Od dłuższego czasu zbieram się, żeby napisać na ten temat, ale jakoś mi nie idzie. Może dlatego, że, mówiąc o roli prawa i o działaniu łaski, łatwo wpaść w wyżłobione o wieków koleiny: po tej stronie są Hebrajczycy, a po przeciwnej - helleniści, tu - Augustyn, a tam - Pelagiusz i tak dalej aż do naszych czasów. Temperatura tych sporów zawsze prowadziła do niebezpiecznej polaryzacji stanowisk, jakby się musiały wzajemnie wykluczać.
Zatem spróbujmy...
Kiedy czytam rozdzierające serce wyznanie Pawła: "Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Albowiem wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci?" (Rz 7,18-19.23-24) - myślę sobie z pewną nutką sarkazmu: "No, chociaż w tym mogę powiedzieć, że jestem jak św. Paweł", ale nie jest to miła refleksja. Jestem nieszczęsnym człowiekiem, który pragnie Boga i Jego królowania, ale nie umie się wyrwać z niewoli egoizmu. Znacie to frustrujące uczucie? Tak jakby się docierało do szklanego sufitu, którego nie można przebić. Koniec. Właściwie można sobie odpuścić i spokojnie opaść na dno. Nic się nie da zrobić.
A dobre (np. noworoczne) postanowienia? praca nad sobą? asceza, wysiłek i ćwiczenia w cnotach? Wszystko to przerabiałam. Z zapałem i z zaciśniętymi zębami. I nic. Szklany sufit.
Bo człowiek sam z siebie może żyć jedynie "według ciała", według logiki przyjemności i egoizmu. Koniec, Kropka. Pa, pa.
I jeszcze to prawo! Wiecie co Paweł o nim pisze? "Gdy jednak zjawiło się przykazanie - grzech ożył, ja zaś umarłem. I przekonałem się, że przykazanie, które miało prowadzić do życia, zawiodło mnie ku śmierci. Albowiem grzech, czerpiąc podnietę z przykazania, uwiódł mnie i przez nie zadał mi śmierć." (Rz 7, 9-10). Dziwne rzeczy. Paweł mówi, że "grzeszne namiętności" są "pobudzane przez Prawo" (Rz 7, 5). Co ma na myśli? Zapewne to, co znamy z własnego doświadczenia. Świadomość tego, co jest dobre a co złe, połączona z niemożnością skutecznego i radykalnego wybrania poznanego dobra, zaostrza wewnętrzny konflikt. I frustrację. I złość. I poczucie bezradności. Czy te uczucia pomogły Wam kiedykolwiek stać się lepszymi? Mnie nie. Wprost przeciwnie. W tym kotle nie da się wytrzymać. Więc próbujemy z niego uciec w różny sposób. Podam kilka. Wszystkie chybione.
1. Faryzeizm. Staramy się, staramy. W końcu cała energia idzie w rzeczy pozorne i zewnętrzne (no bo łatwiej zachować post w piątek niż przestać zazdrościć sąsiadowi) i udajemy, że to nam wychodzi. Jest surowo i sztywno. Bez litości i taryfy ulgowej. Łaska, oczywiście nie jest potrzebna.
2. Luzak. Skoro się nie da, to Bóg widać tak chciał. Hulaj dusza, piekła nie ma. Bóg przymknie oko, bo przecież nie wymaga rzeczy niemożliwych. Jest lajtowo i przyjemnie. Bez soli i radykalizmu. Cudów nie ma. Łaski też nie potrzeba (już).
3. Buntownik. Wychodzimy z Kościoła trzaskając drzwiami, obrażeni, że Bóg (a może to tylko kler?) żąda od nas rzeczy niemożliwych. Idziemy do gazet, radia i telewizji, żeby opowiadać o tym, jak restrykcyjne i nieludzkie jest chrześcijaństwo i wybieramy jakąś inną, bardziej miłosierną religię (no dobrze, może nie wszyscy dostają się do telewizji, ale reszta jest prawdziwa). Jest rewolucyjnie i nowatorsko. Wieje wolnością od nieznośnych zasad i... pustką. Łaska, oczywiście, niepotrzebna.
A to jest właśnie ten moment w scenariuszu, gdy na scenę może wejść łaska. Albo lepiej, może przyjść do naszego życia Zbawiciel. Ten, który zbawia za darmo, z łaski.
Chrześcijaństwo zaczyna się dopiero wtedy, gdy tę łaskę przyjmujemy.
P.S. Jak Bóg pozwoli, nastąpi ciąg dalszy...
Obraz luterańskiego malarza Lucasa Cranacha starszego
Tablica Prawa i Łaski z 1529 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz