę i warta jest, by na niej oprzeć swe życia, to wszystkie wydarzenia z naszej historii życia są ostatecznie dobre i rodzące nadzieję na przyszłość. Wszystkie. Piszę to z całą odpowiedzialnością i świadomością jak bolesne są one nieraz. Mówiąc "dobre" mam na myśli przekonanie, że Bóg, dopuszczając je w naszym życiu, potrafi z nich wyprowadzić dobro. Przekonanie, że one wszystkie mają sens.
Ale ten sens jest często ukryty przed naszymi oczyma. Narzuca się nam jedynie ból lub przyjemność poszczególnych wydarzeń. By je właściwie odczytać, potrzebujmy spojrzeć na nie w perspektywie Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa.
Nikt z nas nie ma doskonałej nadziei. Nasze wspomnienia ciągle noszą w sobie nieznośny, przytłaczający ciężar. Dlatego potrzebujemy uzdrowienia, które pozwoliłoby nam popatrzeć na naszą historię życia z innej, lepszej perspektywy. Ale to już temat na osobny tekst.
Nadzieja.. 16 października 2011r. wracałam sobie jak zwykle popołudniu z pracy, w drodze z PKS do domu, przestałam wyraźnie widzieć, zakręciło mi się mocno w głowie, zjechał mi z ramienia plecak, kiedy chciałam go zarzucić okazało się że nie mogę podnieść ręki i ramienia, a nogą powlekam, oparłam się o drzwi galerii handlowej, słyszałam głosy wokół: coś się stało, dzwonić na pogotowie, jednak były one jakby poza mną.. myślałam że mdleje, kucnęlam, później wsiadłam w autobus miejski i podjechałam pod szpital. Wieczorem cała scierpnieta i obolała z prawej strony, jakbym naciągnęła sobie prawą stronę ciała- zapytałam się leżąc już w szpitalnym łóżku, czując się troche lepiej, co się stało, zatrułam się czy co?.. lekarz powiedział: miała Pani Udar mózgu. to było uderzenie którego do dziś nie jestem w stanie opisać (do tej pory byłam bardzo aktywna ruchowo osobą), nie dowierzałam, pytałam dalej: ok, mialam udar ale kiedy zacznę widziec niepodwojnie,i kiedy zaczne ruszac prawa strona ciala?.. pytalam... lekarz mowil: hmm do roku.. powinno się wyjaśnić.. mysłałam że to koszmar, chcialam się obudzic.. obudzilam sie rano, w 3osobowej sali, z prawej nie przytomna `80latka po udarze, z lewej `70latka bezwładna a nad moim łóżkiem wisiała jakaś młoda blondyna z przerażeniem a zarazem uśmiechem na twarzy- Pani Psycholog, "jak sie pani czuje Pani takaa.. mloda.."- pomyslalam bardzo niedobrze jak mi psychologa przysylaja,1szy odruch agresja pogonilam psycholog z sali, kiedy wyszla scisnelam mocno krzyz na szyi sprawna reka zaczelam plakac i sie modlic przez zal zlosc i blaganie: dlaczegoo??!! co teraz? Boze pomóz. po 3 mies. wrocila mi w miare sprawnosc i wzrok, po nastepnych 3mies. mialam 2 udar ( pół roku od pierwszego), od tamtej pory mialam jeszcze 2 ala udary ktore konczyly sie hospitalizacja, ktore lekarze uznali ze to juz nie mogly byc udary. Mialam zrobione mnostwo badan, przez te lata, do dzis lekarze nie sa w stanie wytlumaczyc co sie stalo, co mi jest brak diagnozy ostatecznej, poza innymi ktore nie tlumacza reszty. Co lekarz to patrza sie na mnie na jak na zjawisko: pani ma takie zmiany w mozgu, takie wyniki, ze nie powinna pani chodzic, mowic, kojarzyc - poprostu powinna pani byc:warzywem, to nie możliwe, medycznie nie wytlumaczlne, naukowo takze, zmiany sa potem ich nie ma, a one tak po prostu nie znikaja (tzn. blizny na mozgu) a neurolog prowadzaca patrzac sie na wielokrotnie co 2,3 miesiace powtarzane wyniki, mowi ze to poprostu CUD. ruszam sie, mowie, kojarze, skonczylam w tym czasie studia, pracuje, rozwijam sie zawodowo. czekam na diagnostyke w osrodku tzw. "Polskim Dr House" :) w Krakowie, nie czuje sie idealnie tzn. super jak z przed 1szego udaru, jednak wiem widze i slysze ze jestem chodzaca medyczna zagadka, niemozliwoscia.. Cały czas mialam nadzieje i wierzylam ze to nie koniec leżac sparalizowana na prawa czesc ciala wtedy w 2011r.. wiem jedno jak ma gorsze dni i trudnosci: wystarczy ze poruszam rekoma, nogami, wyjde rano do pracy- i PRZYPOMINAM sobie ze nie rzeczy niemozliwych, a pamiec o tym jest moim skarbem mimo iz czasem jest trudno , prosze o modlitwe,
OdpowiedzUsuńPani Gosiu, bardzo dziękuję za to świadectwo, dało mi ono dużo siły, by nie załamywać się, walczyć, wierzyć.
OdpowiedzUsuńMam takie wrażenie nie tylko mówię o sobie, ale rozmawiając też ze znajomymi... że właśnie myślimy "ok, tak miało być" to i tak mamy wewnętrzne pretensje o to co się stało nie planowaliśmy sobie tego tak... my jak ciągle mi powtarza wiele osób widzimy drogę tylko do zakrętu a Bóg widzi całą- stąd chyba powinniśmy czerpać nadzieję, że bez względu na wszystko trzeba przyjąć wszystko na klatę i z godnością.
OdpowiedzUsuńmam taki zły czas, gdzie nadzieja już trochę odeszła, a oddech łapię ostatkami sił ale jeszcze się nie poddałam, bo najgorszą rzeczą jest upaść i już nie próbować powstać.
a chyba tak na prawdę to wszystko wiążę się z uzdrowieniem ran z przeszłości... które pozostały zakopane gdzieś głęboko i nie chciałam ich poruszać, ale On wie lepiej i odkopuje różne rzeczy na wierzch, których ja nawet nie potrafię pojąć dlaczego i wolę nie próbować.
wszystkim walczącym ogromu mocy i sił +
Jak uzdrowić przeszłość, która nas rani?
OdpowiedzUsuńObiecuję modlitwę, Monika
OdpowiedzUsuń