Kiedy mówimy o walce duchowej, często opowiadamy sobie z wypiekami na twarzy o spektakularnych manifastacjach złego ducha i o innych tego rodzaju sprawach. Tymczasem ta walka toczy się na co dzień na naszych ulicach, w domach i wspólnotach. Oto jedna z jej odsłon:
Załóżmy, że jesteś akurat dość gorliwy (przydarza się to nam czasem, prawda?), modlisz się, chcesz dobrze postępować, służyć itd. Spotykasz jednego, dwóch, tysiąc lub, jak to ktoś powiedział, około mnóstwo ludzi, którzy akurat na to, co dla ciebie jest świętością, mówiąc delikatnie, kichają. Więcej, beztrosko przekraczają granice, za którymi według ciebie czai się śmierć i nieszczęście i wyglądają na zadowolonych (to akurat jest złudne, bo grzech niszczy człowieka bez litości, ale z zewnątrz może to wyglądać nieźle). Dochodzi do pewnej konfrontacji postaw. Świadectwo jednego kontra (anty)świadectwo drugiego. Jeden na jeden.
Jeśli strzała takiego antyświadectwa ugodzi cię między spoiny pancerza (masz w ogóle na sobie pancerz? Poczytaj sobie Ef 6,11-17), to jego toksyny wywołuje pewną reakację. Gorliwość słabnie, pojawia się zniechęcenie. To znak, że serce zostało podtrute niepewnością. Ktoś przecież musi się tu mylić. Może tym kimś jestem ja?
Innym objawem tej samej choroby jest chęć ukarania tych rzezimieszków, przeprowadzenia jakiejś własnej, doraźniej sprawiedliwości. Mogłoby to nawet uchodzić za troskę o zbawienie brata, gdyby nie fakt, że w tym wszystkim jest sporo złości. Ona zdradza prawdziwą motywację. Nie chodzi o obrazę Bożego Majestatu, ale o tę nieszczęsną niepewność. Gdybyż chociaż od razu spadł na nich grom z jasnego nieba, gdyby ich poskręcało w ramach skutków ich postępowania, to byłoby potwierdzenie, że Bóg jest po naszej stronie. A tu nic. Cisza.
W konfrontacji jeden na jeden można przegrać. Jak do tego nie dopuścić? Postępować tak jak Jezus. On nigdy nie był sam. "Ja nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną" J 16,32.
Nawet, gdy wszyscy podważali Jego misję i tożsamość, mógł oprzeć się na autorytecie Ojca. "Sąd mój jest prawdziwy, ponieważ Ja nie jestem sam, lecz Ja i Ten, który Mnie posłał." (J 8,16).
Nie jesteś sam. Jezus mieszka w twojej duszy. Ważne jest to, co On mówi, bo niebo i ziemia przeminą, a Jego słowa nie przeminą.
P.S. Nawet, jeśli cię taki pocisk antyświadectwa dopadnie, to świat się nie kończy (najlepszym się zdarzało). Jezus jest świetnym lekarzem :-)
Często tak bywa, że ktoś nas ugodzi i często jest to osoba posiadająca łaskę uświęcającą w sercu (tak ona sama myśli i być może nie jest w błędzie), ale przecież zawsze cokolwiek czynimy czynimy to samemu Bogu, "ugadzamy" samego Boga. Ale i przeciwnie: gdy kogoś podnosimy na duchu, pomagamy bliźniemu w jakikolwiek sposób, to czynimy to Bogu poprzez bliźniego (o czym pisze na początku swego "Dialogu" św. Katarzyna Sieneńska). Warto zawsze pamiętać w momencie tego ugodzenia przez bliźniego, że Bóg jest w moim sercu i że nigdy nie jestem sam. Dziękuję s. Bognie za dzisiejszy tekst, bo spowodował on, że napisałem komentarz, który dziś akurat był mi potrzebny, ale tekst Siostry również i to bardzo. Pozdrawiam. M.
OdpowiedzUsuń