Kibicowałam biało-czerwonym z całego serca. Oglądałam mecze (tylko w czasie meczu z Chorwacją byłam na spotkaniu wspólnoty "Głos na pustyni", widać Bóg mnie uchronił, bym nie patrzyła na tę klęskę :-). Cieszyłam się z wygranych meczów:
Ale to nie powód, żeby przechodzić od euforii do rozpaczy, a tym bardziej, by idąc za tytułami prasowymi, wieszać psy na naszej drużynie. To nie po chrześcijańsku.
Nie chodzi o zaklinanie rzeczywistości hasłem: "Polacy nic się nie stało", ale o umiar i zwykły realizm życia, który podpowiada, że raz się jest na wozie, raz pod wozem...
I to jest lekcja dotycząca nie tylko sportu, ale, szerzej, życia.
Bo przecież większe i mniejsze porażki są nieodłączną częścią naszego życia. Nawet szczęściarzom nie wszystko wychodzi. Dlatego trzeba umieć przegrywać. A jest to niełatwa umiejętność, której dzisiaj nikt nie uczy.
Dziś kult sukcesu sprawia, że liczą się tylko zwycięzcy. Dla reszty szkoda czasu antenowego.
Ale, ta reszta, to także ludzie. To my.
Nieustannie zamieniamy się miejscami na podium i poza nim (Francja - mistrzowie, też odpadli!). C'est la vie...
Może to wszystko brzmiałoby nieco pesymistycznie, gdyby nie jeszcze jedna kwestia: Jezus zwyciężył i w Nim wszyscy mamy gwarantowane zwycięstwo. I to jest ten mecz, w który wpisane są wszystkie nasze życiowe porażki i sukcesy, jako droga do całkowitego triumfu Dobra, Prawdy i Życia.
Jeśli wierzysz w Jezusa, to "przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech", przez sukcesy i porażki, przez radości i smutki....
"Nie bójcie się. Jam zwyciężył świat"
Kto potrafi przegrywać, ten zawsze wygrywa :)
OdpowiedzUsuń