Doszliśmy w naszym opowiadaniu do momentu, gdy Zofia Tajber wraz z dwoma towarzyszkami próbowała przedostać się przez tymczasową granicę polsko-rosyjską. Z Żytomierza wyjechały niezauważone 16 listopada 1920 roku. Podróż przebiegała pomyślnie, choć chłodno i głodno. W końcu 18 listopada udało się przekroczyć graniczną rzekę Słucz i stanąć wreszcie na polskiej ziemi. I właśnie wtedy, gdy wszelkie niebezpieczeństwa wydawały się zażegnane, wpadły w największe tarapaty.
Nie posiadały żadnych przepustek ani dokumentów, więc polscy żołnierze ze straży przygranicznej uznali je za szpiegów. Groziło im rozstrzelanie. Ale od czego jest Opatrzność Boża? Objawiła się ona w osobie pewnego oficera. Ale, żeby zrozumieć kim on był, musimy się cofnąć w opowiadaniu o kilkanaście miesięcy...
Nie posiadały żadnych przepustek ani dokumentów, więc polscy żołnierze ze straży przygranicznej uznali je za szpiegów. Groziło im rozstrzelanie. Ale od czego jest Opatrzność Boża? Objawiła się ona w osobie pewnego oficera. Ale, żeby zrozumieć kim on był, musimy się cofnąć w opowiadaniu o kilkanaście miesięcy...
W Żytomierzu pod panowaniem bolszewików szerzył się terror. Więziono i rozstrzeliwano ludzi. Podczas jednej z egzekucji pewnemu skazańcowi udało się uciec. Nie znamy jego nazwiska, wiemy jedynie, że dobrze znał rodzinę Tajberów, a nawet ukrywał się u nich przez jakiś czas na strychu. Gdy Zofia dowiedziała się, że udało mu się uniknąć rozstrzelania, miała wewnętrzne przekonanie, że ten człowiek został ocalony dla niej i dla sprawy Boskiej Duszy Jezusa, która jest jej powierzona.
To właśnie ten człowiek, już jako oficer wojska polskiego, wszedł na posterunek straży granicznej dokładnie wtedy, gdy sytuacja Zofii i jej towarzyszek wydawała się beznadziejna. Zaświadczył o prawdomówności Zofii i doprowadził do tego, że wszystkie trzy otrzymały przepustki i zostały wypuszczone. Droga do Polski stała otworem. Zofia skierowała się do Krakowa zgodnie z poleceniem Ks. Bpa Dubowskiego, choć nikogo tam nie znała.
Dotarły do miasta 27 listopada. Były zmęczone, nie miały pieniędzy ani miejsca gdzie mogłyby przenocować, całkowite zawierzając Opatrzności Bożej. Przygarnęła je przypadkowo spotkana kobieta - p. Żerańska, a Zofia, córka bogatego fabrykanta, zaczęła swoją działalność w Krakowie od pracy w charakterze służącej. I to dość kiepskiej służącej :-) bo nie miała w tym względzie żadnego doświadczenia i referencji. Jednym słowem zaczynała od zera. Ale czyż moc Boża nie objawia się właśnie w tym, że tworzy coś z niczego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz