czwartek, 18 maja 2017

O przycinaniu i uprawie latorośli ciąg dalszy....

"A ja się nie dziwię takiej reakcji winnego krzewu. Ma wszelkie prawo myśleć, że jest niszczony i umiera. Naprawdę trzeba wielkiej, świętej wiary, żeby dać się obcinać" - napisał ktoś w komentarzach.

Cóż mogę rzec ad vocem? Jestem za, a nawet przeciw :-)
Patrząc na życie jakim jest, to też się nie dziwię. Znamy Boga-Ogrodnika często tylko ze słyszenia i nie ufamy Mu, więc kiedy bierze się do przycinania gałązek, to jest lęk. To subiektywne odczucie bierze się nie tylko z braku zaufania, ale także z ukształtowanej w nas potrzeby, żeby mieć kontrolę nad swoim życiem, a tu jesteśmy zależni. Niekomfortowa sytuacja.

Jednak w dużej mierze jest to kwestia percepcji. Myślę, że kilka spostrzeżeń pozwoli popatrzeć na tę sprawę z innej strony.
Po pierwsze, przycinanie to nie jedyna czynność ogrodnika. A ogrodnik to nie jedyny ewangeliczny obraz Boga. Popatrzmy szerzej. Ogrodnik dba o winorośl. Pasterz nie tylko strzyże owce, ale też je pasie, opiekuje się, opatruje zranione i broni (jak wiemy z Ewangelii Jana oddając życie). Chodzi zatem o proporcje. Bóg jest dobry i troskliwy. Jego troska wyraża się na różne sposoby. Kto doświadczył Jego opieki, ufa, że i wtedy, gdy zbliża się z nożycami do przycinania winorośli, nie ma złych planów.
A teraz zajmijmy się samym przycinaniem.
Bóg nazywa siebie także lekarzem. W tym przypadku można by Mu dodać specjalizację - chirurgia. A nawet bardziej szczegółowo - to chirurg onkolog.
Tak, bo to, co Bóg chce odciąć, to nowotwór.
Ja wiem, że boli tak samo, ale świadomość jest całkiem inna, kiedy myślę, że ktoś pozbawia mnie czegoś cennego, ukochanego jak ręka czy oko, a kiedy usuwa zagrażającą mi narośl, która wyniszcza mój organizm.
Kiedy oglądałam film dokumentalny o kobiecie, która miała na plecach ok. 70 kilogramową narośl. Uniemożliwiała jej normalne funkcjonowanie. Operacja trwała wiele godzin. Kilku lekarzy odcinało wielkiego guza. Po jego usunięciu potrzeba było wiele centymetrów skóry do przeszczepu. Po operacji kobieta jeszcze długo cierpiała zanim skóra się przyjęła. Czy miała do lekarzy pretensje? Dziękowała im ze łzami w oczach. To naturalne.
Ale gdyby wspomniana wyżej kobieta uważała tę narośl za część własnego ciała? Gdyba była przekonana, że tak właśnie jest lepiej. Z tą naroślą. Że tak wygląda "kompletny" człowiek, a bez tego będzie kaleką?
Tak czasem jest w życiu duchowym. Trzymamy się kurczowo tego, co wcale nam nie służy. Czasem jest to nawet grzech.
Bóg nie odbiera nam tego, co potrzebne do życia. Wprost przeciwnie, pomnaża w nas żywotność, uwalniając od tego co ją tłumi. Właśnie taki jest cel przycinania winnicy. 
Bóg jest dobrym ogrodnikiem i dba o latorośl. On nie jest autorem cierpienia. Cierpienie weszło na świat przez grzech i zawiść diabła. Bóg pośród tego nas prowadzi do pełni życia. 
Jeśli Mu zaufamy.



8 komentarzy:

  1. A co wyrośnie z takiej latorośli, która lubi zjeść krzyż z czekolady?! Serio, serio.

    OdpowiedzUsuń
  2. to nie do końca tak. Latorośl nie jest nowotworem ani nie jest chora. Jest zbędna, to wszystko. Jestem ogrodnikiem, mam w ogrodzie 4 krzewy winorośli. Przynajmniej 2 razy w roku trzeba je oczyścić, inaczej niewiele by urodziły. Winogron zawiązuje owoce na pędach jednorocznych (=latoroślach), ale nie na wszystkich, a jeśli, to najwyżej dwa-trzy grona na jednym pędzie. A rośnie jak głupi, co wcale jakości owoców nie sprzyja. Oczyszczanie polega na wycięciu wszystkich latorośli, które nie owocują, i obcięciu tych, co mają pąki kwiatowe, za ostatnim gronem. Ma to na celu poprawę jakości owoców (lepsze nasłonecznienie, bo liście nie zacieniają) i lepszą przewiewność, co ogranicza choroby grzybowe.

