Na różne sposoby może Jezus mieszkać w naszych duszach.
Najmniej komfortowa dla Niego sytuacja to przebywanie w nas jak... w więzieniu. Tak. To się zdarza i to wcale nierzadko. Jeśli przyjmuję Go w komuni św., nie myśląc co robię, Kto do mnie przychodzi itd. jednym słowem bez wiary, to Jezus czuje się jak wrzucony do lochu więzień. Nikt z Nim nie rozmawia, nikt się z Nim nie liczy. Jego przestrzeń życiowa jest bardzo ograniczona. Jest i nic więcej. Żadnego pola manewru czy możliwości działania.
Wersja druga tylko pozornie jest wygodniejsza.
Zapraszam Jezusa do mojej duszy, mówię Mu kilka grzecznościowych formułek z modlitwnika w ramach dziękczynienia po Eucharystii i ... tyle. Różnica polega jedynie na tym, że, owszem, może się On czuć jak gość, ale gość, którego zostawiono samego w salonie. Niezręczna sytuacja. Gość siedzi w fotelu, rozgląda się i nie wie, co właściwie ma ze sobą zrobić...
Zapraszam Jezusa do mojej duszy, mówię Mu kilka grzecznościowych formułek z modlitwnika w ramach dziękczynienia po Eucharystii i ... tyle. Różnica polega jedynie na tym, że, owszem, może się On czuć jak gość, ale gość, którego zostawiono samego w salonie. Niezręczna sytuacja. Gość siedzi w fotelu, rozgląda się i nie wie, co właściwie ma ze sobą zrobić...
Kolejny level jest bardziej humanitarny: Jezus przychodzi w komunii św, i jest moim gościem, z którym spędzam czas, z którym chcę przebywać. Ale ciągle jest to mój dom.
Aż w końcu Jezus spyta: "A gdzie jest tron?" (każda dusza jest jak pałac, więc musi w niej być tron /niekoniecznie żelazny/).
Jest. Ale... on jest zajęty. To mój pałac i mój tron (istnieje też ewentualność, że siedzi na nim jakiś mój bożek, ale o tym innym razem).
I dopiero od tej chwili może zacząć się prawdziwe chrześcijaństwo (lub nie zacząć). Bo stać się chrześcijaninem to wyznać ustami, że Jezus jest Panem i w sercu uwierzyć, że Bóg Go wskrzesił z martwych, a więc klęknąć przed Nim i posadzić Go na tronie swojego życia.
Powiedźmu sobie jasno: nie oddajemy łatwo sterów swojego życia. Jezus też nie przejmie ich siłą. Będzie czekał, aż Mu zaufamy...
P.S. Jeśli się Wam blog podoba, to go udostępniajcie i polubcie, i co tam trzeba zrobić, żeby mógł dotrzeć do szerszej grupy czytelników. Nie żeby mi chodziło o rząd dusz :-))))))))
I dopiero od tej chwili może zacząć się prawdziwe chrześcijaństwo (lub nie zacząć). Bo stać się chrześcijaninem to wyznać ustami, że Jezus jest Panem i w sercu uwierzyć, że Bóg Go wskrzesił z martwych, a więc klęknąć przed Nim i posadzić Go na tronie swojego życia.
Powiedźmu sobie jasno: nie oddajemy łatwo sterów swojego życia. Jezus też nie przejmie ich siłą. Będzie czekał, aż Mu zaufamy...
Oj tam, oj tam, zaraz chciałaby mieć Siostra 2000 wejść na dzień. Tyle wejść może mieć tylko św. Rita czy św. Juda Tadeusz... A poza tym jest Siostra blogerem od dwóch miesięcy (a może ich od jednego - przepołowionego). Wszystko przyjdzie z czasem... Cieszę się, że jest taki blog i na pewno będę go śledził:) A i swoje "pięć groszy" od czasu do czasu dodam. Samych radości! PS. Książkę czytam i myślę, że m. Paula cieszyłaby się z niej tak jak ja :) Mat
OdpowiedzUsuńpoczątkujący potrzebują zachęty :-)))))
OdpowiedzUsuń