Zdaje się, że już poruszałam ten temat, ale jakoś na nowo wrócił on do mnie ze zdwojoną siłą. Chodzi o nasze rozproszone życie. Tak się nasze środowisko przekształciło, że prowadzi do atomizacji, a wybitnie nie sprzyja syntezie. Wielość informacji pomnaża wiedzę, ale niszczy bezwzględnie mądrość, która jest umiejętnością wyciągania z wiedzy wniosków (no bo kto zdąży te kilobajty newsów przerobić w swojej głowie). Wielość kontaktów czyni życie atrakcyjnym, lecz same relacje się spłycają, bo brak czasu na ich kultywowanie. Szybkie zmiany mody i wiodących trendów sprawiają, że już nawet nie wiemy co to kanon piękna. Itd., itd. Nawet modlimy się szukając nowych wrażeń, bo wyobcowaliśmy się z naturalnego dla człowieka środowiska ciszy i skupienia.
Wszystko jest jednorazowego użytku, barwne i ulotne. No może nie wszystko, ale na to inne - głębsze, pełne treści nie starcza często czasu i wrażliwość już nie taka.
I co w tym zrobić?
Pierwsza myśl (jaka i mnie nawiedza w marzeniach) - uciec od tego. Daleko, do buszy, na pustynię, za wysokie mury jeszcze radyklaniejszej klauzury. Porzucić czynne życie, które rozpędziło się jak pendolino (a nie, to słabe porównanie, lepiej jak TGV, a w porywach nawet jak japońska kolej magnetyczna, czyli ponad 600 km/h!!!). W każdym razie uciec.
Ale się nie da. Trzeba żyć pośród i dla ludzi. Takie powołanie. Koniec. Kropka.
Co zatem pozostaje?
Wewnętrzna świątynia. Miejsce święte, do którego wchodzi tylko arcykapłan - czyli ja sama. Namiot spotkania rozbity poza obozowiskiem, w którym zgiełk i hałas nie milkną. We własnej duszy. Tam trzeba takie miejsce pielęgnować i tam się chronić na modlitwę w ciszy. Chociaż na chwilkę. Na moment.
Nie da się? Nie ma czasu?
Jana Paweł II miał na głowie cały Kościół i świat, a potrafił, to my nie damy rady?
Skoro On potrafił, to my także!
OdpowiedzUsuńSiostro...mam dosłownie tak samo z tą klauzurą.
OdpowiedzUsuńto chyba dobrze, że nas ciągnie do modlitwy, prawda? :-)
Usuń"Wewnętrzna świątynia. Miejsce święte, do którego wchodzi tylko arcykapłan - czyli ja sama"...na audiencję do Arcykapłana; chyba?
OdpowiedzUsuńtak , to pozostaje i jest konieczne
OdpowiedzUsuńdziękuję Siostro
EWJeruzalem
Myślę, że jest subtelny niuans, który decyduje o tym, czy jesteśmy "rozproszkowani", czy też "ogarnięci". Otóż zawsze ten Drugi powinien być dla nas Arcykapłanem, a my tylko i aż kapłanami, jednym słowem mamy postrzegać bliźniego niejako "z dołu":) Pokusa jest duża, by patrzyć na drugiego z piedestału, dlatego prawdopodobieństwo pogubienia się i błędu jest olbrzymie w warunkach powszechnej atomizacji, kiedy tak trudno nam zachować klauzurę czujności :)
OdpowiedzUsuńŚwietna ta interpretacja z Arcykapłanem - Jezusem.
OdpowiedzUsuńDziękuję i serdecznie polecam teksty płynące z cyfrowego "Eremu Maryi", bo skoro "uciec się nie da", to przynajmniej zajrzyjmy na pustynię o poranku...) http://eremmaryi.blogspot.com/2015/04/piekna-chwila-wiary.html?spref=tw
Usuń