wtorek, 9 czerwca 2015

Miłość bliźniego bez iluzji

Wczoraj było o nienawiści. I nie tylko w polityce i w internetach, ale ogólnie, w naszych, ludzkich zachowaniach. Dziś zatem popatrzmy od pozytywnej strony - od strony miłości bliźniego.
Mamy problem z tą miłością. Pomijam tu rzeczy oczywiste jak egoizm i rywalizacja. Chodzi mi o kłopoty na poziomie poznawczym. No bo czym owa miłość bliźniego jest? Jak jest zawartość tych dwóch słów? I czy nie jest przypadkiem tak, że stają się one puste właśnie dlatego, że mamy w tej kwestii nierealne wyobrażenia?

Gdy ludzie mówią o miłości bliźniego, często słyszę w tym tęsknotę za idealną wspólnotą Kościoła. Żeby było miło, rodzinnie, ciepło; żeby wszyscy mnie rozumieli i akceptowali. I to jest piękne pragnienie. Ono się kiedyś ziści. Jest na szczycie schodów. Tam, gdzie jest brama do Królestwa. Jednak siedzenie na dole schodów i marzenie o tym, co na górze to iluzja. Lepiej zająć się pierwszym schodkiem.
A ten nie polega na odczuwalnej jedności i przyjaźni ze wszystkimi (to ważne, żeby to zrozumieć i przyjąć. Zbyt wielu ludzi odchodzi ze wspólnot, tylko dlatego, że mieli idealne, wysokie oczekiwania, które rozpadły się w drobny mak w konfrontacji z rzeczywistością). Pierwszy poziom miłości to... nie szkodzić drugiemu. 
Św. Benedykt w swojej regule, podając "narzędzia dobrych uczynków", jako jeden z pierwszych wymienia: "nie zabijać". I wie o czym mówi, bo (nie jest to chwalebny epizod w życiu mniszym) w pierwszej wspólnocie, której przewodził, z powodu wysokich wymagań, jakie stawiał przed mnichami, chciano go otruć.
Pomyśli ktoś: "Bez przesady... u nas nikt nikogo nie truje" I dzięki Bogu, ale trzeba mieć świadomość, że domu nie buduje się od komina. A fundamentem miłości bliźniego jest zasada, że nawet jeśli kogoś nie lubię, to go nie skrzywdzę. Dopiero potem zaczyna się poziom budowania wzajemnego zaufania i pogłębiania więzi.
Rozczarowania na tej drodze są skutkiem odwrócenia porządku. Spotykają się ludzie we wspólnocie i chociaż nie znają się jeszcze zbyt dobrze, zaczynają, kierowani tęsknotą za bliskimi relacjami, zwierzać się i otwierać bardzo głęboko. To poziom, który odpowiada przyjaźni i to sprawdzonej w ogniu wielu doświadczeń. Jeśli zaczynamy od takiego poziomu bezbronności, narażamy się nie tylko na rozczarowanie, ale i na zranienia, wynikające z naszych ludzkich ograniczeń.
Oczywiście, nie chodzi o to, żeby całe życie zostać w skorupie ostrożności i podejrzliwości. Bo przecież wchodząc na pierwszy stopień, skuteczniej zbliżamy się do kolejnych. A tam, dzięki wspólnej modlitwie, rozmowom, byciu razem powoli kształtuje się wspólnota umocniona wzajemnym przebaczeniem i wyrozumiałością.
To jest, za łaską Bożą, możliwe. Ale po kolei.



3 komentarze: