Już po rekolekcjach, więc możemy spokojnie zająć się kolejną kategorią przyczyn, które sprawiają, że nie odczuwamy Bożej obecności i działania. Dotyczy ona przyczyn natury duchowej, a więc takich, których autorem jest sam Bóg.
Na początek uwaga o charakterze metateologicznym: mówimy o rzeczywistości, która wymyka się naszym pojęciom oraz wszelkiemu "szkiełku i oku", wymaga zatem postawy pokory i świadomości, że wchodzimy w głąb tajemnicy. Z drugiej zaś strony, warto zachować zdrowy rozsądek i dość twardo stąpać po ziemi, bo... i tak lepszego narzędzia do poznawania prawdy niż rozum nie mamy :-)
Przysłowie mówi, że cnota jest pośrodku, więc odrzućmy skrajności. Czyli załóżmy, że Bóg może bezpośrednio oddziaływać we wnętrzu człowieka i, w związku z tym, nie da się wszystkiego wytłumaczyć jedynie "po ludzku (po ludzku, czyli coś w stylu np.: "miała objawienia Maryi, bo w dzieciństwie nie doświadczyła miłości matki i to jest projekcja" :-/). Ale równocześnie nie powinniśmy bezmyślnie przypisywać wszystkiego, co się dzieje w człowieku bezpośrednio Bogu, bo nie każdy gołąb to Duch Święty i wiele spraw ma o wiele bardziej prozaiczne przyczyny.
A zatem ad rem (dla brzydzących się językami martwymi tłumaczę: "do rzeczy").
Teza brzmi: Bóg sam może być autorem takiego stanu, w którym nie odczuwamy Jego obecności. Czyli paradoksalnie: brak odczucia Jego działania jest skutkiem Jego działania.
Chodzi o taką sytuację, gdy nie oddziela nas od Boga grzech ani przywiązanie do spraw przyziemnych. Ale pomimo, że jest On miłością i sensem naszego życia, zaczynamy doświadczać ciemności i pustki. Modlimy się, ale z drugiej strony słuchawki panuje głucha cisza. Pragniemy bliskości Boga, ale On jakby wyprowadził się bez pożegnania. To rodzi tęsknotę, ból i niepokój. Człowiek rozpaczliwie szuka, co mógłby zrobić, by "odzyskać" miłość i bliskość Boga, ale nie znajduje rozwiązania.
Pojawia się pytanie: jeśli autorem tego stanu jest Bóg, to dlaczego z nami tak postępuje? To ważne pytanie, dlatego spróbujemy na nie odpowiedzieć. Oczywiście nie chodzi tu o jakąś wyczerpującą odpowiedź, ani tym bardziej o jakąś apologię Boga (Bóg nie potrzebuje adwokata!). Nie będziemy też schodzić do poziomu argumentacji typu: "Bóg pragnie się przekonać, czy Go kochamy, no i ukrywa się, by zobaczyć, czy będziemy Go szukać", bo nie o infantylnej zabawie w chowanego mowa, tylko o Bogu żywym!
A ten Bóg... nigdy się nie ukrywa. Nasz Bóg jest Bogiem totalnie się objawiającym. Bo czyż mógł się więcej odsłonić niż zrobił to w Jezusie Chrystusie?
Dlaczego zatem sprawia, że czujemy się tak jakbyśmy utracili z Nim kontakt? Do czego nas prowadzi? Do coraz głębszej relacji. Można użyć tu takiego porównania: Bóg, by nawiązać z nami kontakt, przyszedł do naszego domu i mówił do nas w naszym własnym języku. Ale właśnie dlatego, że pragnie On coraz większej zażyłości i przyjaźni, chce nas zaprowadzić do swojego kraju i nauczyć swojego języka. Gdy przychodzi ten czas, zaczyna się z nami kontaktować w nowy, nieznany dla nas sposób. Właśnie ta zmiana sprawia, że tracimy orientację. Nie znamy jeszcze nowego języka, a odczuwamy brak tego, do czego przywykliśmy. Ale Boga nie da się zamknąć w klatce naszych przyzwyczajeń. "Ostatecznie nie jest całkiem oswojony", jak by to powiedział Pan Tumnus ("Opowieści z Narni") :-)
Przysłowie mówi, że cnota jest pośrodku, więc odrzućmy skrajności. Czyli załóżmy, że Bóg może bezpośrednio oddziaływać we wnętrzu człowieka i, w związku z tym, nie da się wszystkiego wytłumaczyć jedynie "po ludzku (po ludzku, czyli coś w stylu np.: "miała objawienia Maryi, bo w dzieciństwie nie doświadczyła miłości matki i to jest projekcja" :-/). Ale równocześnie nie powinniśmy bezmyślnie przypisywać wszystkiego, co się dzieje w człowieku bezpośrednio Bogu, bo nie każdy gołąb to Duch Święty i wiele spraw ma o wiele bardziej prozaiczne przyczyny.
A zatem ad rem (dla brzydzących się językami martwymi tłumaczę: "do rzeczy").
Teza brzmi: Bóg sam może być autorem takiego stanu, w którym nie odczuwamy Jego obecności. Czyli paradoksalnie: brak odczucia Jego działania jest skutkiem Jego działania.
Chodzi o taką sytuację, gdy nie oddziela nas od Boga grzech ani przywiązanie do spraw przyziemnych. Ale pomimo, że jest On miłością i sensem naszego życia, zaczynamy doświadczać ciemności i pustki. Modlimy się, ale z drugiej strony słuchawki panuje głucha cisza. Pragniemy bliskości Boga, ale On jakby wyprowadził się bez pożegnania. To rodzi tęsknotę, ból i niepokój. Człowiek rozpaczliwie szuka, co mógłby zrobić, by "odzyskać" miłość i bliskość Boga, ale nie znajduje rozwiązania.
Pojawia się pytanie: jeśli autorem tego stanu jest Bóg, to dlaczego z nami tak postępuje? To ważne pytanie, dlatego spróbujemy na nie odpowiedzieć. Oczywiście nie chodzi tu o jakąś wyczerpującą odpowiedź, ani tym bardziej o jakąś apologię Boga (Bóg nie potrzebuje adwokata!). Nie będziemy też schodzić do poziomu argumentacji typu: "Bóg pragnie się przekonać, czy Go kochamy, no i ukrywa się, by zobaczyć, czy będziemy Go szukać", bo nie o infantylnej zabawie w chowanego mowa, tylko o Bogu żywym!
A ten Bóg... nigdy się nie ukrywa. Nasz Bóg jest Bogiem totalnie się objawiającym. Bo czyż mógł się więcej odsłonić niż zrobił to w Jezusie Chrystusie?
Dlaczego zatem sprawia, że czujemy się tak jakbyśmy utracili z Nim kontakt? Do czego nas prowadzi? Do coraz głębszej relacji. Można użyć tu takiego porównania: Bóg, by nawiązać z nami kontakt, przyszedł do naszego domu i mówił do nas w naszym własnym języku. Ale właśnie dlatego, że pragnie On coraz większej zażyłości i przyjaźni, chce nas zaprowadzić do swojego kraju i nauczyć swojego języka. Gdy przychodzi ten czas, zaczyna się z nami kontaktować w nowy, nieznany dla nas sposób. Właśnie ta zmiana sprawia, że tracimy orientację. Nie znamy jeszcze nowego języka, a odczuwamy brak tego, do czego przywykliśmy. Ale Boga nie da się zamknąć w klatce naszych przyzwyczajeń. "Ostatecznie nie jest całkiem oswojony", jak by to powiedział Pan Tumnus ("Opowieści z Narni") :-)
Nie wiedziałam, że Siostra Bogna zna tyle odpowiedzi na codzienne zmagania małżonków. Konferencje w jej wykonaniu to dotykanie duszy...za co dziękuję i proszę Boga o dalsze natchnienie dla niej...
OdpowiedzUsuńPodpisuję się całkowicie pod tym, co napisała Kasia :) Pięknie to ujęła! :) Kasiu, pozdrowienia dla Ciebie od naszej rodzinki :) Ania z rekolekcji
Usuń