    W przeniesieniu na rzeczywistość duchową: Ogrodnik nie odcina tego, co chore, tylko tego, co zbędne. Krzew nie uważa, że to jest zbędne (im więcej liści, tym lepsza fotosynteza). Zaufanie Ogrodnikowi, że nie potrzebuję tego, co mi akurat odciął, mimo że wszystko we mnie krzyczy, że tego potrzebuję - i z pełną świadomością, że to nie było ani złe, ani chore samo w sobie - to właśnie jest wiara. Megawiara.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ten komentarz. Trochę celowo "przeskoczyłam" do innego obrazu Boga-Lekarza, bo chciałam, żeby obraz był pełniejszy. Biorę pod uwagę dosyć szerokie grono czytelników i chciałam pokazać "level 1". A tu, rzeczywiście, jesteśmy krok dalej. I, rzeczywiście, ten temat ominęłam. A jest ważny. Zgadzam się w pełni. Sama nieraz myślę o tym, że jako człowiek mam ograniczoną ilość energii, czasu, psychicznej "pojemności" i nie da się robić, przeżyć, odczuć wszystkiego. To jest już wybór pomiędzy dobrym a dobrym. Sama nie umiem dobrze wybrać. Ufam Bogu, który pewne drogi "zamyka - odcina". Tak to widzę. Jeszcze raz dziękuję za piękny komentarz. Pozdrawiam :-)

      Usuń
  3. Co prawda mamy wolną wolę, ale także jesteśmy poddani twardemu prawu natury. W tej perspektywie nasza wolność to tyle, co zrozumienie konieczności. Wolnością absolutną dysponuje tylko Naczelny Ogrodnik.../p.

    OdpowiedzUsuń
  4. Patrząc z perspektywy Naczelnego Ogrodnika, człowiek jest latoroślą eksperymentalną, może wybrać naprawdę, ale tylko po myśli Boga, czyli w zgodzie z Winnym Krzewem. Inaczej wpadnie w szpony Złego i będzie po nim. Nie powiem, żeby to była komfortowa sytuacja.../p.

    OdpowiedzUsuń
  5. 1. co to znaczy "/p."?

    2. zdefiniuj "wolność", to pogadamy.

    3. właśnie wymyślasz Naczelnego Ogrodnika, który nie istnieje. Bóg nie jest laborantem przeprowadzającym eksperyment i patrzącym z ciekawością, co mu wyjdzie, jak jeszcze trochę kwasu solnego doda. Różnica polega na tym, że prawdziwy Bóg Sam wszedł do próbówki. I siedzi w tej próbówce do tej pory. Nie jest laborantem ani eksperymentatorem, tylko uczestnikiem eksperymentu. I myślę, że to faktycznie nie jest komfortowa sytuacja. :P

    Ale. Możesz se wybrać, w jakiego Boga wierzysz (a w jakiego nie). Może to jest ta wolność?

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślę, że w kontekście owego "przycinania" kluczowe jest poczucie bycia kochanym. Bo jeśli tego nie ma, wszelki dyskomfort szybko staje się "przekleństwem". Myślenie w perspektywie daru jest pochodną tego "poczucia". Być może jest to "mega-wiara", którą nie jest udziałem każdego.../p.

    OdpowiedzUsuń
  7. Niedawno w Ewangelii były poruszane słowa dotyczace miłowania nieprzyjaciół. W jaki sposób reagujecie na takich "przyjaciół" Kościoła , którzy z uśmiechem na ustach mówią o zjedzeniu czekoladowego krzyża... albo noszenia skarpetek w kolorze tęczy czy jednorożca? Prowokacje niektórych osób są czymś obowiązkowym. Czemu mają służyć łatwo się domyśleć. Pytanie czy prowokator kiedyś sam się skompromituje czy wypadałoby jednak owemu dać lekcję pokory ( upomnieć jak siostrę czy brata). Co na ten temat myślicie? Siostry zdanie bardzo mnie interesuje. Szczęść Boże!

    OdpowiedzUsuń