Z własnego doświadczenie wiem, że bez wspólnoty uczeń Jezusa może przetrwać, ale trudno mu skutecznie działać.
Gdy zostajesz sam ze swoimi przekonaniami, z wiarą i z doświadczeniem Boga, to jesteś jak wędrowiec w obcej krainie. Masz swój świat w sobie, ale brakuje przestrzeni, w której mógłby się on wyrazić.
To sprzyja przyjęciu postawy obronnej, skulonej, wycofanej. Nawet, jeśli z czasem nie gaśniesz jak wyjęty z ogniska kawałek drewna, to tracisz zapał do dzielenia, bo boisz się, że raczej cię "zdmuchną" niż ty ich rozpalisz.
Oczywiście, Bóg może w cudowny sposób tak wzmocnić człowieka, że dokona wielkich dzieł w pojedynkę, ale zazwyczaj bywa właśnie tak.
Gdy jest koło ciebie ktoś, kto spotkał tego samego Boga (bo nie chodzi o metryczki chrzcielne, ale o podobne doświadczenie), to ten świat wiary zaczyna być obecny nie tylko w tobie, ale także pomiędzy wami. I staje się widoczny. Widzialny na zewnątrz.
Właśnie w tym miejscu zaczyna się ewangelizacja.
A pomyśl co się dzieje, gdy ta przestrzeń rozszerza się na kilka osób, na wspólnotę, na Kościół...
Królestwo Boże jest pośród nas.
Dlatego nie siedź sam. Poszukaj wokół siebie ludzi, którzy czują i wierzą podobnie. Jest ich całkiem sporo.
P.S.
Przy tej okazji dziękuję wszystkim moim nieznajomym znajomym z FB, którzy wrzucając tam różne, boże, dobre rzeczy budują moją wiarę i przekonują mnie, że wokół mnie w kraju i zagranicą jest naprawdę dużo chrześcijan.
Pozdrawiam Was serdecznie :-)
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńUważam podobnie, jednak wyjście ze swej jamy jest niezwykle trudne, chyba podobnie jak borsuka trzeba delikwenta stamtąd wykurzyć :-)