środa, 15 października 2014

Balsam na rany

"Jak uzdrowić przeszłość, która nas rani?" - pyta ktoś w komentarzu.
Jest to problem, z którym boryka się wielu z nas (a może wszyscy?). Niektóre bowiem wspomnienia są jak niezagojone rany - ciągle krwawią i nie pozwalają cieszyć się życiem. Mija czas. Wydaje się, że jego upływ powinien zabliźnić wszystko zapomnieniem, a one tkwią w nas ciągle jak drzazga,  a czasem jak przytłaczająca do ziemi belka.
Dlaczego niektóre wydarzenia z przeszłości mają nad nami taką władzę? Czy chodzi jedynie o wielkość cierpienia, o jego natężenie? (o ile w ogóle można tu mówić o jakiś miarach).
Niekoniecznie. Są przecież takie bolesne chwile, które wraz z upływem dni i miesięcy przechodzą do przeszłości i nie naznaczają negtywnie przyszłości. Ból, żałoba, smutek chciaż trwają nieraz bardzo długo, z czasem przemijają, wyczerpują się  jak wylana do ostaniej kropli woda. Trzeba dać sobie czas na ich przeżycie: na żałobę po bliskiej osobie (dawniej nawet przez rok noszono ciemne ubranie lub inny znak żałoby, by każdy wiedział: "Dajcie mi czas. Gdy się wysmucę, wyżalę, wrócę do was na nowo"), na złość i żal, gdy się coś nie powiodło itd.
Więc co jest tą zatrutą drzazgą, która niszczy nasze "teraz"?
Jestem przekonana, że duża ilość tej trucizny, płynie z fałszywego przesłania, które zostało wsączone do naszego serca w kontekście  jakiegoś wydarzenia. Otóż, gdy przydarza nam się coś bolesnego, trudnego, smutnego, to właśnie wtedy, gdy czujemy się słabi i rozbici, jesteśmy atakowani przez złego ducha, który jak natrętna mucha przylatuje do świeżej rany, by ją zabrudzić. Czym? Brakiem  zaufania do Boga. Najpoważniejszym problemem, nie jest sama chwila zranienia, ale jej zainfekowanie podejrzeniem wobec Tego, który jest Miłością: "Widzisz, Bóg cię opuścił",  "Zawsze będzie tak źle, a wszystko skończy się tragicznie"...
Nie chcę przytaczać innych przykładów tej trucizny. Znamy ją aż nadto. Jest sączona do naszych uszu za każdym razrm, gdy jest nam ciężko. Chodzi o to, byśmy nie przybiegli do Boga z naszym bólem i cierpieniem i byśmy nie znaleźli ukojenia w Jego ramionach, ale ukryli się w krzakach i płakali w samotności. Odseparowani od Tego, który może nam pomóc. 
Ale nawet, jeśli w którymś momencie naszego życia udało się złemu duchowi zatruć nam życia, to dziś możemy zacząć to zmieniać. Dziś możemy przyjść do Boga, wypłakać się przy Nim, wyżalić, znaleźć pocieszenie i ukojenie.
O tym procesie będę jeszcze pisać, a dziś niech pozostanie w nas ta jedna myśl i obraz. Jezus przybity do krzyża ma zranione, otwarte Serce. Właśnie w tej Ranie jest nasze uzdrowienie.


"Serce spotka serce, rana spotka ranę
Choć nie czujesz, to właśnie tu jest Bóg"

Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej


2 komentarze:

  1. Tyle tylko, że wielu uważa w takiej sytuacji właśnie Boga, jako winnego nieszczęściu. Przecież jest wszechmocny, wszystko wie? Wie. To czemu nic nie zrobił, żeby zapobiec złu, które się wydarzyło? Ile trudu czasem trzeba, by wierzyć, by odkryć, że Bóg mnie wtedy nie opuścił, że był ze mną...

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasami wydaje mi się, że ciągle popełniam te same błędy, "pakuje się" (przepraszam za ten kolokwializm) w podobne sytuacje i relacje, które mnie ranią. Niby jestem ich świadoma, ale ta wiedza wydaje się bezowocna. Powielam ten sam schemat. Chyba to najbardziej jest dołujące.

    OdpowiedzUsuń