środa, 10 maja 2017

Woda ze skały

Od niedawna uczę się nowej umiejętności. 
Może, z racji stażu mojego życia zakonnego (w przyszłym roku ćwierćwiecze ślubów zakonnych) powinnam ją nabyć już dawno, ale lepiej późno niż wcale.
Dawniej, gdy przyszło mi uczestniczyć we Mszy św. sprawowanej przez znudzonego (oczywiście, to czysto subiektywne odczucia) księdza, zżymałam się, gdy słuchałam kiepskiego kazania - denerwowałam się, a rzępolenie w kościele na organach w połączeniu z zawodzeniem sprawiało, że przewracały się mi wnętrzności. Oczywiście, dzisiaj nadal nie sprawia mi to  przyjemności, ale odkryłam, że tracę cenną szansę.
Wychodziłam z kościoła rozgoryczona i zła, czyli z niczym, a nawet na minusie. A przecież podczas tej niedbałej Eucharystii także na ołtarz przyszedł Jezus. Ani troszkę umniejszony czy zmieniony. Ten sam, żywy i prawdziwy.
Dlatego teraz zamiast bić głową w mur, staram się przyłożyć usta do skały, bo okazuje się, że z niej płynie woda żywa. I jest to cudowne działanie dobrego Boga, który pokornie przychodzi nie pytając o to jak Go traktujemy. Przecież i ja sama nieraz przyjmuje Go niedbale, bez gorliwości i wstrząsającej świadomości tego co się dzieje. A On przychodzi.
Więc zamiast wściekać się na to, na co i tak nie mam wpływu, lepiej skoncentrować uwagę na Jezusie, bo może On się czuje osamotniony i niezauważony...
A teraz didaskalia :-)
Powyższy tekst nie jest zachętą, żeby sobie odpuścić troskę o piękne sprawowanie liturgii. Jeśli mamy na to wpływ, zróbmy wszystko, co w ludzkich możliwościach, by Msza św. była najważniejszą godziną. I nie chodzi tu o teatralne gesty i ozdoby. To nie jest teatr. Piękna liturgia rodzi się z żywej wiary. A z tak sprawowanej liturgii wiara się pomnaża. Wtedy woda żywa płynie przeobficie.

4 komentarze:

  1. Przychodzi

    pod postacią, za zasłoną
    w ubóstwie rzeczy
    zawsze inną drogą
    ukryty w pokorze
    ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Siostro,
    Tu muszę się uderzyć w piersi i przyznać rację: piękna oprawa liturgii, muzyka, zaangażowanie kapłana, interesujące, przemyślane kazanie ( zamiast powielania frazesów) zniechęca mnie do udziału w Eucharystii w mojej własnej parafii...Wielu mieszkańców mojej parafii ma podobne odczucia. I tak zrodził się tzw "churching": w poszukiwaniu wspólnoty i charyzmatycznych duchownych wróciliśmy do miasta, w którym mieszkaliśmy przed przed przeprowadzką do aktualnej miejscowości. W każdą niedzielę, a czasem i w dzień powszedni chodzimy do kościoła w pobliżu miejsca naszej pracy, 18 km od domu...
    Nasz ks.proboszcz ogarnia parafię (ok.3 tysięcy mieszkańców) samodzielnie bodajże od 1972 roku... Przyzna siostra, ze można wpaść w lekką rutynę...
    Dlaczego nie chodzę do własnej parafii? Np w pierwszy piątek miesiąca nie zawsze mam okazję do uczestnictwa w wieczornej Mszy Św. po pracy w miejscu zamieszkania( bo Msza sprawowana jest akurat rano).Jeden kapłan na tak dużą parafię to zdecydowanie za mało. Podczas Mszy Św. pogrzebowej, w której brałam kiedyś udział, ksiądz przyszedł do konfesjonału niecałe 5 minut przed planowanym rozpoczęciem Mszy Św.Jak tu się w takich warunkach skupić i odbyć rzetelną, dobrą spowiedź?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli jest to wina, to ja także tak grzeszę. Jak mam wybór, idę tam, gdzie jedzenie podają na ładnych talerzach i czystych obrusach. ale jeśli nie mam wyboru, staram się najeść choćby i z miski psa :-) tak to widzę. Pozdrawiam :-)

      Usuń